Aleksandra Jursza: Agafe. Agafe to debiutancka powieść w klimacie fantasy. Nie jest to literatura, o jakiej zazwyczaj tutaj czytacie, ale ponieważ w książce pojawia się kilka japońskich akcentów, postanowiłam opublikować jej recenzję na naszym blogu.

Aleksandra Jursza: Agafe

Aleksandra Jursza: Agafe

Piękna okładka książki Agafe

Kilka słów wstępu

Olę poznałam na grupie dyskusyjnej o kreatywnym pisaniu. To młoda osoba, cały czas na studiach, a jednak udało się jej doprowadzić od początku do końca poważny projekt – napisała i wydała książkę, czego szczerze jej gratuluję. Książka jest w klimacie fantasy, ale pojawia się w niej kilka japońskich akcentów – np. główny szwarccharakter nosi imię Kosashi*, Agafe jest fanką Czarodziejki z Księżyca, a sama książka napisana jest w taki sposób, że fani anime od razu wyczują, że niektóre sceny i dialogi są bardzo znajome. Zwłaszcza statyczne kadry i niedopowiedziane kwestie przywodzą na myśl japońskie animacji z lat 90-tych.

O Agafe

Tytułowa Agafe to główna bohaterka książki – studentka z Gorzowa Wielkopolskiego, która trafiła do Kramu, magicznej krainy smoków. Tam szantażem zmuszono ją do przyjęcia pozycji (czy raczej etatu) Władczyni Smoków i podjęcia się licznych bardziej lub mniej niebezpiecznych misji. Wraz z pomocą Likame – przyjaciółki, która także przybyła do Kramu z Nudnego Świata (czytaj: naszego) oraz byłej (?) miłości – przystojniaka, który okazał się być Aniołem, Agafe próbuje wywalczyć sobie miejsce w nowej rzeczywistości.

Książka Oli to ciekawa historia, która ewidentnie odzwierciedla jej zainteresowania. Mamy elementy fantasy – Kram, kraina smoków, przypomina świat z książek Sapkowskiego; mamy motywy japońskie, mamy trójkąt miłosny rodem z koreańskiej dramy (dwóch amantów walczy o względy Agafe); wreszcie mamy postaci, które noszą nietypowe arabsko (?) brzmiące imiona – Agafe, Likame. Można zatem powiedzieć, że książka to miks kulturowych i popkulturowych elementów, które przez lata wpływały na autorkę.

Warsztat na tapet

Nie ukrywam, że warsztatu pisarskiego Oli jeszcze bardzo brakuje. Co więcej, styl wypowiedzi bohaterek, momentami bardzo charakterystyczny dla języka potocznego, bogaty w kolokwializmy, a czasem wręcz wulgaryzmy (czyżby znowu wpływ Sapka?) może czytelnikowi przeszkadzać. W moje ręce trafiło pierwsze, świeżutkie wydanie. Trzeba zaznaczyć, że książka została wydana w ramach tzw. self-publishingu, zatem nie przeszła wieloetapowego procesu redakcji i korekt, jak to bywa w topowych wydawnictwach. Czytając, przyłapywałam się na tym, że miałam ochotę przeredagować pewne zdania, poprawić nie do końca dobrze sformułowane wyrażenia, związki frazeologiczne, itd. Myślę, że Oli bardzo pomógłby dobry redaktor, a jej książka bardzo by zyskała po dodatkowej korekcie. Nie mniej nie zapominajmy, że to jej debiut, pierwsze samodzielne pisarskie próby. Pomimo niedopracowanego warsztatu, cieszę się, że doprowadziła swój projekt do końca. Nie znam wielu studentów, którzy napisali i samodzielnie wydali własną książkę. A pracuję ze studentami na co dzień.

Zerknęłam do internetu. Książka Oli oczywiście spotkała się z pewną krytyką. Na przykład charakterystyka bohaterów oraz opisy krainy smoków – miasteczek, magicznego lasu, Piekła, w którym rozrabia Kosashi – są w opinii czytelników za mało rozwinięte.
Zgadzam się  z tym jak najbardziej. Opisy są zdecydowanie za mało szczegółowe, przez co powieść wydaje się mało plastyczna. Także postaci są mało wyraźne, bo poza kilkoma szczegółami dotyczącymi ich aparycji i ubioru nie wiemy o nich praktycznie nic i z tego powodu trudno jest się do nich przywiązać. Zwyczajnie chciałabym lepiej poznać Kram i poszczególnych bohaterów.

Anime na papierze

Z drugiej strony nie mogę się oprzeć wrażeniu, że tekst Oli, to taki trochę surowy „scenariusz” do serialu anime. Zdawkowe dialogi, niedopowiedzenia, krótkie sceny-przebitki, które sprawiają, że odbiorca na początku nie może się odnaleźć w fabule, ale także statyczne sceny, kiedy dany bohater walczy ze sobą wewnętrznie, czy sceny przemocy – wszystko to pasuje mi do japońskich animacji.

Postaci też wydają mi się bardzo takie… znajome z anime. Likame z intensywnie zielonymi oczami i długimi rudymi włosami w spódnicy z kokardkami… Od razu widzę którąś z japońskich rudowłosych lolitek. Wysoki brunet, ukochany Agafe, to wypisz wymaluj Mamoru z Czarodziejki z Księżyca. Bezwzględny blondyn Kosashi paradujący w garniturach przypomina mi chociażby Alana Sylvastę z serialu BNA (Brand New Animal), który niedawno obejrzałam na Netflix. Zresztą w fandomach często się mówi o złych męskich blond postaciach – tutaj jest cały artykuł na ten temat: Blond guys are evil. Zatem antybohaterowie z jasną czupryną to poniekąd trend, w który powieść Oli się wpisała.


Tak sobie wyobrażam Likame

A tak Kosashiego

Tylko Agafe trudno mi sobie dopasować do charakterystycznej postaci z japońskiej animacji. Z drugiej strony jej opis pasuje troszeczkę do samej Oli (która nota bene także pochodzi z Gorzowa). Czy pisanie książki stanowiło zatem dla niej odskocznię od szarej rzeczywistości, dnia powszechnego, a Kram był jej osobistą Narnią?

Dla kogo jest ta książka?

Potencjalnymi odbiorcami książki zdecydowanie są młode osoby, jeśli nie bardzo młode.  Osoby przyzwyczajone są do kolokwialnego słownictwa, a które jednocześnie odczytają popkulturowy kod zaszyty w książce. Absolutnie nie jest to książka dla osób, które kochają klasyczne fantasy, pisane w stylu zahaczającym o poetycką prozę i bogate w rozbudowane opisy świata przedstawionego. Tego w tej książce się nie znajdzie.

Chociaż próbowałam odkodować książkę, muszę uczciwie przyznać, że mi tych opisów i bardziej poetyckiego języka też brakowało. Niemniej widzę w Oli potencjał i życzę jej wytrwałości w pisaniu kolejnych książek i w doskonaleniu warsztatu pisarskiego.

Aleksandra Jursza: Agafe

 

Aleksandra Jursza
Agafe

Wydawnictwo Cerdruk
2021

*) Można znaleźć i japońskie nazwiska czytane w ten sposób – np. 小指, dosłownie „mały palec”. Ale Kosashi chyba by się obraził, dyby się okazał być „małym paluszkiem”.