Co przywieźć z Indii dla siebie, a jakie suweniry dla bliskich? Zawsze staramy się przywieźć coś oryginalnego, chociaż zdarzają się i „oczywiste” prezenty. Tym razem było trudniej niż zwykle, bo była to nasza druga wyprawa do Indii. Wiele patentów na „oczywiste prezenty z Indii” (szale, bransolety, narzuty, kadzidełka) zużyliśmy poprzednim razem. Na szczęście trochę fajnych rzeczy się znalazło. Zobaczcie, co…

Co przywieźć z Indii?

Najpierw coś bardzo oczywistego i popularnego, co można kupić w zasadzie wszędzie.

Magnesiki na lodówkę

Nie jesteśmy oryginalni w tej kwestii. Kupujemy magnesiki z miejsc, do których udało nam się zawitać. Dla siebie, ale i dla najbliższych – np. zawsze przywożę coś ładnego mojemu bratu i znajomej z pracy – Agnieszce (pozdrawiam!). Jest to bardzo dobry gift, bo można znaleźć naprawdę ładne i zabawne rzeczy, a nie zajmują one wiele miejsca w bagażu.

Co przywieźć z Indii?

Kilka magnesików z naszej lodówkowej kolekcji – ten z naszym ulubionym hinduistycznym bóstwem, Ganeśą (z głową słonia) przywieźliśmy z Indii w 2009 r.

Lokalne przysmaki i alkohol

Jeśli chodzi o jedzonko, napoje i alkohole, to zawsze próbujemy wszystkiego, czego tylko się da, bo a) jesteśmy ciekawi każdego aspektu kulturalnego danego kraju, b) lubimy dobrze zjeść i z chęcią kosztujemy nowych, często dziwnych potraw. Ci, którzy nas znają wiedzą, że aspekt kulinarny jest dla nas bardzo istotny i poświęcamy mu wiele uwagi i zdjęć. To, co nas zachwyci lub zaintryguje, zazwyczaj próbujemy przywieźć także do domu, by jeszcze raz móc się rozkoszować danym smakiem oraz móc podzielić się doznaniami z najbliższymi.

I tak przywieźliśmy m.in. puszki sardynek z najsłynniejszego sardynkowego sklepu w Lizbonie, mniej ekskluzywne, bo z supermarketu, puszki z kalmarami, ośmiornicami i innymi owocami morza – z Portugalii, Hiszpanii, Grecji, słoiczki pasty z oliwek i pesto z Włoch, zieloną herbatę i herbaciane słodycze, czy słodycze o smaku marynowanych śliwek ume boshi z Japonii, pikle z Chin, marynowane kiełbaski, tzw. utopence z Czech, zielone orzechy włoskie w cukrowym syropie (plus jeszcze jeden dziwny przysmak z orzechów w winogronowej „gumo-glazurze”) z Cypru, różane syropy i konfitury oraz chałwę z Bułgarii…

Oczywiście często przywozimy lokalne alkohole. Na przykład wino – skąd się tylko da, ouzo z Grecji, rakiję z Chorwacji, grappę z Włoch, chiński bimber báijiǔ, japońską whisky i nihonshu, itd. Bardzo żałuję, że nie kupiłam w Finlandii likieru Lakka, który się robi z żółtych „malin”. Ale będzie jeszcze i na to czas.

Co z kulinarnych produktów warto przywieźć z Indii?

Indyjska herbata / Ćaj

Wielu naszych znajomych na pytanie, co przywieźć z Indii, odpowiadało, że chcą spróbować prawdziwej indyjskiej herbaty. Jakie herbaty warto przywieźć? Naszym zdaniem czarną liściastą. Najlepiej z regionu, w którym się było samemu, ale jeśli tam nie hodują herbaty, to warto sięgnąć np. po słynne herbaty z Assamu, Darjeling, czy Nilgiri – oraz masala ćaj, czyli herbatę z mieszanką przypraw. Można kupić czarną herbatę od razu przyprawioną albo samą mieszankę sproszkowanych przypraw (znajdziemy w niej m.in. kardamon, goździki, imbir, cynamon, pieprz i koriander – ichnią kolendrę), którą potem dodajemy do własnej herbaty (najlepiej doprawionej mlekiem i hojnie posłodzonej). Kupiliśmy taką i taką. Moim zdaniem druga opcja (mieszanka przypraw) jest ciekawsza i lepsza – można samemu ustalić, ile tych przypraw nam pasuje, poza tym taka mieszanka starcza na dłużej.

Jeśli chodzi o czarne liściaste herbaty, to oprócz zwykłej i masali w Indiach znajdziemy całą masę herbat aromatyzowanych, np. kwiatami pomarańczy – są naprawdę świetne. Jeśli herbatę kupujemy dla siebie, to warto zajść do lokalnego sklepu i kupić produkt w zwykłym, skromnym opakowaniu (paczka 50 g Everest Tea Masala kosztuje 30 rupii – ok. 1,50 zł). Jeśli kupujemy na prezent – to oczywiście można wybrać coś bardziej efektownego – np. herbatę w woreczku z haftowanej na złoto tkaniny, ze złotym sznureczkiem i etykietą (w zależności od masy – kilkadziesiąt do kilkuset rupii), w prostym drewnianym pudełku (ceny jak poprzednio), a nawet w pięknym drewnianym rzeźbionym pudełku (pojedyncze od ok. 500 Rs, większe, z zestawem herbat, nawet dwa-trzy tysiące).

Za prezentem w postaci herbaty oczywiście przemawia historia kraju („indyjska herbata” to niemal synonim dobrej, esencjonalnej herbaty) oraz to, że są to lekkie paczuszki (nawet te w drewnianych pudełkach nie są zbyt ciężkie). Uwaga – lepiej zaopatrzyć się w nie w trakcie podróży, bo na lotniskach (Kochi, Bangalur, Mumbai) był ostatnio bardzo mały wybór.

Herbata

Pudełko po herbacie, którą przywieźliśmy z Katmandu – indyjskie mogą być bardzo podobne (ta kosztowała 4 lata temu ok 70 Rs)

Co przywieźć z Indii? Herbata z Nilgiri

Herbata z Nilgiri (tę akurat dostałam w prezencie od pana Hindusa w Mumbaiu)

Indyjski alkohol

Jeśli chodzi o alkohol, to za pierwszym razem chyba nie przywieźliśmy nic. Hindusi z definicji nie piją alkoholu, chociaż w rzeczywistości różnie z tym bywa. Raczej nie ma też co przywozić Bombay Sapphire Gin, bo ani on unikalny, ani indyjski. Znajdą się jednak prawdziwe indyjskie specjały. W poprzednich postach wspominaliśmy o „toddy”, bimbrze z soku z łodyg kwiatów palm kokosowych. Ten, którego próbowaliśmy był świeży i miał bardzo krótki termin do spożycia zatem trudno byłoby go zabrać do Polski (chyba że napełnimy flaszkę przed samym lotem i wypijemy bezpośrednio po wylądowaniu). Natomiast trafiliśmy też na dwa fajne alkoholowe trunki, które przywieźliśmy do domu.

Indyjski Rum Old Monk

Pierwszy to rum „Old Monk” (pl. „Stary Mnich”), który kupiliśmy w Majsurze w małym zakurzonym sklepiku. Powiedział nam o tym specjale kierowca, który wiózł nas do/z Bandipuru. Rum bardzo smaczny, ciemny. Ten, który kupiliśmy był siedmioletni, mieszany, 42,8%. Za śliczną buteleczkę o pojemności 180 ml zapłaciliśmy 36 Rs (szok!). Potem znaleźliśmy ten rum także w Liqor Shopie w Palolem i zrobiliśmy małe zapasy. Szklane buteleczki są dość ciężkie, ale są śliczne i idealne na prezenty. Jeśli ktoś spyta, co przywieźć z Indii dla mnie – to powiem, że chcę ten rum! ;)

Rum "Old Monk" (czyli "Stary Mnich")

Indyjski rum „Old Monk” (czyli „Stary Mnich”)

Cashew Fenny (Caju Fenny)

Drugim alkoholem, który zakupiliśmy był Cashew Fenny – alkohol z nerkowca. O tym przysmaku z Goa dowiedzieliśmy się w Palolem, kiedy pewnego wieczora, po pysznym obiedzie, zaczęłam przeglądać kartę drinków. Szukałam czegoś bez cytrusów (uczulenie), zatem wybór miałam bardzo ograniczony. Znalazłam drink, który zawierał ten oto alkohol, a że knajpka miała wi-fi, natychmiast sprawdziłam, co to. Okazało się, że fenny (zwany też „feni” lub „fenim”) to produkowana na Goa wódka/bimber wytwarzany ze sfermentowanych jabłek (owoców, nie orzechów) nerkowca.

Niektórzy także wspomniane wcześniej toddy zaliczają do fenny (tzw. coconut fenny). W odróżnieniu od pitego przez nas toddy domowej roboty (sfermentowanego, niedestylowanego, zbliżonego do araku), fenny może zostać podane potrójnej destylacji. Takie potrójnie destylowane fenny ma moc ok. 30-35%, a Goa załatwiło dla niego status GI (Geografical Indication) i mogą go eksportować. Ciekawe, czy można go kupić w Alkoholach Świata. I za ile?! Old Goa Caju Fenny (export quality): 750 ml kosztowała w Indiach 99 Rs (5 zł). Wersja nie eksportowa była tańsza (chyba 70 Rs). Co ciekawe – mieli do wyboru butelki szklane i plastikowe. Wybraliśmy oczywiście plastik z uwagi na bezpieczeństwo i potencjalny nadbagaż.

Old Goa Caju Fenny - alkohol z jabłek nerkowca

Old Goa Caju Fenny – alkohol z jabłek nerkowca

Indyjskie słodycze

Indyjskie słodycze są dziwne. Niektóre przypominają tureckie lokum, inne bułgarską chałwę. Osobiście najbardziej podpasowała tzw. „czekolada” z mango – pomarańczowa marmolada sprzedawana w kostkach lub tabliczkach zawiniętych w celofan. A co w końcu przywieźliśmy? Słoik cukiereczków, które Hindusi zażywają po posiłku dla odświeżenia oddechu, a mianowicie ziarna anyżu w cukrowych kolorowych skorupkach. Moim zdaniem te cukiereczki są bardzo smaczne, a sprzedawane są w słoiczkach, usypane w ten sposób, że tworzą kolorową mozaikę (znaczy wersja dla turystów, bo pewnie można kupić i w zwykłym barchanowym worku).

Indyjskie tekstylia

Wiadomo – jedwabne, paśminowe i wełniane szale, sari, salwar kameezy, stemplowana bawełna, haftowane lusterkami narzuty ze słoniami, komplety kołder i poduszek. We wszystkich kolorach tęczy (czasami w bardzo nietypowych dla nas połączeniach kolorystycznych – np. limonkowa zieleń ze stalową szarością), różnej jakości – w zależności od zasobności naszego portfela oraz naszych umiejętności odnoście targowania się.

Bardzo ładne szale z wełny (często niezasłużenie nazywane paśminą), które pojawiają się u nas w „India shopach” oraz w mniej i bardziej ekskluzywnych sklepach z ciuchami w cenach od 30 – 150 zł, kupimy bez mniejszego problemu za 150-300 Rs (7-15 zł) na delhijskim Pahar Gandźu (nazywanym przez białasów także „Main Bazaar”, chociaż moi znajomi delhijczycy sami nie znają tego określenia), dwa razy więcej krzyczą za te same rzeczy w Palolem (sprzedawcy są tam zdecydowanie rozpuszczeni przez Angoli), ale na prowincji zapłacimy i połowę tego, co w Delhi.

Indyjskie jedwabie warto kupować w miejscach, które słyną z tkackich warsztatów – czyli np. WaranasiAurangabad. Przy okazji zakupów pokażą nam warsztaty i proces tworzenia tkanin. Warto odwiedzić małe lokalne sklepiki, ale polecam zawitać też do jednego z „emporiów” – wielopiętrowych budynków, w których jest i sklep, i magazyn, i manufaktura. Tu i tu poczęstują na herbatą (w emporium może nawet piwem). Oczywiście trzeba mieć na uwadze, że ceny wyjściowe są nawet 10-krotnie zawyżone, dodatkowo w naszą cenę wliczona jest prowizja osoby, która nas przyprowadzi do danego sklepu (np. riksiarza, czy naganiacza, może to być też „przyjazny” pracownik naszego hotelu), dlatego trzeba się targować.

Warto też dokładnie przyglądać się tkaninom, bo Hindusi mają pod ręką bardzo wiele podobnych z pozoru, ale różnych jakościowo wyrobów. Oczywiście odstawiają całe przedstawienie z przeciąganiem szala przez obrączkę, podpalaniem nitek, by pokazać, że to jedwab, nie poliester. Trzeba być ostrożnym, żeby nie przepłacić za byle co. Kaszmir i paśmina (pashmina) są dużo droższe – kilka do kilkunastu tysięcy rupii. Ale trzeba pamiętać, że to i tak dużo mniej, niż zapłacimy w butikach w europejskich stolicach, czy w Nowym Jorku. (W NYC może to być np. 400 – 1000 dolców za szal.)

Warto też rozejrzeć się za nowoczesnymi indyjskimi ubraniami. My kupiliśmy kilka t-shirtów w małym sklepie oferującym rzeczy od młodych indyjskich projektantów. Miały ciekawe wzory – garściami czerpiące z indyjskiej/hinduskiej kultury (taksówki, migające światełkami autobusy, sadu, joga) oraz nowoczesne kroje i wykończenie – stebnowanie, aplikacje. Super rzeczy. Poza tym Kondi zawsze przywozi sobie ciekawe t-shirty  z wyjazdów. To bardzo fajne (i użyteczne) pamiątki.

Co przywieźć z Indii? Kobaltowe sari i bangle

Jedno z moich trzech sari + pasujące kolorystycznie bangle (do kompletu mam też granatową lehengę i choli)

Szale z jedwabiu - kupione w Varanasi i Aurangabad

Moje cudowne jedwabne szale – grafitowo-szairowy z Aurangabadu i szmaragdowo-czarny z Waranasi; oba cieniutkie jak mgiełka, przechodzą przez obrączkę; szmaragdowy zyskał uznanie w Japonii, a oni przecież znają się na jedwabiach!

Pashmina z Aurangabad

Moja haftowana paśmina – w naturalnym kolorze wełny; cieniutka, a mega cieplutka!

Nowoczesne indyjskie ciuszki marki Play Clan

Nowoczesne indyjskie ciuszki marki Play Clan

Nowoczesne indyjskie ciuszki marki Play Clan

Nowoczesne indyjskie ciuszki marki Play Clan – takim kolorowym i migającym autobusem jeździliśmy po północnych Indiach

W zielonym kameezie

W zielonym kameezie


Indyjskie kosmetyki

Z Indii warto przywieźć też kosmetyki – zwłaszcza te ajurwedyjskie. Polecam kosmetyki z naturalnymi antyseptykami – np. z neem (miodłą indyjską) lub tulsi (bazylia azjatycka). Oprócz tego naturalne olejki do włosów (kokosowy dobry też do gotowania) i olejki zapachowe (jaśmin, lilia, paczuli, sandał, lotos, etc.). Olejki prócz zapachu mają podobno moce lecznicze. Zawsze kupuję też ajurwedyjską pastę do zębów z naturalnym fluorem, kajal i kohl do oczu (lepsze niż najdroższe kredki). Są bardzo dobrej jakości i bardzo tanie. Polecam zawłaszcza firmę Himalaya Herbals, której produkty pojawiają się powoli na polskim rynku. Z pielęgnacyjnych i kolorówki polecam dosyć luksusowe (dla nas i tak w bardzo konkurencyjnych cenach) kosmetyki marki Shahnaz Husain.

Kosmetyki Himalaya

Moje zapasy kosmetyków, które przywlokłam w tym roku z Goa (to, co zostało – było tego więcej, ale część już spożytkowałam)

Shahnaz Husain - kajal/khol na bazie ziół i oleju migdałowego

Shahnaz Husain – kajal/khol na bazie ziół i oleju migdałowego, idealny do kresek

Olejki zapachowe z Mysore

Lekcja aromaterapii w Majsurze- do mojego plecaka powędrował azjatycki jaśmin; Marcin kupił coś odstraszającego komary, ale nie pamiętam, co to było :)


Biżuteria i kamienie szlachetne

Co i kto lubi. Od kiczowatej biżuterii z koralikami i lusterkami, bangle szklane i metalowe, poprzez komplety „tika-kolczyki-kolia”, po bardzo drogą biżuterię. Z tego co wiem, diamenty i inne kamienie szlachetne – już obrobione – są dużo tańsze niż u nas. My nie kupowaliśmy nic takiego. Poprzednim razem kupiłam kilka sznurów korali z karneolu i kilka (a nawet sporo) kompletów metalowych bransoletek. No i srebrną bransoletę z turkusami i mantrą (chociaż to akurat było w Nepalu). I pierścionki na nogi (posrebrzane, chociaż Hindus się zaklinał, że srebrne). W tym roku długo się zastanawiałam, co przywieźć z Indii, bo szukałam czegoś mniej oczywistego. Ostatecznie kupiłam kamienie do obrobienia – kamień księżycowy, ametyst i gigantyczne kryształy górskie. Poszło trochę rupii, poza tym obciążyły nieco plecak. Ale co ja poradzę na to, że lubię (nawet zdawałam na studiach) geologię i mam słabość do kamulców?

20140204-155111.jpg

Moje bangle – nosi się zestawy liczące krotność 12 sztuk

Stones Ajanta

Co przywieźć im z Indii nietypowego? Półszlachetne i szlachetne kamienie – jak te oferowane nam w Adźancie

Pierdółki na półki

Wszystko, co widujemy w tzw. „sklepach indyjskich” (kadzidła, stojaczki na kadzidła, skrzyneczki, słoniki, dzwoneczki, etc.) kupimy też w lokalnych indyjskich giftshopach i na straganach. Tyle że dużo taniej (bo o koszt transportu, narzut polskiego sklepu, prowizję indyjskiego dystrybutora, cło, itd.). No i na miejscu mamy dużo większy wybór wszystkiego.

Z poprzedniej podróży oczywiście przytachaliśmy kadzidła, figurki słoni w drewnie (takie drążone – we wnętrzu słonika mniejszy słonik, a w nim jeszcze mniejszy słonik albo w konfiguracji słoń na słoniu na słoniu – bardzo misterna robota w jednym kawałku drewna), kamienne ażurowe lampiony na tealighty (dla babci na telewizor), kamienne puzderka (na pierścionki na palce u nóg), posążki Buddy (jeden kupiłam w świętym Sarnath, a drugi w świętej Bodh Gai), węże wyskakujące z jajka – cały ten krap… Który jednak sprawia radość, jak się na niego patrzy po latach. Jak będziemy mieć większe mieszkanie, to chyba powstanie ściana kiczu z suwenirami z podróży. (Edit 2018: mamy w nowym mieszkaniu regał kiczu!)

Biblioteczka

Nasze podróżne suweniry: z „niedojrzałego mango” wyskakuje wąż (można dostać zawału!); Budda przyjechał z Bodhgaya – miasta Dalajlamy, a kotek „Wańka Wstańka” przybył z Tokio

20140207-202101.jpg

Pierdółki w pracy: tańczący Nataradźa, awatar boga Śiwy oraz japoński tańczący kwiatek napędzanego słoneczną energią i nie nietańczący winylowy Dunny

A może macie pomysły, co przywieźć z Indii, oprócz wymienionych dóbr? Z chęcią wykorzystamy Wasze patenty podczas kolejnej podróży na subkontynent…