Bruksela, stolica Belgii, a w zasadzie całej Europy. Nie będę jednak nikogo zanudzać wstępem a la Wikipedia – nie będzie ani o polityce, ani o EU, ani o Tusku. Ale trzeba przyznać, że architektoniczne Bru zdecydowanie zasługuje na miano kontynentalnej stolicy, bo łączy w sobie to, co najpiękniejsze w dawnych i współczesnych europejskich stylach. Kulturalnie wypada też niczego sobie. Kulinarnie – wybornie. Właśnie po to tu przyjechałam, żeby nasycić się estetycznie i fizycznie smakowitymi kąskami. Przyjechałam napatrzeć się na gotyk i Art Nouveau oraz popieścić podniebienie belgijskimi goframi, czekoladą, frytkami i piwem oraz innymi (z lekka francuskimi) przysmakami. O belgijskiej kuchni powstanie jednak oddzielny wpis. Dzisiaj zapraszam Was na spacer po Brukseli. I nie będą to wyłącznie sztampowe miejsca ze spacerownika LP!
Jadąc do Brukseli mniej więcej wiedziałam, czego się spodziewać, ponieważ obejrzałam wiele zdjęć i wysłuchałam relacji Kondiego, który był tutaj dokładnie rok wcześniej. Mimo wszystko zaskoczyło mnie, że jest tutaj aż tyle pięknych budynków. Gdybym była Amerykanką, to na ich widok pewnie bym się zachłysnęła (wiśniowym Kriekiem). Największe wrażenie zrobiły jednak na mnie budynki gotyckie (i neogotyckie) i secesyjne. Chociaż są to bardzo różne style (gotyk strzelisty i od linijki, Art Nouveau pokręcony – architekci musieli używać sporo krzywika*), to uznaję oba – równorzędnie – za moje ulubione style w architekturze. Do tego przebłyski nowoczesnych konstrukcji ze stali i szkła, ale wszystko wyważone, tworzące spójną całość. Zresztą fasady tych nowych budynków często nawiązują do secesji – łuki, linie i wzory oparte o formy organiczne. Rewelacja!
Spacer zaczniemy od Placu Luiza (stacja metra Luiza). Jeśli spojrzymy na nowoczesną mapę Brukseli, a potem na tę średniowieczną, czy renesansową, okaże się, że metro i samochody jeżdżą wzdłuż specyficznego poligonu (a nawet pentagonu), który odwzorowuje dawne mury miasta. Plac Luizy znajduje się na jego skraju. Kiedy przejdziemy kawałek w stronę historycznego centrum (na północ), obok imponującego rozmachem Pałacu Sprawiedliwości, zobaczymy dosłowną granicę między miastem górnym i dolnym, a mianowicie staniemy na skraju miasta górnego. W dole ukaże nam się „starówka”. Możemy do niej dotrzeć jedną ze stromo opadających brukowanych uliczek lub zjechać pionowo w dół miejską windą Ascenseur des Marolles. Dawno temu wejście w obręb „miasta” było odpłatne (innymi słowy, przekraczając bramę miejską w kierunku „do”, każdorazowo trzeba było kupić bilet wstępu do miasta – dzisiaj to się chyba nazywa „opłata klimatyczna”, przynajmniej w Polsce), a koszty utrzymania i ceny wszelkich towarów na terenie miasta dużo wyższe, niż na zewnątrz. Dlatego ludzie chadzali weselić się (uchlać) poza miejskie mury, bo nawet wliczając w koszt takiej wyprawy „bilet do miasta”, to i tak byli do przodu.
Nasz dzisiejszy spacer po Brukseli – przewidywany czas ~2h
Link do dużej mapy
Jeśli wybierzemy drogę na starówkę uliczkami, a nie windą, to warto skręcić w ulicę Rue du Grand Cerf, a następnie żeliwną furtką po prawej stronie wejść na teren wewnętrznego parku Parc d’Egmont. Są to dawne ogrody pałacu d’Egmont (fr. Palais d’Egmont, flamandzkie Egmontpaleis), w którym obecnie znajduje się Belgijskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Wrażenie jest niesamowite, bo park w zasadzie szczelnie otoczony jest kamienicami, w których niegdyś mieszkała obsługa pałacu i bardzo łatwo go przegapić. Wyjść z parku możemy skręcając w lewo obok oranżerii (przez kolejną kutą bramę). Nie przestraszycie się, jeśli na wprost bramy zobaczycie uzbrojonych żołnierzy, czy nawet opancerzony wóz. To żołnierze chroniący brukselską synagogę, znajdującą się w uliczce na wprost bramy. Można spokojnie koło nich przejść, ale my i tak skręcamy w prawo i idziemy wzdłuż kamienic otaczających park. Kamienice stają się coraz piękniejsze i bogatsze (coraz bardziej wymyślne kute balustrady i zdobienia), bo im bliżej pałacu, tym znamienitsi rangą pałacowi pracownicy w nich mieszkali. Natomiast jeśli zerkniemy na domy po drugiej stronie ulicy (niepałacowe), okaże się, że ich elewacje są proste, wręcz biedne.
Dochodzimy do bramy pałacu (i komisariatu policji). Na przeciw bramy znajduje się kolejny park, otoczony kolumnadą z dziwnymi postaciami. To Place du Petit Sablon, a postaci na kolumnach to wszelkiego fachu rzemieślnicy. Za parkiem natomiast pikuje w górę przepiękny gotycki kościół Notre-Dame du Sablon. Kościół łączy w sobie elementy gotyku brabanckiego oraz gotyku płomienistego, tzw. flamboyant, który charakteryzował się ostrymi łukami, drobiazgowymi detalami i szczegółowymi rzeźbami, przy czym wśród zdobień szczególnie popularne były motywy płomieni oraz rybiego pęcherza. :) Jest to podobno najpiękniejszy przykład gotyku płomienistego w całej Belgii i trzeba przyznać, że kościół jest naprawdę imponujący. Jego budowę (która trwała wiek) finansowali możni obywatele, szlachta oraz cech kuszników, który miał prawo do ziemi, na której stoi kościół (wcześniej znajdowała się tam ich kaplica), ale jako że Belgowie lubili równowagę i nie chcieli zbyt dużego dysonansu między tym, co kościelne, i tym, co świeckie, vis-à-vis kościoła ufundowano park ku chwale rzemieślniczych cechów. Park pełen jest rzeźb, a otoczony jest kutym ogrodzeniem i 48 kolumnami. Każda z kolumn przedstawiciela innego rzemiosła (m.in. ślusarza, dekarza, blacharza). Każda z kolumn jest też inaczej zdobiona, czego nie zauważa się na pierwszy rzut oka. To samo z poszczególnymi fragmentami kutego ogrodzenia. Warto wiedzieć, że w czasach średniowiecznych znajdowało się tu źródło rzeki Zavelbeek (Sablon Brook), którą później poprowadzono pod miastem, by zmniejszyć ryzyko wystąpienia epidemii.
Przechodząc przez park i mijając kościół Notre-Dame du Sablon i kierując się w stronę placu Grand Sablon wkraczamy powoli w królestwo czekolady. Odtąd niemal każdy sklep okaże się salonem innego cukiernika. Warto zerknąć do sklepu Laduree (po lewej stronie), ponieważ urządzono go iście po królewsku. Ludwik XIV vel Słońce byłby zachwycony. My jesteśmy lekko w szoku. Złocenia, stiuki, freski i kryształowe żyrandole nas onieśmieliły – zdecydowanie nie kupimy w Laduree wykwintnych trufli, ani makaroników. Czekoladowe zakupy prędzej zrobimy w Godivie lub w polecanym przez wszystkich (i przystępniejszym cenowo) Leonidasie.
Idziemy „zakręconą” Rue Lebeau w kierunku placu Place de la Justice. Nie dajcie się zwieść – to nie jest ślepa uliczka. Dochodzimy do mostu kolejowego, przechodzimy pod nim i idziemy dalej. Niegdyś ten most oddzielał dwa sąsiedztwa, było pod nim mrocznie i niebezpiecznie. Brukselczycy niechętnie pod nim przechodzili. Remont i żółte flagi po obu stronach pozwoliły go odczarować. :)
Dochodzimy do Placu Św. Jakuba (Place Saint-Jean). Jeśli dotąd nie zauważyliście pewnej prawidłowości w budowie brukselskich kamienic, tutaj widać ją jak na dłoni: kolejne kondygnacje kamienic mają coraz mniejsze wysokości i coraz mniejsze okna. Dawniej, im biedniejszym się było, tym wyżej się mieszkało (dzisiaj jest odwrotnie – każdy marzy o widoku, jeśli nie o penthousie). Skręcamy w Rue Saint-Jean. Po lewej jest skromne wejście „od tyłu” do słynnej Galerie Bortier, zadaszonej uliczki pełnej niesamowitych księgarni i antykwariatów. Jeśli je znajdziecie, to rewelacja. Jeśli nie, to można obejść kwartał kamienic i wejść do galerii od frontu przy Square de la Putterie. A warto tam wejść, bo poczujecie się jak na Ulicy Pokątnej** w Londynie (tuż obok wejścia do księgarni Esy i Floresy)! Jest to naprawdę magiczny zaułek, pełen książkowych niezwykłości. Dawniej księgarni i antykwariatów było tu więcej, ale część niestety zlikwidowano (w dobie internetu i e-booków coraz mniej osób sięga po papierowe książki), ale w dalszym ciągu można pobuszować między stoiskami z książkami lub obejrzeć zabytkowe druki.
Z Galerie Bortier kierujemy się do placu Marché aux Herbes (Grasmarkt), mijając, po prawej, kolejowy dworzec centralny Brukseli (obok ciekawa galeria handlowa z pięknym sklepieniem (Galerie Ravenstein), a w niej „sklep firmowy” ze wszystkim, co dotyczy Smurfów (Peyo był Belgiem, a Smurfy kolejnym belgijskim dobrem narodowym – jak Muminki w Finlandii). W pobliżu można też odwiedzić Szampanotekę (Champagnothèque de Bruxelles).
Jesteśmy blisko Wielkiego Placu, ale zajrzymy jeszcze w kilka miejsc – np. na uliczkę Rue des Éperonniers (Spoormakersstraat). Dawniej uliczka była nazywana „ulicą czarownic” lub „ulicą łuków i kuszy”, które tutaj wytwarzano. Część fasad budynków zostało wpisane na listę zabytków UNESCO: dom pod nr 2 ma okna z 1866 roku, w budynku pod nr 71-73 jest piękna secesyjna witryna. Idąc tą uliczką za dnia, koniecznie przyjrzyjcie się ceglanym kamienicom po prawej, a zwłaszcza ich kondygnacjom powyżej parteru. Zauważycie, że w oknach jest jasno, jak na dworze, a same kamienice nie mają dachów. Są to tylko puste fasady budynków, które zbudowano „na szybko” zaraz po wojnie, by pokazać, że Belgia sobie świetnie radzi sama i nie potrzebuje „ochrony gospodarczej” innych krajów. Obecnie za większością owych fasad cały czas są podwórka, ale miejsce jest cenne – kto wie, czy za kilka lat ktoś go nie zagospodaruje. Póki to możliwe, warto zobaczyć tę osobliwość.
Po drugiej stronie Marché aux Herbes znajduje się wejście do Gelerie de la Reine (Koninginnegalerij) – Les Galeries Royales Saint-Hubert. To kolejna niesamowita zadaszona uliczka handlowa. Ale tym razem – jak nazwa wskazuje – królewska. Trochę przypomina wnętrze moskiewskiego GUMu, trochę japońskie „arkady” (uliczki zadaszone półokrągłym dachem pełne sklepików i restauracji). Podobno kiedyś, aby zostać wpuszczonym w obręb tej uliczki i dostąpić przywileju zakupów, trzeba było być bardzo wykwintnie ubranym. Sprzedawano tu luksusowe dobra, w tym stroje (od razu pomyślałam o sklepie Wokulskiego). Obecnie jeszcze można zobaczyć pojedyncze sklepy z akcesoriami, jak np. sklep z rękawiczkami (i mam na myśli sklepik, który oferuje wyłącznie rękawiczki, bo w rękawiczkach się specjalizuje), ale większość lokali zajmują chocolatier (czekoladnicy?).
Prostopadle do „Królewskiej” biegnie Ulica Rzeźników (Rue des Bouchers). Przy niej zlokalizowanych jest mnóstwo restauracji, głównie włoskich, ale też słynny pub Delirium Café. Jest to ponoć największy pub w Belgii. Rzeczywiście jest spory – zajmuje kawał kamienicy (dwa piętra i piwnicę) i obejmuje labirynt sal i korytarzy. Najprzyjemniej jest jednak w jednej z górnych salek, stosunkowo cichej, gdzie można delektować się piwem z mikrobrowarów (i oczywiście słynnym piwem Delirium Tremens). Wystrój tej salki (jak i całego pubu) jest bardzo klimatyczny – w rogu stoi karoca, na ścianach wiszą stare plakaty reklamujące piwo i denka wielgachnych beczek.
Przy skrzyżowaniu ulicy Rzeźników i ulicy Widelcowej (Rue de la Fourche) znajduje się słynna smażalnia frytek Friterie Georgette. Przez okna można zajrzeć do kuchni, gdzie w ogromniastych stalowych pojemnikach smażą się belgijskie frytki. Dla mnie, kulinarnej pasjonatki, był to bardzo ciekawy widok. Jeśli jednak frytki nie zaspokoją naszego głodu, to w tym miejscu musimy się zastanowić, na jaką kuchnię mamy ochotę. Bo w tej części starego miasta jest tak, że przy danej uliczce znajdują się restauracje z jedzeniem z konkretnego kraju. I tak w jednej uliczce mamy same pizzerie, w innej same greckie tawerny, w kolejnej niemal same tajskie, w innej – libańskie knajpki. W sumie to sporo ułatwia – nie biegamy od knajpy, do knajpy, nie wiedząc, co by tu zjeść.
Warto jest poszwendać się między tymi uliczkami. Można trafić na naprawdę rewelacyjne knajpki. Oczywiście im skromniejsza knajpka, tym lepsze jedzenie. Nie dajcie się zwieść kolorowym fasadom, migającym neonom i nawoływaniom kelnerów. Te najbardziej odpacykowane knajpki (zwłaszcza przy Ulicy Rzeźników) zainwestowały krocie w elewacje, dlatego na dobrej jakości jedzenie już im brakuje. Sami Brukselczycy jadają w skromnych restauracyjkach w bocznych uliczkach – np. przy Dominikańskiej (Rue des Dominicains), w których za najlepszą reklamę robi wielkie i odsłonięte okno kuchni, pozwalające obserwować wprost z ulicy pracę kucharza.
Tuż obok frytkowni Georgette jest też wejście do Galerii Centralnej (Galerie du Centre). Warto przejść się jej głównym hallem, by następnie maleńkim korytarzykiem w średniowiecznym klimacie (Impasse Saint-Nicolas) wyjść na placyk koło kościoła Św. Mikołaja (Église Saint Nicolas). Przyjrzyjcie się dobrze budyneczkom przyrośniętym do tego kościoła. Obecnie są w nich sklepiki z pamiątkami, ale kiedyś jak najbardziej mieszkali w nich ludzie. Domki, choć piętrowe, są płyciutkie – czasem ich wnętrza nie są szersze niż 1,5 – 2 metry. Brukselczycy śmieją się, że ludzie, którzy w nich mieszkali, musieli spać na stojąco.
Zanim ruszymy w stronę Wielkiego Placu, zajrzymy jeszcze jeszcze do Halles de Saint-Géry, gdzie w dawnych halach targowych zrobiono fajne miejsce z pubami (maja nawet tapasy). Hala jest przepiękna, a w bocznej galeryjce można obejrzeć wystawę fotografii. Po drodze, przy Rua de la Bourse, mijamy niesamowitą restaurację Le Cirio (dawniej sklep) z cudnymi secesyjnymi metalowymi zdobieniami oraz olbrzymi gmach stylizowany na grecką świątynię – jest to brukselska giełda – Bourse (Beurs).
Wielki Plac. Grande Place. Grote Markt. To tutaj znajdują się najsłynniejsze i najbardziej reprezentacyjne budynki Brukseli – „Dom Króla” – Maison du Roi i „Dom księcia brabanckiego” Maison des Ducs de Brabant, Kamienica Angel, itd. Plac jest naprawdę wielki, wychodzi z niego aż siedem ulic. Największe wrażenie robi wieczorem, gdy budynki są wspaniale podświetlone. Takim go ujrzałam po raz pierwszy i oniemiałam z zachwytu. Za dnia plac też prezentuje się wspaniale, zwłaszcza, że można wtedy podziwiać misterne zdobienia budynków – ostrołuki i maswerki, figury ludzi i gargulce. No i wieża górująca nad placem. Coś pięknego, a na pewno spektakularnego!
Zostawiam Was dzisiaj na tym placu. Jeśli wejdziecie w Rue Charles Buls, która dalej przechodzi w Rue de l’Étuve, to dojdziecie do sikającego chłopca – Maneken Pis. Ale o tym miejscu to już przeczytacie w każdym przewodniku!
Au revoir mes amis!
———-
*) krzywik to przeciwieństwo linijki i ekierki i wygląda >>tak<<!
**) Diagon Alley, czyli Ulica Pokątna – ukryta gdzieś w Londynie uliczka, na którą trafiają tylko czarodzieje (w tym Harry Potter).