Funchal i Madera – podzwrotnikowy raj. Madera to mała wulkaniczna wyspa na Atlantyku, na skraju Kanarów. Bliżej z niej do Afryki, niż do Europy, a to cały czas Portugalia. Wyspa obecnie słynie ze wspaniałej roślinności – często jest nazywana jest „wyspą kwiatów”, „krainą wiecznej wiosny”, „pływającym ogrodem”, chociaż faktyczne tłumaczenie jej portugalskiej nazwy ilha madeira, to „wyspa drewna”. Skąd taka nazwa? Madera dawniej stanowiła ostatni przystanek hiszpańskich i portugalskich statków podczas niebezpiecznych przepraw przez Atlantyk, a za razem źródło drewna na statki. Przeczytaj moją relację z podróży do Funchal na Maderze.
Funchal i Madera – podzwrotnikowy raj
Madera, archipelag Madera, Portugalia
Portugalia po raz pierwszy!
To raczej nietypowe, by Portugalię poznawać od jej najdalej wysuniętego przyczółka – wyspy znajdującej się daleko na Atlantyku. Ale tak właśnie się złożyło, że moja pierwsza wizyta w Portugalii, to Funchal na Maderze. I chociaż Maderczycy, których poznałam mówią, że ilha Madeira to żadna tam Portugalia, tylko jedyna w swoim rodzaju samodzielna wyspa, odnajdywałam tam wiele elementów, które zawsze kojarzyły mi się z kulturą portugalską. Malowane na niebiesko płytki/kafelki telhas (znane w Hiszpanii jako azulejos) na ścianach, mozaikowe posadzki i chodniki, specyficzna muzyka i nuty przywodzące na myśl fado, czy wreszcie dźwięczny język portugalski – to wszystko sprawiało, że to jednak jest Portugalia!
Termin mojej podróży – początek lutego – też był dosyć nietypowy jak na Portugalię. Ale w kontekście Madery termin podróży nie jest aż taki istotny. Tak, jak wcześniej napisałam Madera to „wyspa wiecznej wiosny” i przez cały rok jest tam ciepło i kwitnąco. Przyznam szczerze, że wyjazd na Maderę to była moja pierwsza wyprawa do „ciepłych krajów” w środku zimy. Bo chociaż niedawno przemierzaliśmy bardzo gorące Indie, to nasza podróż przypadła na środek polskiego lata i nie czułam wtedy specjalnie efektu zmiany klimatu. Co innego wizyta na Maderze w lutym – był efekt!
Podróż, chociaż samolotem i niby cały czas przez Europę, trwała cały dzień. Leciałam tam z aż dwoma przystankami. Do samolotu wsiadłam w Warszawie, gdzie było mroźno i śnieżnie. Pierwsza przesiadka miała miejsce w Amsterdamie (zimno i deszczowo), następna – w Lizbonie (wiosennie). Docelowe miejsce, Santa Cruz, na szczęście okazało się cieplutkie!
Mój pobyt na Maderze był krótki – zaledwie kilka dni, bo poleciałam tam, by wziąć udział w prestiżowym kongresie naukowym. Na szczęście w chwilach wolnych od obrad miałam szansę odrobinę poznać wyspę, zwłaszcza jej największe miasto – Funchal. Zacznijmy jednak od początku! Maderskie lotnisko – na pewno o nim słyszeliście!
Port Lotniczy Funchal
180 betonowych słupów
Lotnisko na Maderze, tj. Port lotniczy Madera, Funchal Cristiano Ronaldo Airport (FNC/LPMA) znajdujący się w Santa Cruz (kilkanaście kilometrów od Funchal) od lat budzi wiele emocji i obaw. Lotnisko to często zaliczane jest do najbardziej niebezpiecznych lotnisk dla samolotów pasażerskich. Ma bardzo nietypową konstrukcję pasa startowego – częściowo podpartą na słupach (180 betonowych słupów o długości 50 do 70 m). Sam pas zaczyna się na lądzie, a następnie przebiega nad urwiskiem i oceanem i generalnie jest dosyć krótki (liczy zaledwie 2,8 km). Dużo słyszałam o spektakularnych lądowaniach i startach z tegoż pasa (w tym o nieudanych – pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku na tym lotnisku miały miejsce dwie duże katastrofy). Niestety (a może stety) lądowałam w Santa Cruz po zmroku, a startowałam przed świtem i nie dane mi było podziwiać tego cudu inżynierii budowlanej w pełnej okazałości. Aczkolwiek rzeczywiście start i lądowanie trwały dosyć krótko.
Czy bałam się lądowania na Maderze?
Zdarza się, że zła sława lotniska staje się przyczyną rezygnacji z podróży lotniczej na Maderę. Znam osoby, które ze strachu przed katastrofą lotniczą skreśliły tę wyspę z listy wakacyjnych destynacji. Czy słusznie? Powiem tak: gdybym nie wiedziała, że to jest „to słynne” lotnisko, prawdopodobnie w ogóle nie zwróciłabym uwagi na przebieg lądowania i startu. Lot przebiegał bez zakłóceń, nie natrafiliśmy na trudne warunki atmosferyczne jak na przykład silny wiatr (a to właśnie silne wiatry wskazywane są jako jedna z największych przeszkód przy lądowaniu). Nie stresowały mnie także doniesienia o dawnych katastrofach. Bo zazwyczaj tam, gdzie coś niebezpiecznego się już zdarzyło, wszystko sprawdza się ze szczególną starannością, by sytuacja się nie powtórzyła.
Wspomniane wyżej katastrofy miały miejsce ponad 30 lat temu. Od tego czasu diametralnie zmieniły się wymagania zarówno w zakresie warunków technicznych samego lotniska (np. pas startowy został wydłużony z 1,6 km do wspomnianych wyżej 2,8 km), jak i procedur bezpieczeństwa dotyczących przebiegu lotu, czy wreszcie precyzji współcześnie stosowanych urządzeń. Konstrukcja budowlana lotniska jest spektakularna, ale z drugiej strony czytałam, że na tej trasie zatrudnia się wyłącznie doświadczonych pilotów. Nie bez znaczenia jest też fakt, że loty między Lizboną i Funchal odbywają się regularnie i często (obserwowałam tablicę odlotów na lizbońskim lotnisku i widziałam, że „kursy” na Maderę były praktycznie co godzinę), zatem piloci muszą je mieć „oblatane”.
To wszystko sprawia, że nie bałam się lądowania na Maderze. Ani startu. I dalej się nie boję. Zresztą zamierzam polecieć tam znowu i zabrać całą rodzinę.
Jak dojechać z Santa Cruz do Funchal?
Santa Cruz jest położone w odległości ok. 15 km od „stolicy wyspy” Funchal, które było celem mojej podróży. Z lotniska do miasta można się dostać autobusem (około 40 minut) lub taksówką (około 20 minut). Ponieważ na Maderę przyleciałam ze znajomymi z pracy, a był już późny wieczór, postanowilismy wspólnie wziąć taksówkę.
Już przed wyjazdem znajomi uprzedzali mnie, że Portugalczycy są przewrażliwieni na punkcie swojego języka i prawidłowej (nie-hiszpańskiej) wymowy nazwisk oraz lokalnych nazw geograficznych. Dlatego dobrze było wiedzieć, że „Funchal” po portugalsku wymawia się „Funszal” (a nie np. „Funczal”). Mam wrażenie, że przy negocjowaniu ceny za taksówkę było to dosyć pomocne – kierowca był zadowolony, że dobrze wymawiamy nazwę jego miasta.
I tutaj mała dygresja. Jak wcześniej wspomniałam podróż na Maderę, to był mój pierwszy wyjazd do Portugalii, a zarazem pierwsze zetknięcie z żywym językiem portugalskim (nie licząc słuchanego w domu fado i brazylijskich telenowel). Muszę przyznać, że naturalne brzmienie tego języka jest po prostu piękne – dużo bardziej melodyjne, niż w przypadku języka hiszpańskiego, czy włoskiego (który w sumie bardzo lubię, bo uczyłam się go na studiach). Portugalski brzmi dla mnie po prostu najładniej.
Funchal nocą
Funchal jest boskie! To przepiękne miasto otoczone stromymi górkami, które delikatnie opada ku oceanowi i ciągnie się wzdłuż wybrzeża poprzecinanego klifami i plażami o ciemnym wulkanicznym piasku.
Funchal pierwszy raz zobaczyłam nocą – podczas spaceru do portu i na „starówkę” pięknymi szerokimi chodnikami, wyłożonymi mozaiką z kamyczków, pośród niesamowitych roślin i drzew (m.in. afrykańskich chlebowców). Było rozmigotane od światełek aż po horyzont. Pachnące od wilgotnej roślinności. Ciepłe od nagrzanych w ciągu dnia budynków. Coś bajkowego, zwłaszcza jeśli ma się jeszcze w pamięci poranną śnieżną zamieć z Warszawy.
Tuż przy wejściu do portu pierś dumnie wypina Krzysztof Kolumb (wielce dumnie ją wypina, więc chyba już po odkryciu Ameryki), który rezydował swego czasu na „drzewnej wyspie” (i pewnie mocno się przyczynił do jej wykarczowania). Dalej znajduje się eleganckie okazałe molo i szereg łodzi, w tym łodzi-restauracji. Z co drugiej maitr’ d zaprasza angielskim z silnym akcentem do zapoznania się z menu. Znajomy z Belgii poprowadził nas jednak dalej, w głąb lądu – przez główny plac i plątaninę uliczek, gdzie pośród kamienic pokrytych malowanymi na niebiesko ceramicznymi kaflami, znaleźliśmy uroczą restaurację z letnim (znaczy całorocznym) ogródkiem. Serwowali tam bajkowe jedzenie i specyficzne lokalne wino!
Kuchnia Madery: owoce morza i słodkie wino Madeira
Pierwszą rzeczą – i jak się potem okazało najsmaczniejszą – którą zjadłam na Maderze były grillowane kalmary. Oczywiście spróbowałam też lokalnego przysmaku, czyli niemal (podobno występuje też u wybrzeży Japonii) endemicznej ryby espada, a także przeróżnych muli, małży, małych grillowanych ośmiorniczek, dużej marynowanej ośmiornicy i innych owoców morza, ale kalmary a la Madeira zdecydowanie przebiły wszystko. Były po prostu znakomite.
Każdemu posiłkowi towarzyszył też inny lokalny przysmak, czyli wino Madeira, a bardzo często także kwaskowaty likier z passiflory. I tutaj muszę zaznaczyć, że o ile nie przepadam za słodkimi i pół-słodkimi winami, to wino Madeira zupełnie mi nie przeszkadzało. Ma specyficzny smak oraz aromat (i kolor!), dlatego chyba nie do końca traktowałam je jako „wino”, lecz po prostu piłam je jako lokalny alkohol pasujący do lokalnego jedzenia. Gdybym jednak miała przyrównać ten smak do czegoś bardziej znajomego, to byłyby to polski miód pitny (trójniak) lub portugalskie wino Porto Tawny. Chociaż jeszcze bardziej podobne w smaku i kolorze wydaje mi się być cypryjskie wino Commandaria, którą robi się z bardzo słodkich suszonych winogron (czyli rodzynek).
Jak powstaje wino Madeira
Z tego co się dowiedziałam, wino Madeira produkuje się z lokalnych, bardzo słodkich winogron. Już to wpływa na smak alkoholu, ale najciekawsze jest jeszcze przed nami: Madeira leżakuje pół roku na strychu, tuż pod rozgrzanym blaszanym dachem, gdzie temperatura osiąga poziom nawet 50°C, a na koniec jest wzmacniana brandy. Kolor wina, w zależności od wytrawności (Madeira słodka, pół-słodka, wytrawna), to różne odcienie bursztynu. Jest to zatem tzw. „wino likierowe” o zawartości alkoholu na poziomie 17-22%, w którym naturalna fermentacja jest przerywana poprzez wzmocnienie go mocniejszym alkoholem.
Ta metoda produkcji wina jest pewnego rodzaju odwzorowaniem tego, co zdarzyło się dawno temu. Poniekąd przez przypadek.
Historia wina Madeira sięga XVII wieku, kiedy wyspa była ważnym przystankiem na trasach portugalskich statków płynących do kolonii. Statki oczywiście przewoziły wino, które – aby się nie zepsuło podczas długiego rejsu – wzmacniano spirytusem z trzciny cukrowej. Okazało się, że po kilkumiesięcznej podróży w cieple pod pokładem, wino nabierało wyjątkowego, złożonego smaku. Na początku uważano, że to zasługa morskiej podróży, dlatego kolejne beczki z winem ładowano na statki i wyprawiano w podróż tylko po to, żeby uzyskać ów smak. Dopiero później odkryto, że to wpływ wysokiej temperatury. Dlatego teraz wino leżakuje w gorącu pod dachami. Wino wydaje się być zatem absolutnie unikalne z uwagi na ten proces produkcji.
Funchal za dnia
Kiedy jadę się gdzieś służbowo, zazwyczaj trudno mi wyrwać wolną chwilę w ciągu dnia i zobaczyć dane miasto porą inną, niż wieczorową. Dlatego zwykle przywożę z takich podróży niewiele zdjęć w naturalnym świetle. A te wieczorne technicznie pozostawiają wiele do życzenia. Na szczęście tym razem program kongresu, w którym brałam udział był tak skonstruowany, że udało się pozwiedzać wyspę także za dnia. Poniżej kilka migawek i wrażeń z Funchal i okolic.
Funchal – port i promenada
Zarówno port, jaki i samo miasto zupełnie inaczej prezentowały się w blasku słonecznych promieni. Ponownie odwiedziłam Krzysztofa Kolumba i skierowałam się do przystani. Na promenadzie było zaskakująco sporo ludzi. W porcie pojawił się mega-giga-terra-ntyczny prom, z którego wylewało się istne morze turystów – głównie eleganckich emerytów. Trudno było sobie wyobrazić, że jest dla nich wszystkich miejsce na tej małej wyspie. Dopiero później się dowiedziałam, że część turystów przypływa do Funchal tylko z „wizytą na zwiedzanie”, a mieszka na sąsiedniej wysepce Porto Santo, gdzie znajduje się wiele kompleksów hotelowych nastawionych na leniwy wypoczynek i plażowanie. A część turystów zostaje na Maderze, ale nocuje po drugiej – północnej stronie wyspy.
Tak czy inaczej, w Funchal – miasteczku i restauracjach – wcale nie zrobiło się szczególnie tłoczno. Cały czas czuło się ten spokojny klimat wyspy i można było rozkoszować się wspaniałą pogodą, widokami i oceanem. Bo chociaż nie było czasu na plażowanie z prawdziwego zdarzenia, nie mogłam sobie odmówić chociaż krótkiego spaceru po plaży i brodzenia w Atlantyku!
Market w Funchal – Mercado de Agricultura Biológica i zakupy
Co więcej, za dnia ożył miejski targ (Mercado de Agricultura Biológica), który wręcz eksplodował warzywami i owocami. I to nie byle jakimi owocami, bo była to praktycznie sama egzotyka: granaty, marakuja, karambola, opuncja figowa… Z „naszych” owoców były jabłka, które okazały się absurdalnie drogie (prawie jak w Japonii).
Przed sklepikami w pięknych kamienicach powystawiano stojaki z biżuterią wykonaną z lokalnej lawy i koralowego koralowca, mini-likierki z passiflory – marakui i bananów (to kolejne przysmaki charakterystyczne dla Madery). Wszędzie na sprzedaż były też wszelkiego rodzaju kosmetyki z wyciągiem z aloesu, który elegancko i swobodnie sobie rośnie na Maderze.
Oczywiście i ja kupiłam żel z aloesu, ale nie na stoisku z pamiątkami, ale w aptece – taki prawdziwy, 99,9% pure aloe pulpa. Na pewno się przyda – jeśli nie na poparzenia słoneczne podczas tej podróży, to przy kolejnej na pewno.
Komplet biżuterii z lawy także wylądował w torbie z zakupami… Mogę to złożyć na karb tego, że uwielbiam wulkany i wszystko, co z nimi związane.
W bardziej eleganckich sklepach i galeriach można było podziwiać tradycyjną, ręcznie malowaną ceramikę – w tym porcelanę stołową i kafle, tzw. telhas (które bardziej są znane chyba „po hiszpańsku” jako azulejos). Mniej lub bardziej zabytkowe ceramiczne kafle zdobiące zewnętrzne i wewnętrzne elewacje domów mieszkalnych i budynków użyteczności publicznej podobno spotyka się na całym półwyspie Iberyjskim. Nie spodziewam się jednak, że jeszcze gdzieś jeszcze zobaczę tak piękne ręcznie malowane biało-lazurowe kafle składające się na olbrzymie obrazy jak te, które miałam okazję oglądać na wewnętrznym dziedzińcu i w krużgankach Ratusza w Funchal. Te ceramiczne obrazy przedstawiały całe historie z życia wyspy.
Madera i Ocean Niespokojny
Ocean Atlantycki zdecydowanie nie wydał mi się „spokojny”. Zwłaszcza wieczorem pokazywał swoje niebezpieczne oblicze. Udało mi się znaleźć świetne miejsce, gdzie mogłam obserwować wieczorny przypływ i coraz mniej spokojne fale, które coraz głębiej wdzierały się w ląd. Głębiej w ląd, wyżej w górę. Miejsce to znajdowało się na zachód od Funchal, dzięki czemu mogłam oglądać ów przypływ na tle zachodzącego słońca i rozświetlonych palm. Początkowo pastelowe, chmury i woda powoli zmieniały kolor na coraz bardziej zimne niebieskości. Ocean huczał coraz głośniej i coraz mocniej czuć było jego zapach. Temperatura obniżała się, a wilgotność powietrza się rosła. Wiatr robił się coraz bardziej słony i porywisty, wskutek czego te fale były coraz mniej spokojne…
Zachód słońca nad oceanem nie-spokojnym to nie słodki widoczek, lecz intensywny spektakl, który odbiera się wszystkimi zmysłami. Tak to zapamiętałam.
A tak wyglądał Atlantyk, kiedy był zupełnie spokojny. Tuż po ciepłym, popołudniowym krótkim deszczu.
Podzwrotnikowy Raj – przyroda na Maderze
No dobrze, ale co z tymi słynnymi roślinami z „kwiatowej wyspy”? Piotr, który był na Maderze przede mną, wie o tych roślinach chyba wszystko. Ja wiem znacznie mniej, a na dodatek mój pobyt był zbyt krótki, by móc odwiedzić słynny ogród botaniczny Jardim Dos Loiros. Za to z wielkim zainteresowaniem sprawdzałam tabliczki z opisami mijanych drzew i dziwacznych krzewów i bylin. I zaglądałam do wszystkich mijanych pieszo kwiatów. I wcale nie było tego mało!
Okazuje się, że dawna „drzewna wyspa” (która już setki lat temu przestała być zalesiona wskutek systematycznej wycinki drzew wykorzystywanych do budowy i napraw statków słynnych odkrywców – Kolumb, nie wybaczę Ci tego!), a teraźniejsza „kwiatowa wyspa”, jest tak bardzo kwiatowa, ponieważ sprowadzono na nią całą masę gatunków roślin z całego świata. Sprowadzono tu nie tylko rośliny z sąsiednich krajów, ale także z innych kontynentów. Innymi słowy zrobiono, to, czego obecnie robić nie wolno*, by utrzymać czystości gatunków flory na poszczególnych kontynentach.
Te wszystkie sprowadzone rośliny bardzo dobrze się przyjęły i mimo, że pochodzą z różnych ekosystemów, dobrze koegzystują na wulkanicznych glebach i w podzwrotnikowym klimacie Madery, tworząc przedziwną mieszankę flory. Poniżej kilka zdjęć z moich spacerów i tym roślinnym akcentem kończę moją opowieść o pierwszych wrażeniach w portugalskiej wyspy Madera!
Uwaga. Na końcu artykułu znajdziesz link do informacji praktycznych przydatnych podczas planowania i organizacji samodzielnego wyjazdu na Maderę.
*) Brzmi to jak jakieś hasła „roślinnego rasizmu”, ale niektóre gatunki są tak inwazyjne, że po przeniesieniu ich do nowego systemu mogłyby zniszczyć lokalne rośliny. Zresztą, jeśli kiedyś lecieliście lotem transkontynentalnym (np. do Japonii), to na pewno podpisywaliście oświadczenia, że nie przemycacie roślin, części roślin, ani nasion.
Palmy nie robią na mnie aż takiego wrażania, ale kwiaty zdecydowanie tak!
—–
Update.
Dokładnie siedem dni po moim powrocie, wyspę Madera nawiedziła powódź i większość miejsc w Funchal, w których byłam zostało totalnie zniszczone lub zniknęło pod warstwą błota. Trudno mi w było w to uwierzyć. Na szczęście mieszkańcy dali radę odbudować swoją piękną stolicę i znowu można cieszyć się jej urokami.