Site icon Byłem tu. Tony Halik.

Majorka: słone jeziorka w Colònia Sant Jordi

Trudno nam było wstać o 7:00 – w końcu była to niedziela, ale świadomość, że jeśli przegapimy autobus o 8:00, to właściwie przepada możliwość obejrzenia solnych jeziorek w południowo-wschodniej części wyspy, skutecznie nas zmobilizowała!

Mieliśmy ochotę złapać po drodze jakieś hiszpańskie frykasy na śniadanie, jednak w niedzielę, low season, przed 8:00 rano, wszystko, poza tabaco-shopem, było pozamykane. Całą drogę do Placu Hiszpańskiego szliśmy wśród zasuniętych burych rolet antywłamaniowych (mają jakiegoś świra na punkcie tych rolet!). Trudno było uwierzyć, że w ciągu dnia są to urocze uliczki, gdzie parter niemal każdego budynku zajmuje kawiarenka, cukiernia lub sklepik. W końcu (na dworcu) udało nam się złapać muffina z kawą w podróbce Starbucksa. To straszne, ale Majorczycy nie umieją przyrządzać dobrej kawy – w menu nie było nawet late, tylko cafe con leche, czyli zwykła mała kawa z odrobiną mleka, cappuccinolate machiato, które ostatecznie zamówiłam (co, okazało się wielkim błędem). Zaskoczyło mnie to, bo nie pamiętam jakiegoś gigantycznego kawowego rozczarowania z naszej poprzedniej podróży po Hiszpanii (od Cadiz, przez Sevillę, Cordobę, Granadę, Madryt, Toledo, Alicante i kilka innych miasteczek, po Barcelonę). No ale nie samą kawą człowiek żyje…

W Autobusie (o tej pogańskiej porze) nie było wielu ludzi –  kilku pasażrów wyglądających na tamtejszych (sztuk < 10) plus para turystów z matami do plażowania, co nas trochę zdziwiło, bo zapowiadano przelotne opady. Prognoza się sprawdziła. Niedługo po tym, jak dotarliśmy do Ses Salines, małego miasteczka, w którym panowała senna atmosfera, gdzie zjedliśmy śniadanie składające się z lokalnych wypieków (nie słodkich) i marynowanej ośmiornicy, zaczęło kropić. Postanowiliśmy podjechać bliżej miejscowości Colònia Sant Jordi (Colonia de Sant Jordi), bo tam według lokalsów znajdowały się solne jeziora.

Pyszne śniadanko w Ses Salines

Tego szukamy!

Było nieco mokrawo i zdecydowanie mniej słonecznie niż poprzedniego dnia, ale zgodnie stwierdzimy, że wolimy wiosenny ciepły deszcz na Majorce, niż oberwanie chmury w Warszawie. Poza tym, w takim świetle o wiele lepiej fotografowało się białe solne hałdy i biało-szaro-rudo-różowo-zielonkawe solne wykwity i kryształowe skorupy na jeziorach. Krajobraz niesamowity, żeby nie powiedzieć dziwny… Nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy, dlatego bardzo się cieszyliśmy, że nie odpuścilismy tej wycieczki i nie przegapilismy tych dziwów, będących konsekwencją nie natury, a działalności człowieka!

Kiedy dotarliśmy do białych hałd (tony, tony soli!), poczuliśmy się, jak na Antarktydzie! Właściwie, to cały czas miałam wrażenie, że zza którejś z białych górek wyjrzy pingwin, a z jeziora wypełźnie foka albo inne polarne stworzenie. Z drugiej strony fajnie wyglądały te solne wyrobiska na tle majorkańskich palm!

Część zbiorników wcale nie była biała, a rudo-pomarańczowa. Nie mam pojęcia, skąd się wziął taki kolor. Zgaduję, że to od gliny w gruncie, która może zawierać związki żelaza. W każdym razie widok był piękny!

Na koniec kilka słonych smaczków
Niektóre ze zdjęć – zwłaszcza te z niebiesko-zielonymi „kożuchami” – zrobiliśmy przy jeszcze innym zbiorniku, do którego (najprawdopodobniej) spływały ścieki, czy jakieś inne odpady z wyrobiska. Jak widać, to coś, co się zbiera w owym zbiorniku niekoniecznie sprzyja wegetacji roślin… :P

A oto piękny przykład, jak bliska obecność słonych jeziorek sprzyja korozji chlorkowej stali… Na tej wadze chyba sobie już nie poważą…

Pięknie skorodowana waga :)

Fabryka soli – niedziela, to zamknięte – jasna sprawa ;)

Sól z hałd, po których chodziliśmy, używana jest w zasadzie bez obróbki jako środek odladzający do posypywania asfaltowych i betonowych nawierzchni. Pakuje się ją w wielkie wory i voila! Dlatego raczej nie kwapiliśmy się do lizania jej. :) W Ses Salines widzieliśmy różne sole spożywcze i kosmetyczne, dodatkowo aromatyzowane. Kusiła mnie sól „pomarańczowa”, ale w domu pałęta się gdzieś jeszcze nienapoczęty zestaw smakowych soli, które kupiłam w japońskiej Narze, zatem się wstrzymałam z zakupami.

Sól do odladzania nawierzchni

Więcej soli do odladzania nawierzchni

I jeszcze więcej soli…

Sól spożywcza, tudzież kosmetyczna, której nie kupiliśmy :P

Kiedy już się nasyciliśmy solnymi krajobrazami (tj. po natrzaskaniu satysfakcjonującej liczby zdjęć), wróciliśmy do „centrum” Colònii. Mieliśmy wrażenie, że miasteczko zostało całkowicie opanowane przez Niemców. Wszędzie słyszało się (wśród mijanego ludu, ale i do mnie, niebieskookiej blondynki, tak zagadywano – miła odmiana, bo zazwyczaj biorą nas za Rosjan) i widziało (reklamy, menu) język niemiecki. Nie daliśmy się jednak wciągnąć w „szprechanie” i, zamawiając kawę, pewnie wyrzuciłam z siebie jedno z trzech zdań w języku hiszpańskim, które opanowałam do perfekcji: Dos café con leche por favor! I tym razem kawa okazała się nawet znośna. :)
Gdyby ktoś się zastanawiał, co za dwa pozostałe zdania po hiszpańsku przyswoiłam, to nie zaskoczę pewnie nikogo tym, że drugie, to po prostu wersja „piwna” (dos cerveza…) zdania kawowego. Natomiast trzecie, to już wyższa szkoła jazdy! Przyswoiłam je jeszcze przed pierwszą podróżą do Hiszpanii, a brzmi ono: Soy alérgica con naranjas!* – bardzo przydatne w kraju, gdzie (zwłaszcza latem) na każdym kroku częstują sangrią! Chociaż przyznam się, że podczas tej „wycieczki” skusiłam się na pomarańczowe przysmaki. Lekko je potem odchorowałam, ale przecież nie mogłam nie spróbować pomarańczy i pomarańczowego „ciasta” w słynnym na cały świat ze słodkich pomarańczy i klementynek Sóller!

No właśnie, Sóller… Wrażenia z najcudowniejszego miejsca na wyspie pojawią się w trzeciej – i ostatniej – części relacji z naszych mikro-wakacji na Majorce. Zatem zaglądajcie na Halika!
Asia i Kondi

———-
*) hiszp.: „Jestem uczulona na pomarańcze!”

🇪🇸

[jetpack_subscription_form show_subscribers_total=0 title=0 subscribe_text=”Nie chcesz przegapić kolejnego wpisu? Subskrybuj nasz blog Byłem tu. Tony Halik. przez e-mail.” subscribe_button=”Zapisz się!”]
Exit mobile version