W ramach cyklu Pasjonaci kultury japońskiej zapraszam na wywiad z wyjątkową osobą, która od wielu lat promuje w Polsce naukę języka japońskiego i japońską kulturę. Ewa Mitsuko Strebeyko to japonistka i właścicielka warszawskiej szkoły języka japońskiego i chińskiego, RakuGaku. Oprócz prowadzenia zajęć w swojej szkole, uczy języka japońskiego także na Uniwersytecie Warszawskim oraz na Politechnice Warszawskiej. O RakuGaku wspominałam już kilkukrotnie przy okazji relacji z różnych imprez i warsztatów dotyczących kultury i popkultury japońskiej, a ostatnio także chińskiej. Dzisiaj na łamach naszego bloga Ewa opowiada o swojej pasji do języka japońskiego, o swoich podróżach i czasach, gdy mieszkała w Japonii.
Ewa Mitsuko Strebeyko
Skąd się znamy
Po raz pierwszy Ewę-sensei zobaczyłam kilka lat temu, jak dziarskim krokiem przedzierała się przez korytarz pełen kursantów – wtedy jeszcze w fundacji Sakura. Rok później została moją nauczycielką japońskiego i… tak zostało do dzisiaj. Z przyjemnością uczęszczam na jej zajęcia oraz biorę udział w „japońskich” inicjatywach, które organizuje. Przez lata Ewę poznałam odrobinę bliżej. Podziwiam jej pogodę ducha, zdolność do radzenia sobie z przeciwnościami losu oraz upór i determinację w dążeniu do celu. Jednym z takich celów była jej szkoła RakuGaku, która powstawała na moich oczach. I zdaje się mogę powiedzieć, że byłam uczestniczką pierwszych, jeśli wręcz nie przedpremierowych, zajęć w tej szkole.
BTTH: Co, a może kto zainspirował Cię, by studiować japonistykę i zostać nauczycielem i tłumaczem języka japońskiego?
EWA MITSUKO STREBEYKO: Mój Tata, który kiedy miałam 6 lat po raz pierwszy wywiózł mnie do Japonii, gdzie pracował przez wiele lat. Potem mieszkałam w Japonii w wieku lat 10, 12, 15 i 18, co w sposób naturalny dla mnie sprawiło, że Cesarstwo – jak pieszczotliwie określał Japonię Tata – stało się moim drugim domem. Ponieważ znałam japoński z podwórka i szkoły podstawowej, w połowie klasy maturalnej doszłam do wniosku, że warto by było jakoś tę wiedzę sformalizować i zatwierdzić dyplomem. Chociaż to była bardzo późno podjęta decyzja. Jeszcze na początku IV klasy liceum miałam pomysł, żeby zostać biotechnologiem. :)
Uczyłaś wcześniej w różnych warszawskich szkołach języka japońskiego, prowadzisz zajęcia na Uniwersytecie Warszawskim i Politechnice Warszawskiej. Skąd pomysł na własną szkołę?
Moja Mama nazywa to przekorą i mówi, że w mojej naturze nie leży słuchanie się kogokolwiek. Jestem typem człowieka mającego zawsze najlepszy (we własnej opinii) pomysł na siebie. Co oczywiście skutkuje wieloma błędami i potknięciami w życiu, ale też te potknięcia bardzo dużo mnie uczą. Własna szkoła językowa jest efektem tej ogromnej potrzeby robienia tego, co się kocha po swojemu. Testowania własnych metod i pomysłów. Nie wyobrażam sobie pracy na stanowisku niesamodzielnym; chyba bym trwała w permanentnym konflikcie z szefostwem.
A jakie jest Twoje najwcześniejsze wspomnienie związane z Japonią?
Ooo, miło, że o to pytasz, ostatnio bierze mnie często na wspomnienia i uwielbiam przeglądać stare zdjęcia. :) Podczas mojego pierwszego pobytu w Japonii, w 1992 roku, dostałam na urodziny śliczny czerwony rowerek czterokołowy, który doskonale pamiętam. Jak teraz o tym myślę, to nie mam pojęcia, jak on się potem znalazł w Polsce. Rodzice go do walizki spakowali?
Gdybyś teraz miała wskazać trzy rzeczy, które najbardziej kojarzą Ci się z Japonią, to byłyby to…
Hm, to trudna sprawa. Ale myślę, że na pewno pociągi, które od dzieciństwa uwielbiałam w Japonii. Komunikaty nadawane w wagonach, melodyjki na peronach, nazwy linii kolejowych i bilety kartonikowe. Jak byłam mała to kojarzyło mi się to z grą komputerową, labiryntem i łamigłówką, którą trzeba było rozwiązać, żeby przejechać z jednego końca Tokio na drugi.
Po drugie… cykady. Wszechobecne, głośne, po jednym dniu będące stałym elementem dźwiękowego krajobrazu Japonii. Słychać je wszędzie, kojarzą się z bezlitosnym upałem i strasznie za nimi tęsknię zawsze kiedy wyjeżdżam z Japonii. A po trzecie….
Konbini, czyli japońskie sieci całodobowych sklepików ze wszystkim, co potrzebne. Są super wygodne, wiele razy uratowały mi życie (nie tylko jedzeniem, ale też artykułami higienicznym, prezentami dla znajomych w Polsce albo chociażby drukarką, na której drukowałam karty pokładowe na lot do Polski), a jednocześnie nie widziałam ich w takiej formie nigdzie indziej. I to wszechobecne „irasshaimaseeee” na wejściu.
W dzieciństwie mieszkałaś w Japonii, a teraz regularnie oprowadzasz po tym kraju grupy Twoich studentów podczas letnich wyjazdów. Powiedz, proszę, które miejsca zrobiły na Tobie największe wrażenie?
Fuji! A konkretnie szczyt tego wulkanu. Spacer po kraterze o wschodzie słońca to (oprócz zmagania się z morskim żywiołem na jachcie) najbardziej niesamowite z moich dotychczasowych doświadczeń. Niestety z grupami na Fuji bywa różnie, bo jest to góra mimo wszystko bardzo wymagająca kondycyjnie i wytrzymałościowo, ale satysfakcja z dotarcia na szczyt jest ogromna. Oprócz tego myślę, że Nara i świątynia Tōdaiji, ale nie tylko. Niesamowite są te świątynie, w których czuć setki lat historii – taka się tam dostojność unosi w powietrzu. To samo można poczuć na Miyajimie, w Uji, w Kiyomizudera czy w Ryōanji w Kioto. W Polsce niestety spora część zabytków jest odbudowywana po wojnie i z historią może się co najwyżej kojarzyć wizualnie. Za to spacer po tysiącletnich drewnianych podłogach Holu Feniksa w Byōdōin w Uji robi przynajmniej na mnie ogromne wrażenie.
Jakie są, Twoim zdaniem, najważniejsze plusy i minusy mieszkania w Japonii? Czy to kraj dla każdego?
O rany, to temat rzeka i nie wiem czy da się zebrać w dwóch, trzech zdaniach. Mój Tata bardzo chciał, żebym została w Japonii na stałe, ale ja, po czasie spędzonym tam w dzieciństwie, byłam pewna, że całego życia w Japonii zwyczajnie nie wytrzymam. Kocham ten kraj, jest piękny, barwny, nietuzinkowy, inny niż wszystkie inne, ale dla mnie osobiście minusem nie do przeskoczenia jest fakt, że Japończycy na pierwszym miejscu stawiają zawsze grupę, nie jednostkę. Schematy, role społeczne, zbiorowa odpowiedzialność i pomijanie wartości indywidualizmu to to, co mi by chyba najbardziej przeszkadzało w życiu tam.
Ale za to ogromnym plusem Japonii, którego często brakuje mi w Polsce, jest omoiyari, czyli myślenie o drugim człowieku. Japończycy są nieprawdopodobnie empatyczni, nastawieni na wyczuwanie potrzeb i delikatnych niuansów w komunikacji. Często próbuję to wytłumaczyć moim studentom śmiejąc się, że ucząc się japońskiego powinni równolegle poznawać tajniki telepatii, bo Japończycy czasami sprawiają wrażenie, jakby się nią posługiwali na co dzień. Ale to piękna cecha, bo kiedy robimy coś dobrego dla drugiej osoby, zwraca nam się to potem wielokrotnie. Tata często irytował się na brak omoiyari u Polaków, nazywając to zjawisko w Polsce „bezinteresowną nieżyczliwością”. O ile prościej by było, gdybyśmy wierzyli, że warto drugiemu człowiekowi ułatwiać życie, a nie tylko dbać wiecznie o własne interesy.
A które miejsca planujesz odwiedzić podczas kolejnej podróży – służbowej albo prywatnej do tego pięknego kraju?
Służbowo to niestety robi się u mnie trochę rutyna, bo obwożąc grupy studentów po Japonii wracam wciąż do tych samych miejsc. Ale jak już trafi mi się pojechać do Japonii prywatnie, to marzy mi się poznanie tego kraju od strony portów, marin jachtowych, kutrów rybackich i morza. Moją drugą pasją życiową jest żeglarstwo morskie i już od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie plan rejsu morskiego po wodach japońskich. To by było dla mnie coś zupełnie nowego, świeżego i łączącego obie moje życiowe fascynacje.
Wracając do Twojej pasji, czy w Twojej opinii japoński to trudny język dla Polaka? Czy trudno jest uczyć innych języka japońskiego?
Nie. Wbrew pozorom japoński to język bardzo logiczny, jak dla mnie. Ma mało wyjątków, wszystko składa się jak puzzle i od razu widać co do czego przynależy w wypowiedzi czy w zdaniu. Gramatyka jest łatwiejsza niż polska, wymowa też nie sprawia większych trudności… trzeba tylko przeskoczyć psychiczną blokadę pt „o rany, dwa sylabariusze i jeszcze ideogramy chińskie?!” i pogodzić się z faktem, że szyk zdaniowy jest odwrotny niż w języku polskim, więc tłumaczenie dosłowne z polskiego na japoński z reguły kończy się tragikomicznie. :)
Co Twoim studentom sprawia największe trudności, a co największą przyjemność podczas nauki?
Trudności pojawiają się tam, gdzie trzeba zrozumieć jakąś konstrukcję, której w ogóle nie ma w języku polskim i nie mamy z czym jej sobie skojarzyć, do czego w głowie przyporządkować. Poza tym często japoński wymaga używania zabiegów językowych, które z polskiego punktu widzenia wydają nam się niepotrzebne, dziwne, nieprawidłowe, a po ichniemu są naturalne i wskazane. Ale za to często zapala się studentom w oczach błysk szczęścia, kiedy odkryją logikę i ciąg skojarzeniowy w złożeniach znakowych. Jak na przykład wtedy, kiedy dowiadują się, że „nadgarstek” to „szyja ręki”, a „kostka u nogi” to „szyja nogi”. Śmiechu jest wtedy co niemiara. :)
Czy możesz udzielić jakichś rad ludziom, którzy rozważają naukę japońskiego lub właśnie ją rozpoczęli (także w ramach hobby)?
Przede wszystkim nie zrażajcie się tym, że to nie idzie tak szybko jak angielski czy francuski. Jeśli po roku nauki (samodzielnej, czy na kursie w szkole językowej) nadal nie rozumiecie anime czy japońskich show telewizyjnych, to jest to całkiem normalne! Tym bardziej, że język mówiony jest dużo prostszy w konstrukcjach i przez to trudniejszy do zrozumienia (bo skróty, zniekształcenia, uproszczona wymowa, etc.) niż to, czego uczymy się z podręczników. Trzeba dużo słuchać i to słuchać świadomie, starając się wyłapać słowa, zwroty i końcówki. Więc oglądajcie filmy, seriale, anime, telewizję i słuchajcie japońskich piosenek – to wszystko skutecznie przyspiesza naukę tego języka!
Gdzie szukać dobrej szkoły i nauczycieli japońskiego, jeśli się nie planuje studiować japonistyki? Gdzie szukać materiałów do nauki?
Haha, no jak to gdzie, u nas oczywiście! :) Japonistyka to studia absorbujące, gdzie na pełny etat uczymy się kultury, literatury, historii i filozofii Japonii. Jeśli natomiast potrzebujemy po prostu poznać język, to kursy językowe są prostszą metodą, możliwą do pogodzenia z innymi studiami czy pracą zawodową. A w RakuGaku dodatkowo są prowadzone w przyjemnej atmosferze, z dużą dozą wiedzy kulturowo-obyczajowej i z naciskiem na oswojenie się z tym językiem. Nasi lektorzy to ludzie zakochani w Japonii, którzy japońskiego uczą z pasją i zaangażowaniem. Zapraszam serdecznie do naszych grup początkujących! Warto zacząć tę przygodę właśnie z nami. :)
Co w zasadzie oznacza nazwa Twojej szkoły – RakuGaku? To jakieś prawdziwe słowo japońskie?
Nie do końca, to raczej gra słowna, ale podobno zrozumiała dla Japończyków, jak im się pokaże ideogramy, którymi można tę nazwę zapisać. Raku oznacza „łatwy, przyjemny”, a gaku to „nauka”, więc w sumie wychodzi „Przyjemna nauka”. Brzmieniowo ma wpadać w ucho i kojarzyć się lekko, zabawnie. Poza tym lubię tę nazwę również dlatego, że może być poprawnie interpretowana we wszystkich trzech językach posługujących się ideogramami chińskimi, czyli po japońsku, chińsku i koreańsku. :)
Jakie są Twoje plany na najbliższą przyszłość – zawodowe, związane z nauczaniem języka oraz te podróżnicze?
Na najbliższą? Hm, jakbyś mnie zapytała o perspektywę 3-7 lat, to bym powiedziała, że doktorat z metodyki nauczania japońskiego i uruchomienie kursów koreańskiego w RakuGaku, żeby dopełnić wielką trójcę języków dalekowschodnich w mojej szkole. :) Ale na najbliższą przyszłość… chcę po raz kolejny zorganizować nasz Festiwal Japoński Hanami 2017, umożliwić chętnym wakacyjne wyjazdy do Japonii i Chin, a samej, prywatnie – heh, wreszcie popłynąć jachtem za koło podbiegunowe. Bilety lotnicze na północny kraniec Norwegii mam już kupione!
Dziękuję za rozmowę.
Ewa Mitsuko Strebeyko / RakuGaku w sieci:
www: rakugaku.pl
facebook: RakuGaku
facebook: Festiwal Japoński Hanami
Wszystkie zdjęcia pochodzą z archiwum E.M. Strebeyko.