Site icon Byłem tu. Tony Halik.

Torii – magazyn totalnie o Japonii #20 [recenzja]

Mała przerwa w relacji z naszej podróży po Kraju Kwitnącej Wiśni, przy czym w dalszym ciągu będzie to smakowity wpis dla pasjonatów Japonii. Dzisiaj ecenzja najnowszego, 20. numeru kwartalnika Torii – magazyn totalnie o Japonii, jedynego w Polsce magazynu poświęconego w całości Japonii i jej kulturze. Znajdziemy w nim m.in. coś dla podróżników – artykuł o świątyni tysiąca latarni, Kasuga Taisha (którą sama nazywam „glicyniową świątynią”), coś dla pasjonatów słowa pisanego – świetny artykuł o kilkusetletniej antologii japońskiej poezji Ogura hyakunin isshu, coś dla fanów ruchomych obrazków (i sztuk walki) – recenzję ostatniego hollywoodzkiego hitu „z Japonią w tle” – 47 roninów (o którym wypominałam przy okazji spaceru po tokijskich Cesarskich Ogrodach) i całą masę ciekawych tekstów.

Brama torii – co to jest?

Uwielbiam bramy torii, zarówno za ich elegancki wygląd – symetrię i wspaniałe proporcje (i rewelacyjny układ z inżynierskiego punktu widzenia), jak i za znaczenie w religii shintō: przez bramę torii przechodzimy ze świata ludzi do świata kami – bóstw… A nazwa? Pierwszy znak w słowie torii (鳥居) oznacza ptaka/ptaki, drugi – dom/miejsce. Niektórzy (moim zdaniem dosyć cynicznie) tłumaczą słowo torii jako „grzęda dla ptaków”. Ja wolę bardziej poetyckie tłumaczenie – że to miejsce dla ptaków, posłańców bogini Amaterasu, które przysiadły na chwilę, pomiędzy ziemskim światem ludzi, a światem duchów… Bramy torii są zdecydowanie jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli japońskiej architektury, jeśli nie samej Japonii. Nic dziwnego, że taką nazwę nadano pismu poświęconemu Japonii.

Największa, 16-metrowa, torii Japonii – tzw. „Pływająca Brama Torii” – część kompleksu chramu shintō Itsukushima Jinja na wyspie Itsukushima (Miyajima)

Torii – magazyn totalnie o Japonii #20

Torii – magazyn totalnie o Japonii #20

Wiosna to dla Japończyków najpiękniejsza pora roku… Doshite? (Dlaczego?) – Sakura kara! (Bo wtedy kwitną drzewa wiśniowe!). Ale w wiosennym numerze Torii – magazyn totalnie o Japonii wcale nie rozpisują się o sakurach (chociaż sakury pojawiają się w kontekście japońskich ogrodów okresu Heian). Poruszono natomiast dosyć poważne sprawy, takie jak: zamach w tokijskim metrze przeprowadzony przez sektę Aum Shinrikyō, kwestia japońskich „niedotykalnych” – określanych terminem burakumin (którzy, ponieważ wywodzą się od eta – ludzi wykonujących prace uznane za nieczyste, trochę przypominają kastę „niedotykalnych” z Indii), czy aktualne poglądy polityczne (i jego receptę, jak poprawić sytuację w kraju) byłego premiera Japonii, Shinzō Abe.

 

Z lżejszych tematów mamy m.in. artykuł o yuru-kyara – maskotkach japońskich miast i prefektur (widzieliśmy je wielokrotnie w postaci ozdóbek na długopisach i breloczkach sprzedawanych w sklepikach na stacjach JR – niektóre są naprawdę… dziwne, mój ulubiony to, w miarę normalny, jelonek z Nary), artykuł o 3-strunowym shamisenie (tzw. sanshin), czy o reżyserze anime – Mamoru Hosoda (tak, tak, facet Bunny Tsukino, a właściwie Tsuki-no Bunny, czyli Księżycowego Króliczka, też miał na imię Mamoru…) i o jego dziełach, w tym o filmie Toki o Kakeru Shojo (Dziewczyna skacząca przez czas, chociaż chyba powinniśmy ten tytuł przetłumaczyć „Dziewica biegnąca przez czas” – dziewica, czad nie?!).

Pasjonatów sztuk walki, broni i historii na pewno zainteresuje  tekst o tym, jak wyglądało oblężenie zamku Osaka-jo (byliśmy!), ale też recenzja hollywoodzkiej super-produkcji 47 roninów. Natomiast zainteresowani architekturą sakralną, czy religią shintō, będą mogli odbyć „spacer” po, wspomnianej wcześniej, świątyni tysiąca latarni Kasuga Taisha (byłam!).

Film „47 roninów” – czy warto obejrzeć?

Przyznam, że ciekawością przeczytałam tekst (i obejrzałam kadry) nt. 47 roninów, filmu, którego do tej pory nie mieliśmy okazji obejrzeć, a który nas dosyć intryguje… Mnie intryguje zwłaszcza w kontekście „korytarza” Matsu-no-ō-Rōka (<-klik), alei w tokijskich Ogrodach Cesarskich, nazwanej tak na cześć ozdobionego malowidłami sosen (jap. matsu) korytarza dawnego Zamku Edo, miejsca bardzo niefortunnych wydarzeń z udziałem owych 47 rōninów. Denerwuje mnie tylko fakt, że główną rolę w tym filmie gra Keanu Reeves – o ile pamiętam pół-hawajczyk (?), nijak niepodobny do Japończyka… Z drugiej strony nie jest to precedens – do tej pory nie obejrzałam filmowej adaptacji „Wyznań gejszy”, bo (ponoć razem z milionami Japończyków) obraziłam się, że w głównej roli obsadzili Chinkę… Jednak film 47 roninów mam ochotę obejrzeć (mimo że hollywoodzki i mimo, że z pół-hawajczykiem), a może nawet go posiadać, by móc postawić na półeczce tuż obok Azumi, Kiru (aka. Kill), Zatoichi, Lady Snowblood i kilku innych filmów japońskiego miecza i nunczaka (nie, nie mamy Ostatniego Samuraja!). Ale zanim to nastąpi, to najpierw trzeba zobaczyć film na własne oczy!

Aum Shinrikyō i zamach w tokijskim metrze

Powiem szczerze, że najbardziej poruszył mnie tekst o zamachu w tokijskim metrze, które uwielbiam i które fascynuje mnie jako inżyniera. I chociaż zamachy przeprowadzone w metrze przez sekty, czy inne organizacje, to żadna nowość (właściwie całkiem oczywista sprawa z punktu widzenia logistyki – jak łatwiej dokopać danemu miastu, niż zapchać mu komunikacyjne żyły, a przy okazji zaatakować kilkuset obywateli na raz?!), to jednak bardzo poruszył mnie tekst o tym konkretnym zamachu. Może dlatego, że sama jeździłam tokijskim metrem i cały czas mam w pamięci poszczególne trasy i stacje – dobrze pamiętam stacje Ebisu (mieszkaliśmy niedaleko) i Akihabara (gdzie wszyscy jeżdżą po elektronikę), na których (m.in.) zdarzyła się tragedia. Może dlatego, że Japończycy są bardzo grzecznymi pasażerami, tworzącymi zgrabne ogonki, sprawnie zapełniający i opuszczający metro? Jak sobie wyobrażę, że pasażerowie różowych damskich „Ladies only” wagonów (pasażerowie, bo to zazwyczaj pasażerki oraz geje w równie różowych, co panie, ubraniach i starsi panowie)… To mi się robi bardzo smutno. Nie jest tak, że bardziej żałuję grzecznych Japończyków, niż ponurych Londyńczyków, czy nieco wulgarnych Moskwiczan, ale naprawdę szkoda mi tych Tokijczyków z chikatetsu (metra).

Inna sprawa, że sekta Aum Shinrikyō jest interesująca sama w sobie. Sekta i historia jej przywódcy/guru – Shōko Asahara, który zaczynając od małej firmy oferującej usługi akupunktury i pseudo-medykamentów, dorobił się fortuny, by założyć własną sektę, zyskać setki, ślepo zapatrzonych w niego, wyznawców (mamiąc ich tanimi chwytami), by w końcu precyzyjnie zaplanować i przeprowadzić atak z użyciem sarinu na kilku tokijskich stacjach. Co ten człowiek chciał osiągnąć? Nie mam pojęcia, być może próbował wypełnić brak spełnienia i społecznego szacunku i uznania, po tym jak nie dostał się na Uniwersytet Tokijski (za to dostał się na okładkę Time’a – podobnie jak Hitler).

Artykuł na pewno zainteresuje osoby, które czują pewien „sektowy” niedosyt po przeczytaniu powieści Murakamiego 1Q84. Ale więcej nie będę zdradzać, bo nie chcę rozbić spoilerów tym, co sięgną po Torii i ten artykuł. :)

Znacie magazyn Torii? Czytacie? Przeglądacie go w Empiku? My polecamy serdecznie, bo znajdziecie w nim znacznie więcej ciekawych informacji, niż na wielu stronach internetowych, dumnie określających się, jako popularyzujące japońską kulturę. Ta kultura to w końcu nie tylko Hello Kitty, sushi, zupa ramen, eleganckie gejszeZłota Świątynia Kinkaku-ji.

 

Exit mobile version