2011.07.18, godz. 05:27 am Poznań – Ławica
On the road again.
A może raczej in the air again… to Spain!
Nie jedziemy do Indii, ani na Sri Lankę (MSZ nas zniechęcił). W przypływie emocji kupiliśmy tanie (no powiedzmy, że tanie, bo sporo dodatkowych dopłat było) bilety do Espanii, do Alicante, badziewiaka Ryanaira. Planowany powrót za 3,5 tygodnia – z Girony. W planach… hm, kilka opcji – z Alicante kierunek Granada, Cordoba, Sevilla, potem albo Gibraltar i Maroko, albo granica portugalska, potem powrót wybrzeżem do Alicante (przez Kartagenę?), potem Walencja… Costa del Aahar, Costa Daurada, Barcelona, następnie wzdłuż Costa Brava do Girony. Kusi nas też prom na Ibizę, tudzież Mallorkę lub Menorkę, ale chyba czasu nie starczy. Zobaczymy – z doświadczenia wiem, że nie ma co planować, bo potem i tak wszystko wychodzi inaczej. :P
Jeszcze wczoraj rano byliśmy w rozsypce – nie mieliśmy noclegu (CS w Gironie – słaby odzew :/), ani biletów na pociąg to Poznania (badziewiak R. nie lata przecie ze stolycy) – nawet nie znaliśmy godziny odjazdu, ja nie mogłam znaleźć paszportu (potrzebnego w razie wypadu do Maroka), ani nowej karty kredytowej, a do drugiej nie pamiętałam pinu… W międzyczasie kończyłam dysertację, którą wczoraj przekazałam mojemu czcigodnemu Pro (wnioski dalej w rozsypce)…
Około 18:00 Kondi stwierdził, że dobrze byłoby znać godzinę tego rannego pociągu do Poznania. Tymczasem okazało się, że nie ma takiego pasującego, żeby się nie spóźnić na samolot… A wcześniejszy jest już o 22:40… Szybka decyzja (w sumie nie było wielu opcji) – jedziemy do Pozka dzisiaj w nocy i kimamy na lotnisku. Opcja o tyle dobra, że jak człowiek jest aż 5h przed odlotem, to się raczej nie spóźni na samolot – co mi się przydarzyło niestety on my way to Ancona, rok temu… Ale to inna historia.
Ekspresowe pakowanie, w dwa duże plecaki, każdy max. 15 kg (udało się!) i dwa podręczne o max. masie 10 kg (udało się!) i idiotycznych wymiarach (nie udało się – będziemy ściemniać, że 25 cm to 20 cm…). Co prawda mamy tylko jedną alumatę i jeden śpiwór (bo mój się gdzieś zapodział :P), ale za to mamy dwie plecione maty na plażę i monopoda. Coś za coś. Śpiwór najwyżej kupię w jakimś supermarkecie. :P
Na centralnym to był jakiś Sajgon, nie dość, że remont połowy peronów, a wyświetlacze nie na peronach zapomniały wyświetlać pociągi wcześniej niż 3 min przed ich odjazdem, to jeszcze nasz pociąg jako ostateczną destynację obrał Szczecin/Kołobrzeg zatem wszyscy miłośnicy polskiego morza też czekali (i planowali doń wsiąść) na nasz pociąg TLK. Nauczona jednak przepychaniem się w indyjskich pociągach klasy przedostatniej (czytaj: bilet za 15 Rs, czyli ok. złotówkę na trasę kilkuset km), zdołałam zająć całe dwa miejsca (yes!).
Do Poznania dojechaliśmy bez opóźnienia. Na głównym tylko pół godziny chodziliśmy wkoło, aż w końcu udało nam się kupić bilety na nocny do Ławicy oraz skorzystać z toalety (a nawet kupić, ugryźć i wyrzucić zapiekankę z szynką za 5,30 zł). Nocnik nr 242 dowiózł nas w 22 min na lotnisko, gdzie doznaliśmy szoku, bo spodziewaliśmy się baraku na kształt blaszaka, z którego jeszcze 3 lata temu latały low costy typu Wizzair, a zobaczyliśmy kosmiczne, nowe i czyste lotnisko, którego nie powstydziłoby się niejedno niemieckie miasto… Lotnisko na pewno lepsze i wygodniejsze, niż nasz Port Lotniczy im. F. Ch. Ano.
No to czekamy sobie, mamy prąd i internet, dobrą kawę i załatwiony pierwszy nocleg u angielskiej rodziny z Alicante, bo w między czasie dostałam odpowiedź od Arthura, z którym umówiliśmy się dzisiaj ok. 2:00 pm w angielskim pubie Little Duke. :)
Zatem pierwszy nocleg mamy za free. Ok 50 euro do przodu. Z jutrzejszym jeszcze nie wiadomo, zaraz będę kombinować dalej – w końcu mamy jeszcze 4h do odlotu.
See Ya.
A&K
PS. Wg BBC Forecast – pogoda na dziś:
Poznań: deszcz / max. temp. dzienna: 22°C/ nocna 13°C
Alicante: małe chmureczki / max. temp. dzienna: 29°C/ nocna 21°C
🇪🇸