Dzisiaj spacer po tej bardziej kolorowej (i szalonej!) części Shinjuku, czyli na wschód od torów. Co tam znajdziemy? Wszystko, co tylko sobie dusza wymarzy! Liczne kafejki, kawiarnie, cukiernie, restauracje, gigantyczne wielopiętrowe sklepy typu ABC-Mart czy, Bic Camera, ale i mniejsze sklepiki, kina, bary karaoke, salony pachinko, wypożyczalnie mechów. A wszystko okraszone setkami neonów, zalane tłumem rozbawionych tokijczyków, tonące pośród mieszających się najnowszych przebojów j-poppu i j-rokku (japoński pop i rock), dźwięków automatów pachinko (jeśli akurat otworzą się suwane drzwi do salonu), śmiechu ludzi, nawoływań naganiaczy do sklepów i barów, klaksonów taksówek… Tutaj też znajdziemy nagromadzenie barów z hostami/hostessami oraz tzw. rabu-hoteru (love hotels). I chociaż sami niekoniecznie skorzystamy z usług jednych, czy drugich (zwłaszcza może nas nie być stać na drinki w hostessowych barach, gdzie bywa i 20-krotna przebitka na alko), to naprawdę warto pospacerować po okolicy! Zapraszam: Shinjuku – część wschodnia!
Shinjuku – część wschodnia
Zacznijmy może od wielgachnych, wielopiętrowych (np. 7-piętrowych) sklepów, które są zlokalizowane przy samym wyjściu z dworca/metra (nie zdziwcie się, jeśli którymś z wyjść traficie bezpośrednio do sklepu – raz tak przez pomyłkę wparowaliśmy do działu z garniturami – żeby wyjść na ulicę, trzeba było przejść przez cały sklep). Wbrew pozorom warto do tych sklepów wstąpić. W Bic Camerze, gdzie można kupić wszelkie elektroniczne cudeńka (wcale nie trzeba jechać po nie do Akihabary) warto zaopatrzyć się w kartę sim do internetu. Wielu* twierdzi, że gajdzini nie mogą oficjalnie wykupić internetu w Japonii, co jest czczą nieprawdą. Mogą. Właśnie w Shinjuku ów dostęp do sieci sobie zafundowaliśmy (są do wyboru pakiety danych na 1 miesiąc, 3 miesiące, karty sim i micro-sim, co tam akurat potrzebujemy – tylko aby ów internet działał, trzeba mieć własny modem – tzw. MiFi lub telefon 4-zakresowy bez simlocka**).
Polecam wybrać się też do sąsiadującego z Bic Camerą (vis-à-vis owego gigantycznego ekranu, napromieniowującego ludzi informacjami i kolorami), bardzo popularnego wśród młodych Japończyków, Starbacksa na przepyszną zieloną kawę z matchą (czyt. macią), czyli sproszkowaną zieloną herbatą (do wyboru mamy opcję na ciepło i zimno – a la frappuccino). Jest re-we-la-cyj-na! <3
Na zakupy (albo dla samego doświadczenia), warto także zajrzeć do gigantycznej (również wielopiętrowej – tam wszystko jest wielopiętrowe), słynnej z opowieści Murakamiego, księgarni Kinokuniya, aby poprzeglądać japońskie czasopisma, komiksy, a może nawet kupić sobie coś na pamiątkę (np. niewiele ważące wydanie kieszonkowe***)
Po zakupach (lub window-shoppingu)/kawie/piwie polecamy spacer po Kabukicho, zwłaszcza po ulicy Wiśniowej (Sakuradōri). Dotrzemy tam przez charakterystyczne półokrągłe bramy. Jest to dzielnica rozrywki, pełna barówi z hostessami i… hostami, których wymuskane i wyfotoszopowane buźki wpatrują się w nas wielkimi ciemnymi oczyma z plakatów reklamujących dany klub („kup mnie!”, „postaw mi drinka!” zdają się błagać te oczy). Wśród hostów i hostess popularne są osoby spoza Japonii – z Tajlandii, Malezji, ale też białasy (a zwłaszcza białaski) z USA czy Australii. To ciekawe, że jako towarzysze pijaństwa gajdzini są pożądani, atrakcyjni, bo egzotyczni, podczas gdy w każdej innej sytuacji gajdzin to niemal synonim kłopotów, nieszczęścia i w ogóle wcielonego zła…
[/fusion_builder_column]W Kabukicho znajdziemy też najbardziej wyczesane love hotele na godziny, każdy w innym stylu. Pokój udający wagon metra? Średniowieczny zamek? Wodny świat i zabawa w trytona i małą syrenkę? Proszę bardzo! Co tylko sobie japońska dusza zamarzy… Kila tysięcy jenów za tzw. „rest”, czyli odpoczynek… Całą noc, czyli „stay”, też oczywiście można wykupić, tylko po co? Jak rozpoznać love hotel, czy jak nazywają je Japończycy – rabu hoteru? Zazwyczaj ma czarne lub całkowicie zakryte okna. :)
Bardzo ciekawym doświadczeniem jest wizyta w tzw. Neko Cafe, czyli kociej kawiarni. Japończycy, zazwyczaj wynajmują mieszkanka – tzw. apāto (skrót od ang. apartment). W tych mieszkaniach na podłodze często ułożone są maty tatami (które są zresztą miarą powierzchni mieszkania – Jak duże jest Twoje mieszkanie? A, będzie 6 i pół maty!) i wszyscy mają małego hopla na ich punkcie. Właściciele mieszkań zabraniają trzymania w nich zwierząt, bo przecież mogłyby zniszczyć te cholerne maty. Zatem co tu zrobić, jak się ma ochotę pobawić z kotkiem? Idzie się do Neko Cafe. Tam, uiściwszy opłatę za wejście, można wypić (dosyć drogą) kawę w towarzystwie kilkunastu kotków. Kotkom też można kupić jakiś smakołyk (te z kolei są bardzo drogie, chyba po to, by nie przekarmiać kotków), ale można też się z nimi pobawić bez „łapówki”. Kawiarnia, do której trafiliśmy była dwupiętrowa, nie było tłoku (ludzkiego, ani kociego), chociaż muszę przyznać, że kotki wydawały się lekko znudzone zachowaniem wszystkich przymilaczy (żeby nie powiedzieć, że miały ich trochę gdzieś).
Gdyby ktoś miał niedosyt, to prawie 5 minut gonienia ogonów z kamerką po całej kawiarni (i to po pięterkach) znajdziecie tutaj. =^.^=
Pośród klubów, kawiarni, sklepów, love hoteli i barów karaoke, w okolicach Kabukicho znajdujemy tajemniczą i zieloną ścieżkę, którą docieramy do placyku ze świątynią shintō Hanazono-jinja (花園神 社 – świątynia kwietnego ogrodu), która ponoć znajduje się w tym konkretnym miejscu (oczywiście, jak większość „zabytków” Japonii, wielokrotnie odbudowywana – ale o tym kiedy indziej) od kilkuset lat. Świątynia ta szczególne wrażenie robi wieczorem – jest tam mrocznie, cichutko, spokojnie. Świątynne zabudowania częściowo toną w mroku, mini korytarz z bram torii faktycznie wydaje się przejściem do świata duchów i kami (bóstw). Bardzo miło sobie tam przysiąść w kąciku i odetchnąć po całej tej imprezowej kołomyi, ale uwaga – nie wolno siadać na schodach świątyni – to bardzo duży nietakt i przejaw braku szacunku.
Oczywiście zwolennicy bardziej tradycyjnej rozrywki, czy kuchni (co wolą matchę w postaci herbaty serwowanej w porcelanowej czarce, od starbucksowej lodowej paciai w tekturowym kubku) także znajdą coś dla siebie. Na tyłach dworca – wzdłuż torów znajdziemy plątaninę wąziutkich i ciemnych (nawet za dnia) uliczek, które przypominają indyjskie gali. Za pierwszym razem trochę bałam się tam wkroczyć (zwłaszcza z lornetą obiektywu pod pachą), bałam się, że potraktują nas jak intruzów, namolnych paparazzi, tymczasem kilka słów pozdrowienia i od razu gęby japońskich dziadków się do nas śmiały znad miski zupy ramenu.
A na koniec trochę neonów – Shinjuku by night!
———–
*) Nawiązuję do ludzi, co wypisują bzdury na forach internetowych, co to nie wiedzą dokładnie, nie sprawdzą, ale się chętnie wypowiedzą na każdy temat.
**) Musi być 4-zakresowy (quad-band) inaczej nie będzie działał – tak mówi Kondi, specjalista.
***) Przyznam, że do tej pory przytachałam do Polski sporo japońskiej makulatury – w moich zbiorach znalazły się m.in.: pierwszy tom powieści Murakamiego 1Q84, japoński Vogue, dwie mangi o wychowaniu kotów (kupione w dziale dziecięcym), wielgachne tomiszcze mangi o przygodach kultowego kota-robota, Doaremona (już niekoniecznie dla dzieci) oraz – jako wisienka na torcie – album ze zdjęciami ubrań cosplay (w twardej oprawie!!!)…