Site icon Byłem tu. Tony Halik.

Podróż do Japonii: wspinaczka na górę Fuji (cz. 2)

Kochamy wulkany: w odwiedzinach u Fuji-san (cz. 2). Dzisiaj opowiadamy, jak wyglądała nasza wspinaczka na górę Fuji na ostatnim etapie szlaku i co można zobaczyć na samej górze! Aby dotrzeć na szczyt Fuji-san przed świtem i aby ów świt zobaczyć (bo oto głównie chodzi w całej tej imprezie), musieliśmy wyruszyć ze „starej” 8. bazy (Old 8th Base), położonej na wysokości 3 400 m n.p.m. około 3:00 nad ranem. O tej porze roku (31 sierpnia) słońce nad horyzontem pojawiało się kilka minut przed 5:00 – na zdjęciach mamy zapisaną godzinę 21:52 czasu polskiego, czyli 04:52 czasu lokalnego. Był to niesamowity widok!

Wspinaczka na górę Fuji (cz. 2)

Uwaga: Poniżej znajdziesz drugą część relacji ze wspinaczki na Fuji. Zanim przejdziesz dalej, koniecznie przeczytaj pierwszą część (link) !

Tańcząc w ciemnościach! Atakujemy szczyt!

Po wyruszeniu z 8. bazy, w której nocowaliśmy na samą górę (do 10. bazy) dotarliśmy po około godzinie naprzemiennego marszu (tym razem gęsiego z Japończykami – nie dało się inaczej) i mikro-postojów. Jak pisałam ostatnio, Japończycy co chwilę oślepiali nas latarkami-czołówkami ustawionymi na maksymalną moc. Ktoś tam się potykał, inni robili przystanki na oddychanie tlenem z puszki. Dodatkowo, oprócz setek latarek, pojawiły się też nowe gadżety. Okazało się, że wszyscy (oprócz nas!) mają dzwoneczki, którymi dawali znać o swoim położeniu. I pełzliśmy tak pod górę, jak migająca i podzwaniająca dżdżownica…

Wspinaczka na górę Fuji w totalnych ciemnościach to nie lada wyzwanie! Kondi-san, już w długich gaciach (przypiął sobie nogawki), kurtce i „ciepłych” butach (i z trackerem na szyi)

Iku, iku! Wchodzimy, wchodzimy! Dzyń, dzyń!

Bez lampy błyskowej wspinaczka na górę Fuji na ostatnim etapie szlaku wyglądała to mniej więcej tak (uwaga: filmik ten ma być poglądowy, nie artystyczny!). I teraz sobie wyobraźcie, że pełzniecie po omacku, bo ciemno, że oko wykol, a za chwilę świeci Wam w oczy 5 latarek… Można dostać zawału!

10. baza – na szczycie góry Fuji

W 10. bazie panował dziwny nastrój. Czuliśmy się trochę jak w Częstochowie, do której docierały kolejne pielgrzymki. Japończycy siedzieli przy drewnianych ławach wewnątrz prowizorycznych „restauracji” lub na zewnątrz, w „ogródkach”, posilając się własnymi zapasami albo tym, co właśnie zakupili za ciężkie tysiące jenów w lokalnych przybytkach. Niektórzy robili pożytek z przyniesionych na plecach butli z palnikami i gotowali wodę na zieloną herbatę…

Nie kręcił nas ten krupówkowo-częstochowski klimat. Skorzystaliśmy tylko z kibelków (tu już nie było European style toilet, wyłącznie „narciarze”). Następnie z telefonem (a właściwie z wbudowanymi w komórkę kompasem i Stellarium) w ręku udaliśmy się na poszukiwanie najlepszej miejscówki do obserwacji wschodu słońca. W totalnej ciemności i w samotności (oprócz nas były w okolicy może ze dwie japońskie osoby – reszta siedziała w bazie, niżej), z latarkami w ręku, poruszaliśmy się totalnie po omacku pomiędzy wielkimi kamulcami. Trochę się baliśmy, że spadniemy, bo naprawdę nie było widać nic. Ostatecznie postanowiliśmy osiąść na wzniesieniu koło świętej bramy torii, tuż przy skraju wschodniego zbocza. Potem okazało się, że była to genialna miejscówka.

Przydatne Stellarium!

Do świtu mieliśmy prawie godzinę. Kondi gdzieś chodził, a ja siedziałam na kamulcu owinięta alumatą, trzęsąc się w polarze, kurtce, cienkich spodniach i 5fingerach w owych 0*C. To był moment, kiedy prawie żałowałam, że nie wzięliśmy ze sobą cieplejszych ciuchów i buciorów. Ale daliśmy radę! Przez tę godzinę ciemność sukcesywnie słabła, a ludzi na zboczach przybywało. Wszyscy, jak zahipnotyzowani, wpatrywaliśmy się w miejsce, gdzie miało pojawić się słońce.

Wiedzieliśmy dokładnie, gdzie słońce się pojawi, dzięki symulacji w Stellarium*. Tak samo, 4 lata wcześniej, sprawdzaliśmy pozycję słońca podczas zaćmienia w Indiach. Bardzo polecamy tę aplikację i program, bo pozwala nie tylko wskazać umiejscowienie słońca i innych gwiazd, ale też robić symulacje w czasie. Poniżej kilka zrzutów z aplikacji.

Ustalenie współrzędnych – czyli input data do symulacji w aplikacji  Stellarium

Tuż przed świtem – słońce jeszcze poniżej horyzontu (symulacja świtu na górze Fuji w Stellarium)

I po wschodzie słońca… (symulacja świtu na górze Fuji w Stellarium)

A to nasze (słynne już) obuwie wysokogórskie, 5finger na Vibramie

Fotorelacja ze wschodu słońca na szczycie Fuji!

Żeby zrobić zdjęcia nieba na długich czasach, Kondi z kamulców i plecaków zbudował prowizoryczny statyw (bo nie targaliśmy ze sobą na Fuji prawdziwego, ciężkiego statywu) i zamontował na nim swoje aparacisko. No i czekaliśmy…

Czekamy na świt na szczycie góry Fuji

Powoli się rozjaśnia, chociaż na dole jeszcze jest noc

Ludzie się instalują ze sprzętem foto

Kondi majstruje przy swoim aparacisku

Coraz bliżej świtu – klimat robi się niesamowity

Wspinaczka na górę Fuji, najwyższą górę/wulkan Japonii i świadomość, że bije się własny rekord – 3 776 metrów n.p.m. to fantastyczna przygoda sama w sobie. Ale możliwość oglądania wschodu słońca z tej góry, to coś naprawdę ekstra. Świt ponad chmurami widziany na wysokości prawie 4 tysięcy metrów jest niesamowity… Niesamowite jest to, że ma się świadomość, że jest się na zewnątrz, na powietrzu! Świt z okienka samolotu widzieliśmy wielokrotnie (i też jest piękny), ale jak sobie człowiek uświadomi, że  jest „na zewnątrz” (chociaż tak naprawdę znacznie niżej, niż w samolocie, ale nie czepiajmy się szczegółów), to robi to naprawdę niesamowite wrażenie. No i czuje się na własnej skórze, jak się ociepla. Fizycznie – z minuty na minutę, z sekundy na sekundę, czuje się, że słońce nas otula nie tylko światłem, ale też ciepłem. Wtedy zaczyna się wierzyć, w coś, o czym uczymy się w szkole, że to właśnie dzięki słońcu istnieje życie na tej planecie.

Słońce po raz pierwszy!

Świt widziany ze szczytu góry Fuji jest magiczny!

Świt na górze Fuji oglądają prawdziwe tłumy

Świt na górze Fuji oglądany spod świętej bramy torii

Nawet na szczycie Fuji niektórzy noszą maseczki :)

Świt na górze Fuji

Świt na górze Fuji

Wróć, zawróć! Japończycy ewakuują się z Fyji tuż po wschodzie słońca!

Co dziwne, w 5 minut po wschodzie słońca, co najmniej połowa japońskich organizowanych wycieczek podniosła się z tyłków, wymaszerowała przez bramy torii i zabrała się do schodzenia w dół. Zastanawialiśmy się, o co chodzi?! Nie chcą połazić wokół krateru? Nie chcą iść do najwyżej położonego punktu, przy stacji meteorologicznej? Serio, wtedy dotarło do nas (po raz pierwszy!), że Japończycy są naprawdę dziwni. Mieli w harmonogramie wejście na górę, obejrzenie wschodu słońca i zejście – i tak dokładnie postąpili. A że ominęło ich wiele ciekawych rzeczy na szczycie, że nie zobaczyli nawet krateru wulkanu, nie zrobili sobie zdjęcia przy obelisku i pamiątkowej płycie?! I prawdopodobnie nigdy tego już nie zrobią, bo nigdy tu nie wrócą?! Nic to. Ważne, że tego nie było w harmonogramie, a harmonogramu przecież trzeba się trzymać. Na dole czeka zamówiony obiad i autokar, nie wolno się spóźnić! Tacy są. I nie jest to przejaw silnego charakteru (odmówili sobie czegoś przyjemnego, by być słownym i punktualnym), to totalny brak wyobraźni. Bo te dodatkowe pół godziny na szczycie można było uwzględnić w harmonogramie. Tylko prawdopodobnie nikt o tym nie pomyślał.

Zbiorowy desant japońskich wycieczek ze szczytu Fuji

Zbiorowy desant japońskich wycieczek ze szczytu Fuji

Dookoła krateru wulkanu Fuji

My na szczycie, po świcie, spędziliśmy jeszcze dwie godziny. Porobiliśmy trochę zdjęć (co było niełatwe, bo ręce mieliśmy skostniałe z zimna). Zjedliśmy ze smakiem na śniadanie nasz „poranny ryż”, czyli asagohan w postaci skromnego, acz pożywnego bentō (ryż, pieczony łosoś, pikle), owiniętego błękitnym papierem w margerytki. Popiliśmy je gorącą kawą z puszki  – nie z automatu, ale od pana, który puszki, żeby były ciepłe, trzymał w wiadrze ze wrzątkiem. Dopiero wtedy wyruszyliśmy w trasę dookoła gigantycznego krateru. Krater o świcie cały był wypełniony mgłą, ale mgła ta powoli opadała, odsłaniając przerażające wnętrze…

Krater góry Fuji wypełniony mgłą (nie dymem, bo wulkan nie jest aktywny)

Stacja metrologiczna i „szczyt” wulkanu Fuji

Powoli zwijamy się po świcie, by wyruszyć w trasę dookoła krateru

A to łańcuchy z żurawi origami składane w intencji szczęścia lub spełnienia jakiegoś życzenia, które ktoś zawiesił na bramie torii

Ja z łańcuchami żurawi origami na górze Fuji

Przy pamiątkowym obelisku znajdującej się na wschodniej stronie krateru Fuji

10. baza na górze Fuji (w tle wzgórze, z którego obserwowaliśmy wschód słońca)

Wcinamy „poranny ryż” (asagohan), czyli śniadanko

Nasze śniadaniowe bento zawinięte było w papier w margerytki

A tak wyglądało nasze śniadanko: ryż, pieczony łosoś i pikle (już częściowo zjedzone)

Trasa wokół krateru Fuji, którą planowaliśmy przejść po sniadaniu

A światło? Początkowo miękkie, ciepłe, różowo-pomarańczowe światło zmieniło się szybko w strasznie ostre białe, rażące. Było tak jasno, że trudno mi było sobie poradzić z aparatem. Długo kombinowałam, żeby udało mi się zrobić jakieś nieprzepalone zdjęcia. Niesamowite wrażenie zrobił na mnie gigantyczny cień Fuji, który rozłożył się na chmurach i polach po zachodniej stronie góry. Podziwiałam też kępki trawy, które próbowały sobie rosnąć na tym księżycowym pustkowiu – na tych kilku tysiącach metrów, pośród rumoszu i śniegu (bo w ocienionych zakamarkach leżał śnieg).

Krater Fuji i nasze cienie, jak idziemy po jego krawędzi

Dookoła krateru Fuji biegnie wygodna ścieżka

Przed nami stacja metrologiczna i właściwy szczyt Fuji

Gigantyczny cień góry Fuji rzucony na chmury i pola po zachodniej stronie góry

Widok z Fuji na zachodnią stronę

Baza meteorologiczna i szczyt Fuji

Na Fuji i ponad chmurami

Wnętrze krateru wulkanu Fuji

Wnętrze krateru wulkanu Fuji

Prawdziwy szczyt Fuji i stacja meteorologiczna

Nie odmówiliśmy sobie też wizyty w stacji meteorologicznej położonej w najwyżej usytuowanej części wulkanu. Tam też znajduje się reper geodezyjny, obelisk i pamiątkowa tablica z dokładną wysokością Fuji-san, czyli 3 775,63 metra względem poziomu morza, czyli właściwy szczyt Fuji. Nie mieliśmy ochoty czekać w długiej kolejce chętnych do zdjęcia z obeliskiem, ale udało nam się zapozować przy tablicy! :)

Stacja meteorologiczna (Japan Meteorological Agency) zlokalizowana w najwyżej położonej części wulkanu Fuji

Stacja meteorologiczna (Japan Meteorological Agency) zlokalizowana w najwyżej położonej części wulkanu Fuji

Pamiątkowa tablica z dokładną wysokością góry Fuji, czyli 3775,63 m. n.p.m.

Pamiątkowa tablica z dokładną wysokością góry Fuji, czyli 3775,63 m. n.p.m.

Kusiło nas, żeby zejść innym szlakiem, w jakieś inne miejsce, ale ostatecznie zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Za to bardzo szkoda nam było ludzi, którzy dopiero co docierali na górę, bo przegapili wschód słońca… Tak naprawdę to był jeden z powodów, dlaczego wspinaliśmy się szlakiem Yoshida – biegł on cały czas po wschodnim zboczu. Gdybyśmy jakimś cudem nie dotarli na czas na górę (złamana noga, etc.), to cały czas mieliśmy szansę zobaczyć wschód słońca, tyle że paręset metrów niżej. Ci co wchodzili szlakami od południowo-zachodniej strony nie zobaczyliby nic lub bardzo niewiele (jak ci spóźnialscy, których spotkaliśmy).

Na południowej stronie krateru (tuż przy wejściu szlakami Gotemba i Fujinomiya) znajduje się mała świątynia i kilka bram torii. Nas jednak bardziej pasjonowały skałki z zastygłej lawy, które miały niesamowite kolory – czarne, szare, czerwone, a nawet żółtawe.

Wnętrze krateru Fuji powoli się odsłaniało – duża część mgły już zniknęła i odsłoniła niesamowite kolorowe skały

Opuszczamy stację meteorologiczną i wracamy na wschodnią część Fuji – jednocześnie podziwiamy kolory skał

A tak wyglądał widok na południe ze szczytu Fuji

Kusushi-jinja – chram shinto na szczycie góry Fuji

Na samym brzegu krateru, na wysokości 3715 metrów nad poziomem morza, znajduje się maleńka sintoistyczna świątynia (tzw. chram) Kusushi-jinja. Jak łatwo się domyślić, jest to najwyżej położona świątynia w Japonii. Aby się dostać do budynku z ołtarzem i do świata bóstw (kami), trzeba przejść przez całkiem dużą bramę torii.

Edit. Więcej o tej świątyni przeczytasz w artykule: Ciekawe miejsca w Japonii: świątynia Kusushi-jinja (Mt Fuji).

Mała świątynia Kusushi-jinja na szczycie Fuji, do której się wchodzi przez bramę torii

I mały korytarz z bram torii

Świątynia Kusushi-jinja jest naprawdę maleńka i przytulona do skał krateru Fuji

Dookoła krateru wulkanu Fuji – ciąg dalszy trasy

I ponownie krater Fuji, który cały czas obchodzimy – coraz piękniej oświetlony

A tutaj zbaczamy nieco z trasy, by bliżej się przyjrzeć wulkanicznym skałom

Wulkaniczne skały to cała gama odcieni – od szarości do czerwieni

Wracamy do punktu wyjścia – pod „naszą” bramę torii

I ostatni raz patrzymy na krater Fuji, który wydaje nam się zupełnie inny niż tuż po wschodzie słońca

10. baza Fuji o tej porze prawie pusta (w porównaniu do tego, co się działo nad ranem)

Zejście z góry Fuji – trudniejsze niż wspinaczka!

Przyznam szczerze, że wspinaczka na górę Fuji, choć momentami irytująca z uwagi na dziwne (dla nas) zachowanie Japończyków na szlaku, jest przyjemniejsza, niż schodzenie. Zejście odbywa się w większości innym szlakiem (nie można wrócić tą samą trasą, bo ruch na szlakach odbywa się tylko w jedną stronę). A szlak ten jest dosyć nieprzyjemny – mocniej nachylony i cały czas biegnie po ruchomych grudach. Nogi zapadają się w rumoszu i właściwie nie da się normalnie schodzić, dlatego większość ludzi zbiega w dół. Ludzie wręcz się ścigają z zapierdzielającymi w dół chmurkami.

Ten bieg w dół zajął nam około 5 godzin. O dziwo, całkiem dobrze zbiegało mi się w 5fingerach, chociaż nie obyło się bez małego upadku. Kondi twierdzi, że jednak dobrze by było mieć buty za kostkę. Zatem, jeśli ktoś przyjeżdża do Japonii na krócej (i nie ma w perspektywie dźwigania plecaka z całym dobytkiem przez miesiąc), to może lepiej niech spakuje lepsze buty. :)

Schodzimy w dół, prosto w chmury…

Po drodze mijamy kilka betonowych schronów, w których można się schować przed lawiną; Japończycy są przezorni!

Kawaguchiko i powrót do Tokio Shinjuku

Na dole, w 5. bazie Kawaguchiko uzupełniliśmy płyny (wybierając co ciekawsze napoje z automatów samoobsługowych jidōhanbaiki), a następnie złapaliśmy lokalny autobus do właściwego Kawaguchiko (miasteczka). Stamtąd wsiedliśmy w kolejny autobus (mieli darmowe wi-fi!) do Tokio. Wysiedliśmy na znajomym dworcu autobusowym w Shinjuku. Znajomym, bo kilkukrotnie go mijaliśmy, łażąc podziemiami Shinjuku.

I tak zakończyła się nasza wspinaczka na górę Fuji, najwyższy wulkan Japonii!
そして、富士山に登った!

———-
*) Stellarium to darmowe, otwarte komputerowe planetarium. Dzięki niemu można oglądać realistyczne niebo w 3D, zupełnie tak, jakby patrzeć gołym okiem, przez lornetkę lub teleskop. Używany jest do projekcji w planetariach. Dostępne są wersje na komputery (PC, Mac) i aplikacje na telefony.

Exit mobile version