Site icon Byłem tu. Tony Halik.

Pasjonaci kultury japońskiej: Olga Mazurkiewicz z Yorokobi no koen (kimono i kitsuke)

Zapraszam na trzeci z wywiadów w ramach cyklu Pasjonaci kultury japońskiej. Tym razem rozmawiam z zaprzyjaźnioną pasjonatką kimon i sztuki ich zakładania/noszenia, czyli tzw. kitsuke, Olgą Mazurkiewicz, szefową grupy artystycznej Yorokobi no kōen – Ogród Radości. To właśnie dzięki niej po raz pierwszy założyłam pełne kimono. Dzisiaj Olga opowiada o tym, jak zaczęła się jej przygoda z kimonami i dlaczego świat kimon jest taki fascynujący.


Olga Mazurkiewicz, Yorokobi no koen

Inicjatorka i szefowa grupy artystycznej Yorokobi no kōen – Ogród Radości; w wolnych chwilach uczy się japońskiego. Z wykształcenia magister stosunków międzynarodowych na specjalizacji dyplomacja; obecnie podyplomowo studiuje pedagogikę na Uniwersytecie Warszawskim. Warszawianka z urodzenia; zakochana w dzielnicy Praga, którą promuje m.in. podczas corocznych imprez „Tanabata na Pradze” organizowanych w ramach działalności grupy Ynk.

Olga Mazurkiewicz – skąd się znamy

Olgę poznałam w kuchni szkoły języka japońskiego podczas parzenia herbaty (nie pijamy tam kawy!). Wiedziałam, że Olga ma coś więcej wspólnego z kimonami, ale dopiero na warsztatach, które organizowała, przekonałam się, jak wielką pasją są dla niej tradycyjne japońskie stroje i sztuka ich zakładania – czyli tzw. kitsuke. Lepiej poznałyśmy się przy organizacji Tanabata na Pradze – imprezy jej grupy artystycznej Yorokobi no kōen, do udziału w której nas zaprosiła.


BTTH: Co dokładnie oznacza termin kitsuke?

OLGA MAZURKIEWICZ: Kitsuke (着付け, 着つけ) to nie do końca termin… to po prostu japońskie słowo, które znaczy tyle co: ubierać, dopasowywać, pomagać komuś się ubrać. A jednak jest na swój sposób unikalne, ponieważ nie stosuje się go w kontekście zwykłych ubrań w stylu europejskim, czy jak kto woli, zachodnim – youfuku, ale tylko do kimon, czyli strojów tradycyjnie japońskich – wafuku. Kiedyś szukałam w słownikach, czy nie można użyć tego słowa w stosunku do, np. sukienki, ale w każdym dostępnym mi egzemplarzu, pojawiały się tylko przykłady związane z kimonem. Co więcej, jeśli powiem Japończykowi, że interesuję się kitsuke, to od razu mogę spotkać się z pytaniem: „Ach tak? Zajmujesz się kitsuke? Czyli lubisz kimona?”. Można więc wnioskować, że oba słowa są praktycznie nierozerwalne.

Natomiast, kiedy podczas prowadzonego przeze mnie pokazu/wykładu pada pytanie „co to jest kitsuke?”, najczęściej odpowiadam, że jest to sztuka nakładania kimona. Niektórym wydaje się, że to „nie po polsku”. Ale kimona nie zakładamy, jak kurtkę czy spodnie, tylko nakładamy – tak jak warstwy czegoś na siebie, a kimono składa się przecież z wielu warstw. Japończycy nie mówią o kitsuke w kategorii „sztuka”, nie ma też regularnych szkół tak jak np. przy chanoyu, ani mistrzów w znaczeniu sensei. Jednak dla mnie, jako samouka w tej dziedzinie, kitsuke jest rodzajem sztuki łączącej w sobie syntetycznie wiele czynników. Jest sumą drobnych elementów składających się na całość: dbałością o szczegóły, reguły i zasady noszenia kimona, finezją doboru dodatków – jest niekończącą się nauką i, pomimo sztywnych reguł, źródłem wielu możliwości.

Olga Mazurkiewicz w pięknym kimonie komon

Yorokobi no kōen: Olga i Maria podczas pokazu kitsuke – zakładania kimona

Olga Mazurkiewicz i grupa artystyczna Yorokobi no kōen w kimonach

 

Jakie jest Twoje najwcześniejsze wspomnienie związane z Japonią? Dlaczego to właśnie Japonia Cię pasjonuje? Skąd się wzięło Twoje zamiłowanie do kimon i innych tradycyjnych japońskich strojów?

OLGA MAZURKIEWICZ: Moje najwcześniejsze wspomnienie to książka Michała Derenicza pt. Japonia Nippon z przepięknym opracowaniem graficznym Andrzeja Strumiłło. W dzieciństwie często lubiłam wracać do tej książki, a potem trochę o niej zapomniałam… Właściwie to była taka mała encyklopedia od A do Z dotycząca po trosze historii, sztuki, geografii, technologii i życia codziennego w Japonii (rok wydania książki 1977). Tam, po raz pierwszy, zobaczyłam ukiyo-e, a na nich ludzi w dziwnych, powłóczystych, wielobarwnych strojach, z dziwnymi fryzurami, czyli m.in. gejsze.

Gdzieś w międzyczasie pojawiła się też moda na oglądanie Szoguna z Richardem Chamberlainem i na Czarodziejkę z Księżyca, ale akurat w Czarodziejce... było mało kimon. Potem miałam dość długą przerwę i dopiero na studiach, w trakcie zajęć z prof. Lipszycem, moja fascynacja kulturą japońską odżyła. Nie tylko mnie, wciągnęły opowieści profesora… Razem z kolegami do tego stopnia „wsiąknęliśmy” w temat, że poprosiliśmy go, żeby zaczął nas uczyć japońskiego. Trwało to dość krótko, ale dało mi solidne podstawy do nauki w późniejszym czasie. Poza tym w trakcie studiów współorganizowałam moją pierwszą dwudniową imprezę pt. Dni Japonii. Na tym się jednak nie skończyło i obie moje prace dyplomowe poświęciłam stosunkom polsko-japońskim. Po studiach wielokrotnie podejmowałam próby powrotu do nauki japońskiego, ale bez większych sukcesów.

Przy okazji nauki kilka razy brałam udział jako wolontariusz w festiwalach wielokulturowych. Dzięki temu poznałam wielu innych japonofilów. Kiedy jedna z uczennic zapytała, czy nie pomogłabym przy oprawie wernisażu jej prac inspirowanych Japonią, nie trzeba było mnie dwa razy namawiać. Główną atrakcją wieczoru było przedstawienie Genji Monogatari, ale w sumie największą furorę zrobiło to, że było wystawione w języku japońskim, a aktorzy występowali w oryginalnych strojach japońskich. To wtedy po raz pierwszy miałam do czynienia z prawdziwym kimonem i jestem wdzięczna, że w trakcie prób miałam przy sobie specjalistę w tym temacie, panią Megumi Matsuyame. Dzięki temu „nie umarłam” żadnego z aktorów, tj. wszyscy mieli prawidłowo założone kimona „prawa poła pod spód, lewa na wierzch” i wszyscy byli ubrani nie tylko elegancko, ale i zgodnie z regułami kitsuke. To był punkt zwrotny w moim życiu i w moich dalszych planach zawodowych.

Gdybyś teraz miała wskazać trzy rzeczy, które najbardziej kojarzą Ci się z Japonią, to byłyby to…

OLGA MAZURKIEWICZ: Kimono, sztuki walki i japońska umiejętność łączenia tradycji z nowoczesnością.

A dlaczego nazwałaś swoja markę i firmę Yorokobi no kōen? Skąd pomysł?

OLGA MAZURKIEWICZ: Oczywiście chwile to trwało zanim nazwa powstała. Tworząc Yorokobi no kōen, chciałam, aby nasza grupa zajmowała się nie tylko komercyjną oprawą imprez w stylu japońskim, ale i popularyzacją kultury japońskiej. Poza tym nie chciałam, aby kojarzono nas albo stricte z gejszami (ubieramy się w inne kimona i pasy i nie bielimy sobie twarzy w trakcie występów) albo z firmami, które organizują imprezy integracyjne, ubierając swoje hostessy w pseudo chińskie szlafroczki i wpinając im we włosy pałeczki do jedzenia, zamiast tradycyjnych japońskich szpil – kanzashi*. Jesteśmy artystami-amatorami, ale zależy nam na autentyczności wiedzy o Japonii przekazywanej publiczności. Poza tym artyści mają dawać radość publiczności, a motyw kwiatowy bardzo często przewija się na posiadanych przez nas kimonach i pasach. I tak powstało Yorokobi no kōen – a w dosłownym tłumaczeniu – Ogród radości.

Olga Mazurkiewicz w pięknym kimonie

Jakie są Twoje najbliższe plany związane ze sztuką kitsuke? Kiedy będzie najbliższa okazja, by wziąć udział w warsztatach kitsuke lub posłuchać Twoich wykładów?

OLGA MAZURKIEWICZ: W styczniu rozpoczną się rozmowy w sprawie nowych, potencjalnych miejsc na wykłady i warsztaty kitsuke na Pradze Północ; w kwietniu zostałyśmy zaproszone na zlot fanów Murakamiego w Kotlinie Kłodzkiej; a w maju planuję nową autorską imprezę Ynk – Dzień Dziecka. No i oczywiście zapraszam na czwartą edycje Tanabaty na Pradze na przełomie czerwca i lipca. Wszystkie szczegóły dotyczące najbliższych imprez można na bieżąco śledzić na naszym fanpage’u Yorokobinokoen. A jeśli ktoś chciałby poznać naszą ofertę i nas, zapraszam też na naszą nową stronę.

Wiem, że odbyłaś już jedną podróż do Japonii. Opowiesz, co w Japonii zachwyciło Cię najbardziej?

OLGA MAZURKIEWICZ: Mój wyjazd do Japonii był szczególny, ponieważ spędziłam tam moje 30 urodziny. Jest tak wiele rzeczy, które mnie wtedy zachwyciły, że ciężko mi wybrać… Gdzieś na stacji metra w Tokio zjadłam moje pierwsze w życiu sushi i od tamtej pory żadne aż tak mi nie smakuje. W Japonii nawet na stacji metra, wszystko jest super świeże, smaczne i estetycznie podane.

To w Asakusie po raz pierwszy zobaczyłam na własne oczy, że obcokrajowcy mogą wypożyczać kimona i potem swobodnie spacerują sobie w nich pomiędzy straganami. W Shinjuku byłam na prawdziwym japońskim karaoke. W Kamakurze chodziłam po niewidzialnych już śladach mistrza Jigorō Kanō i zupełnie niechcący wpadłam na japońską młodą parę w tradycyjnych kimonach. Chociaż to podobno nic niezwykłego. Na Miyajimie „walczyłam” z natrętnymi futrzakami, które były łase na wszystko, włącznie z kartkami z czyjegoś kalendarza. Z Ogrodów Glovera podziwiałam panoramę portu w Nagasaki, na którą kiedyś patrzyła Madam Butterfly. A w Kioto widziałam gejsze ścigane przez turystów jak łanie przez myśliwych, co było trochę niefajne.

Moje dużo przyjemniejsze wspomnienia z Kioto wiążą się m.in. z pokazem kimon oraz domem handlowym, w którym można było z bliska podziwiać nie tylko gotowe kimona, ale taką jakby mini wystawę „od jedwabnika do gotowego produktu”. Na koniec jeszcze wizyta w Zamku Nijō i lekkie rozczarowanie, że „słowicza podłoga” już nie wydaje z siebie tego specyficznego dźwięku, kiedy się po niej poruszamy. Ogólnie nadal czuje niedosyt, ale być może wkrótce to się zmieni.

No właśnie, jakie są Twoje podróżnicze plany na przyszłość – te bliższe i dalsze.

OLGA MAZURKIEWICZ: Jeśli chodzi o plany bliskie, to chciałabym w tym roku spróbować swoich sił i wziąć udział w warsztatach kitsuke w Kioto. Nie znam jeszcze konkretnej daty, ale niezależnie od tego szlifuje znajomość języka japońskiego, nadrabiam zaległości w znakach kanji i powoli rozglądam się w cenach biletów lotniczych i noclegów. Za jakiś czas chciałabym spełnić kolejne marzenie związane z Japonią i polecieć na Okinawę. Wiem, że Ty się tam wkrótce wybierasz i nie mogę doczekać się Twojej relacji. A po Okinawie… Zobaczymy!

O Okinawie wszystko Ci opowiem, także tutaj, na blogu. Mam tez nadzieję, że kiedyś do Japonii pojedziemy razem. Bardzo dziękuję za rozmowę.

 

A to już ja w kimonie podczas warsztatów kitsuke (Olga Mazurkiewicz widoczna jest w prawym górnym rogu zdjęcia)

Olga Mira Mazurkiewicz / Yorokobi no kōen w sieci:

Wszystkie zdjęcia poza ostatnim (naszego autorstwa) pochodzą z archiwum Yorokobi no kōen – Ogród Radości.
—–
*) O kanzashi we wcześniejszym wywiadzie opowiadała Kinga Owczarska – przeczytaj tę rozmowę.

Exit mobile version