Pierwszy weekend lipca spędziliśmy w Poznaniu, dokształcając się w sztuce blogowania. Chociaż nie planujemy „monetyzować” naszego bloga, to kilka inspiracji podłapaliśmy i mamy nieco fajnych pomysłów (które już niebawem wprowadzimy w czyn). Tak czy inaczej, wizyta w Poznaniu była okazją do odwiedzenia kilku świetnych kulinarnych przybytków i dzisiaj chcieliśmy się z Wami podzielić naszymi odkryciami. Zapraszamy w podróż kulinarną uliczkami Poznania.
Tapasta + Fermentownia
ul. Kwiatowa 3/3 oraz 2/1a
Nie są to bynajmniej dwa lokale tego samego właściciela, ale są zaprzyjaźnione. Na tyle by pyszne pasty w Tapasta można było popijać kraftowym piwem, przyniesionym samodzielnie z Fermentowni. Co więcej, po konsumpcji, kufelków i kielichów nie trzeba odnosić do tego drugiego, bo sami sobie je odbierają. Natomiast ci, co nie mają ochoty na piwo, pragnienie skutecznie zgaszą wodami smakowymi (polecam tę z czarnym bzem). Ale uprzedzam „duża” woda jest naprawdę ogromna! Pasty przepyszne, ceny przystępne. Próbowaliśmy różnych przystawek – pęczak z grilowanymi bakłażanami i papryką, kalmary marynowane w czosnku i wołowinę z kaparami (3 – 7 zł za porcyjkę) oraz 4 past: tagliatelle z masłem szałwiowym i parmezanem, tagliatelle łososiem i fenkułem, tagliatelle z grzybami i klopsikami i ravioli z łopatką (ceny od 9 do 24 zł). Wszystko było wyśmienite, a u nas, w stolicy kosztowałoby co najmniej dwa razy tyle.
Samo miejsce też jest bardzo przyjemne – taka mieszanka stylów skandynawskiego, prowansalskiego i retro a la lata 60-te.
Szerze polecamy!
Racja mięsa. Najlepszy tatar ever!
ul. Szewska 20
Byliśmy tam późnym wieczorem – koło 22, poza tym po pastach i konferencyjnym grillu nie mieliśmy zbyt wiele miejsca w brzuchach, dlatego nie pokusiliśmy się już o steaki z dżemem z boczku, za to koniecznie chcieliśmy spróbować tatara, którego zachwalał Maciek z WzA. Konrad zamówił „tradycyjnego” z jajkiem, ja „po japońsku”. Oba były fantastyczne. W sumie to chyba mogę powiedzieć, że był to najlepszy tatar, jaki jadłam w życiu. I wcale nie dlatego, że nazwano go „po japońsku”. Wbrew pozorom nie był to tatar z łososia. Oba tatary były z siekanego (na naszych oczach) mięsa wołowego, przy czym „mój” wymieszany był z białym sezamem i uformowany w rolki, czyli maki (jak maki w sushi) z pomarańczową galaretką w środku i spryskany sosem balsamicznym. Nie mam pojęcia, jak doszli do tego, by owe składniki połączyć, ale efekt jest a) zaskakujący, b) fantastyczny. Wiem, że teraz przy każdej wizycie w Pozku, moje pierwsze kroki będę kierować do tej knajpki, po kolejne „racje” tego tatara. No i następnym razem koniecznie musimy też spróbować ich steaka z dżemem z boczku.
Gospoda Poznańska
Stary Rynek 82
Jeśli ktoś przyjezdny wybiera się na warszawską Starówkę, to zawsze przestrzegamy go, by czasem nie zamawiał nic w restauracjach przy Rynku Starego Miasta (Nowego zresztą też!). To samo mówią na znajomi w Krakowie. Jedzenie w tych knajpach jest masakrycznie drogie (pod zagranicznych turystów) i słabe (bo przecież turysta i tak wyjedzie, po co się wysilać). Spodziewaliśmy się tego samego po Pozku. Ale gdy niedzielnym rankiem poszukiwaliśmy śniadania, zobaczyliśmy całkiem niezły tłumek pod parasolkami Gospody Poznańskiej, zaraz potem, kątem oka, dostrzegliśmy apetyczne omlety i jajecznicę z boczkiem na talerzach gości, a szybkie zerknięcie okiem na menu uświadomiło nam, że taki fest zestaw z pieczywem i sałatką kosztuje 12-14 zł, to szybko zainstalowaliśmy się pod przedostatnią wolną parasolką. Śniadanie było wyśmienite. Tym bardziej, że pozwoliłam sobie do śniadania na caipirinhę. I wiecie co? Była to najlepsza i najprawdziwsza, jaką piłam od powrotu z Brazylii. Polecamy Gospodę na śniadanie (o obiadach i kolacjach nie wiemy nic).
Fat Bob Burger
ul. Kramarska 21
Mówi się, że w Fat Bob Burger serwują najlepsze burgery w Poznaniu. Musieliśmy to sprawdzić, a wyniki naszego kulinarnego śledztwa były pozytywne: bardzo smaczne, dobrze zrobione mięso (trafiło się nam idealne medium rare, czyli średnio wysmażone), ale bułeczka, choć fajnie przypieczona i chrupiąca, była zdecydowanie za mała by pomieścić mięcho i dodatki. Lubimy jeść burgery, trzymając je w łapie (a nie jak – podobno – Skandynawowie, którzy kroją kanapki na kawałki nożem i widelcem), tymczasem u Grubego Roberta wszystko nam „wypływało” z bułki. Zwłaszcza mi, bo wzięłam wersję z serami, które fantastycznie się rozpłynęły i ściekały mi po rękach. ;) Kondi był zachwycony swoim burgerem, który oprócz tradycyjnego mięska zawierał też szarpaną wołowinę, którą bardzo lubimy. Chociaż – muszę to powiedzieć! – Gruby Robert przegrywa w pojedynku z naszym Barn Burgerem (który jest bezapelacyjnie najlepszy w Polsce, jeśli nie na całym świecie… :P), to myślę, że możemy go umieścić w pierwszej piątce w naszym osobistym burgerowym rankingu. Polecamy zatem gorąco!
Choć to Poznań, to ceny niestety nasze, „warszawskie”, czyli ok. 20 zł za burgera (bez frytek). Miejsce ładnie urządzone i przyjemne. No i dobra lokalizacja (tuż obok Rynku).
Multitapy
Oprócz wspomnianej Fermentowni przy Kwiatowej, podczas naszego weekendowego pobytu zaliczyliśmy jeszcze dwa multitapy – Ministerstwo Browaru i Dom Piwa.
Ministerstwo Browaru
ul. Ratajczaka 34 (blisko pl. Wolności)
Przyjemne, raczej nowe miejsce, bo na telewizorku wyświetlał się pokaz zdjęć z remontu i z… Podróży do Japonii. Można było podziwiać butelkę ich własnego piwa np. na tle świątyni Sensō-ji, czy wieży Tokyo Skytree. Bardzo swojski akcent i zdecydowanie zdobyli tym naszą sympatię. Poza tym mieli niezłe piwka – można było np. podelektować się smakiem Delirium Tremens (i to w najprawdziwszej szklance z różowymi słoniami) – od razu przypomniał nam się ostatni wyjazd do Belgii i wizyta w brukselskiej Delirium Cafe.
Dom Piwa
ul. Mokra 2
Nazwa natychmiast przywodzi na myśl praski Pivovarský Dům. Klimat w środku też taki trochę czeski – żółte ściany, na nich dawne etykiety piw oprawione w ramki i posegregowane dekadami i stare plakaty-reklamy browarów. Tak nota bene, to nie miałam pojęcia, że browar w Namysłowie liczy ponad 700 lat…
Dom piwa, to naprawdę dom. Pub zajmuje całą kamienicę – do dyspozycji gości są trzy piętra (czwarte zawarte). Bar jest tylko na parterze, a za barem mroczny, nieco zakręcony, pan-barman, co piwo nalewa przy ciężkich brzmieniach – dla mnie i moich znajomych jak najbardziej miłych dla ucha, ale jak ktoś gustuje w bardziej popularnych gatunkach muzycznych, to niech się nie zdziwi. Zresztą, kto wie, co tam puszczają inni barmani.
Kranów co prawda w Domu Piwa nie jest aż znowu tyle (12?), za to butelkowanych piw całkiem sporo. Niektóre naszym zdaniem nieco przedrożone, ale tak trochę od czapy, nie wiadomo, dlaczego. Za to bodajże do 20:00 piwa butelkowane można kupić po tzw. „cenie sklepowej”, widzieliśmy też „koszyk przecen” z piwami za dychę.
P.S. Pub jest niemal przy samym Rynku, bardzo blisko Fat Rob Burgera – można zatem strzelić piwko na trawienie po burgerku.
Smacznego!
いただきます!
Znacie restauracje i knajpy Poznania? Które jeszcze warto odwiedzić i co tam pysznego można zjeść? My byliśmy w Pozku króciutko i więcej zjeść ani wypić już nie daliśmy rady, ale następnym razem z chęcią będziemy kontynuować poznawanie miasta od kuchni. :)
🍳🍳🍳