2013.09.12 Ellora

Ellory i Ajanty (Adzianty) nie zdążyliśmy zobaczyć poprzednim razem. Dlatego nie wahaliśmy się długo, czy „cofać” się nieco na północny-wschód, aby zobaczyć słynne świątynie w jaskiniach. Ellora znajduje się 30 km, Ajanta – 105 km od Aurangabadu, w którym postanowiliśmy się zatrzymać na dwie nocki. Tylko do Aurangabadu trzeba było jakoś dotrzeć.

Mieliśmy do wyboru całe dwa kursy pociągiem i aftobus. A że indyjskie aftobusy fajne, postanowiliśmy zweryfikować wspomnienia… Autobus, który wybraliśmy, trochę się jednak różnił od tych, które pamiętamy z poprzedniego wyjazdu, bo był to „dalekobieżny nocny” ful wypas. Okna się domykały (a wręcz nie otwierały), bo mieliśmy deluxe z nawiewem (btw, tu wszystko, co nieco lepsiejsze to od razu „deluxe”), dwupiętrowe łóżeczka jednoosobowe i łoża dwuosobowe z wygodnymi materacami i zasłonkami na oknach i oddzielających od reszty busa – lepiej niż w Transsibie! Szkoda tylko, że główna dmuchawa była zlokalizowana dokładnie koło naszego „upper” łoża. Podejrzewanmy, że dostaliśmy te miejsca (13u, 14u – nie bierzcie ich), właśnie specjalnie, jako najbardziej prestiżowe, z AC (Air Condition). Niestety nawiew działał tak dobrze, że pól nocy spędziliśmy na uszczelnieniu szpar między kocami (tak, tak, dawali koce! polarkowe, czerwone!!) i okrywaniu głów, żeby sobie całkowicie zatok nie załatwić. Oczywiście trochę i tak nas przewiało, co razem z dzisiejszym spacerem w monsoonie, nieco nam dało w kość, ale mamy aspirynkę.

Na miejsce (do Aurangabadu) dotarliśmy przed 8:00 rano. Wysadzili nas na jakimś błotonym skrzyżowaniu i od razy rzuciał się na nas horda harpi-riksiarzy. Tekst z LP „autorickshaws are as common here as mosquitoues in a summer swamp” nie jest nic a nic przesadzony. Od razu stanęło nam przed oczami Khajuraho z tłumem riksiarzy i hotelowych naganiaczy, którzy nie dali nam zrobić kroku. Podobnie tutaj. W sumie nic dziwnego. Odnosi się wrażenie, że w tym miasteczku nie utrzymują się z niczego innego, tylko z pezewożenia turystów między Ellorą, Ajantą i kilkoma lokalnymi atrakcjami, w tym np. Bibi-qa-Maqbara, czyli tzw. „poor man’s Taj” (Tadź dla ubogich), który wcale nie jest taki biedny. Ale do rzeczy, o Makbarze, będzie później.

Jeszcze w autobusie zrobiliśmy szybki research hotelowy i wstępnie wybraliśmy jeden z tańszych, aczkolwiek mocno polecany z uwagi na niedawno remontowane pokoje i świetną indyjsko-koreańską restaurację hotel Panchavati. Hotel wcale nie taki tani jak na indyjskie ceny, bo double z łazienką kosztuje 800 Rs plus 14% podatku, ale pokoje rzeczywiście ładne, z bordowo-złotymi narzutami i zasłonami, czystymi ścianami i sufitami z gipsowymi stiukami, z balkonem i ładnym widokiem na wypielęgnowany ogród (sąsiadów, ale co tam!) i łazienką z „juropien stajel” kibelkiem i ciepłą wodą (!!!).
Jedzonko rzeczywiście smaczne, wypróbowaliśmy do tej pory kilka dań – w tym indyjskie i koreańskie. Oprócz nas w hotelu mieszkają nieco bardziej cywilizowani Hindusi i jacyś Japończycy (samych Japończyków jeszcze nie widziałam, ale widziałam jak pan front-desk-man pezepisywał ich skserowane paszporty do księgi meldunkowej), czyli jest mega interneszynal (teoretycznie). Tak czy inaczej jest bardzo ok, zwłaszcza, jak sobie człowiek uświadomi, że doba to tylko 50 zł za 2 osoby. I jeszcze dostałam komplet ajurwedyjskich mydełek, miniaturkę mojego ulubionego kokosowego olejku do włosów Parachute i szmponiki Sansilk. :)

Ale do rzeczy, Ellora.
Olaliśmy riksiarzy, taksówki i jeepy do wynajęcia za ciężkie tysiące rupieci i przespacerowaliśmy się do stacji. Za zawrotną kwotę 32 Rs. kupiliśmy bilety (dla dwóch osób) na najlokalniejszy z lokalnych autobus i przetelepaliśmy się 30 km wypchanym po brzegi hindusowozem!

Ellora rzeczywiście zjawiskowa! 34 jaskinie buddyjskie, hinduistyczne i jainijskie wykute w skale. Do tego wodospady. Świątynie są datowane są na 600-1000 n.e. (Są sporo młodsze od tych w Ajancie). Największą perełką Ellory jest świątynia Kailasa, która stanowi jedną monolityczną kamienną bryłę. To największa kamienna monolityczna rzeźba na świecie. Została wykuta „odkrywkowo”, czyli od góry zaczęto rzeźbić czubek świątyni, a potem coraz niższe części, aż powstała kilkupiętrowa i kilku nawowa świątynia, z dziesiątkami kolumn w kształcie trąb słoni (plus dwoma słoniami w pełnej okazałości po bokach), niesamowitymi płasko- i niepłaskorzeźbami i całą masą ozdóbek. A do okoła pionowe skalne ściany, z podcieniami na kolumnach. Podobno świątynię rzeźbiło 7000 ludzi przez 150 lat i nie popełnili oni ani jednego błędu! Coś niesamowitego! Na dodatek świątynia jest aktywna – poświęcona Śiwie.
Świątyni jainijskich (5 sztuk) niestety nie zdążyliśmy zobaczyć, bo monsun nie pozwolił, ale i tak nacieszyliśmy się Ellorą ogromnie!

P.S. Z dialogów indyjsko-polskich:
Driver: Ellora finish? (co zabrzmiało jak: „aera finish?”, a co mój mózg wyprocesował: Are you Finish?)
Ja: No, Polish!
(Blond, oczy niebieskie, ale od razu, żeby mnie za Finkę brali?)
…i obudsronna konsternacja…

20130919-225741.jpg

20130919-225815.jpg

20130919-225854.jpg

20130919-230010.jpg

20130919-230036.jpg

20130919-230053.jpg

20130919-230115.jpg

20130919-230247.jpg

20130919-230415.jpg

20130919-230448.jpg

20130919-230506.jpg

20130919-230644.jpg

20130919-230716.jpg

🇮🇳

[jetpack_subscription_form show_subscribers_total=0 title=0 subscribe_text=”Nie chcesz przegapić kolejnego wpisu? Subskrybuj nasz blog Byłem tu. Tony Halik. przez e-mail.” subscribe_button=”Zapisz się!”]