O Okinawie marzyłam od dawna. I o ile uwierzyłam, a wręcz kilkukrotnie sobie udowodniłam, że Japonia (w sensie: główne wyspy, czy jak to się mówi po angielsku – mainland Japan) jak najbardziej jest na wyciągnięcie mojej ręki, to myśl, że mogłabym dotrzeć na Okinawę, tropikalną wysepkę leżącą na Pacyfiku, daleko na południe od Kiusiu, jeszcze kilka miesięcy temu wydawała mi się niemal tak absurdalna, jak możliwość lotu na Księżyc. Pomimo tego, że spełnianie podróżniczych marzeń to jeden z najważniejszych celów mojego życia, który konsekwentnie realizuję, to – nie do końca wiem, dlaczego – ale trochę nie wierzyłam, że dotrę na Okinawę. A przynajmniej nie tak szybko…

Musisz wiedzieć!

zanim pojedziesz do Japonii

„Jak się raz pojedzie do Japonii,
to się łapie bakcyla i ciągle chce się tam wracać…”

Pamiętaj!

dotyczy każdej podróży

„Każda chwila dzielona z najbliższą osobą jest tysiąc razy wspanialsza, niż to samo przeżywane w pojedynkę!”

Okinawa. Prolog. Jak spełniają się marzenia.
15.02.2016 / notatki z podróży

Kiedy zaczynałam się uczyć japońskiego, trafiłam do grupy z Agą, z którą w zasadzie od razu się zaprzyjaźniłam i jestem w serdecznych stosunkach do dzisiaj. Nie wiem, czy Aga zdaje sobie sprawę, że sporo jej zawdzięczam, bo właśnie po jednej z naszych pierwszych rozmów wyszłam z zajęć z silnym postanowieniem, że jadę do Japonii i to jak najszybciej. Oczywiście mentalnie do tej decyzji przygotowywałam się długo (wręcz całe lata) i sam fakt, że zapisałam się na kurs japońskiego tylko potwierdzał, że do niej dojrzewam. Ale pamiętam dokładnie, że dopiero, kiedy Aga mi powiedziała, że pojechała tam prywatnie i na własną rękę, i to bez znajomości japońskiego, stwierdziłam – z pewnym zdziwieniem – że da się to zrobić i ludzie faktycznie tak robią! I że to wcale nie jest jakaś kosmiczna wyprawa (znaczy jest kosmiczna, ale w innym sensie), o której się tylko marzy, ale faktyczny cel do zrealizowania. Pamiętam, że Aga powiedziała wtedy coś w stylu, że jak się raz pojedzie do Japonii, to się łapie bakcyla i ciągle chce się tam wracać. Że w zasadzie trudno jest tam nie wracać. Teraz z pełnym przekonaniem powtarzam podobne słowa wszystkim, którzy do mnie piszą pełni wątpliwości, czy sobie w Japonii poradzą, bo czuję dokładnie to samo: nie potrafię nie wracać do Japonii. Wiem, że wielu z nich, wielu, którzy pojadą do Kraju Kwitnącej Wiśni, też nie będzie umiała powstrzymać, się by nie odwiedzić go ponownie. Nic na to nie poradzę, ciągnie mnie tam niesamowicie (podobno innych tak właśnie woła Afryka) i właśnie dlatego, kiedy zobaczyłam promocyjne połączenie z Warszawy do Naha i to na lot w idealnym dla mnie momencie, bo w czasie przypadającym na politechniczne ferie, nie potrafiłam nie kliknąć „rezerwuj”.

Największym bólem było to, że Kondi nie mógł pojechać ze mną. Postanowiłam, że jadę sama, nawet pomimo tego, że nie jestem zwolenniczką samotnych podróży (a i takie mi się zdarzały). Uważam, że każda chwila dzielona z najbliższą osobą jest tysiąc razy wspanialsza, niż to samo przeżywane w pojedynkę. Postanowiłam, że jadę, bo Okinawa to od dawna moja wymarzona destynacja i jestem pewna, że bardzo bym żałowała, gdybym zrezygnowała z tej okazji, którą mi zafundowało życie.

I właśnie jestem w drodze – aktualnie lecę gdzieś nad Brugią, po której jeszcze dwa tygodnie temu spacerowaliśmy z Kondim za rękę. Czy było warto? Zobaczymy…

Powyższy tekst napisałam w samolocie, nieco targana wątpliwościami, czy aby Okinawa na pewno mnie nie zawiedzie. Czy mnie nie rozczaruje i czy było warto tłuc się z Warszawy różnymi samolotami z dwoma przesiadkami przez prawie 24 godziny. Dzisiaj, kilka dni po powrocie z Okinawy, mogę śmiało powiedzieć, że było warto. Widziałam wspaniałe rzeczy (kwitnące wiśnie, hibiskusy i orchidee, cudowne plaże i trasy trekkingowe na wyspie Zamami, niesamowite akwarium Churaumi, zamek Surijo), przeżyłam wspaniałe przygody (rejs i obserwacja romansujących wielorybów, rozmawiałam z delfinami!), próbowałam wspaniałych potraw (sashimiotoro, dżem ze słodkich fioletowych ziemniaków beniimo i owe ziemniaki pieczone, goya/gorzki melon w tempurze), poznałam masę ciekawych ludzi – Japończyków, Koreańczyków, Tajwańczyków, Francuzów, a nawet Kanadyjkę chińskiego pochodzenia mieszkającą aktualnie w Szanghaju, poza tym podszkoliłam japoński… To była wspaniała podróż i mogę śmiało powiedzieć, że zrealizowałam mój osobisty „program zwiedzania” w 150%.

Okinawa mnie zafascynowała – swoim subtropikalnym klimatem i przyrodą, swoją fascynującą kulturą Ryūkyū, tak jednak odmienną od japońskiej. Wiem, że na pewno na Okinawę wrócę, bo jeszcze wiele tam pozostało do odkrycia. Ale też wiem, że wrócę tam koniecznie z Kondim. Nie chcę umniejszać wspaniałości podróży „Samotnych Wędrowców” (ew. „rowerowców”), czy „Kobiet Podróżujących Samodzielnie” (a mam wrażenie, że teraz jest trochę taka moda na ten styl podróżowania), ale nikt mnie nie przekona, że podróżowanie samotnie (tak, tak to odbieram – pomimo tego, że się spotyka świetnych ludzi po drodze) jest lepsze, niż podróżowanie z ukochaną osobą! Wszystkich, którzy tak twierdzą podejrzewam o to, że albo robią dobrą minę do swojej gry (nie mówię, że złej, bo wszystko jest dla ludzi, ale – moim zdaniem – wcale niekoniecznie jest to gra najlepsza z możliwych) lub po prostu nigdy nie poznali kogoś, kto jest dobrym kompanem podróży! Ot, tyle.

Ja już dawno znalazłam najlepszego kompana podróży – Kondiego!
Dziękuję Ci, że jesteś! Już nie mogę się doczekać, kiedy znowu razem gdzieś pojedziemy – na Okinawę, czy gdziekolwiek!
Asia

P.S. Relacja z samej wyprawy, pomimo tego, że dopiero wróciłam, w dużej mierze jest gotowa, zatem zaglądajcie regularnie na bloga!