Co robią prawdziwi podróżnicy, kiedy szaro i pada i nie wiadomo, co bardziej szare – niebo, miasto czy twarze ludzi w tramwajach? Oczywiście – ich to nie obchodzi – bo właśnie przemierzają tropikalne wyspy i nie cierpią na chroniczny brak witaminy D3. Co robi cała reszta w ramach antydepresyjnej terapii? Oczywiście – pije.
W najpaskudniejszy czas – czyli przełom stycznia i lutego udało nam się wyrwać kilka dni z życiorysu, aby, dla odmiany, alkoholizować się tam, gdzie warzenie piwa dopracowano do perfekcji. Mowa o kraju nieprzyzwoicie dobrego jedzenia, nieprzyzwoicie dobrej czekolady, nieprzyzwoicie wielu gatunków złotego (i nie tylko) trunku i nieprzyzwoicie europejskich cen – Belgii. Wszystko to, jak się domyślacie, prócz ostatniego wyróżnika, sprzyja zimowej terapii. No, może prócz standardowego litrażu – 330ml. Szczęśliwie, prócz smaku flamandzkie warzelnictwo wyróżnia wyjątkowa moc typowo wynosząca 8 lub 10 procent alkoholu co sprzyja powolnemu delektowaniu się aromatem i bukietem smaków.
Jeśli jesteście stałymi bywalcami knajp, pewnie znacie, a może nawet opowiadacie niejedną miejską legendę. Może słyszeliście też taką, o tym, że gdzieś na świecie znajduje się taki bar, gdzie w zamian za piękne, a unikalne, litrowe szkło, barman każe w zastaw zastawić swoje obuwie. A że w każdej legendzie jest ziarno prawdy…
Dulle Griet, czyli Szalona Małgośka, to apokaliptyczny szkarłatny obraz Pietera Bruegla. To także XV-wieczne czerwone działo zdobiące brzeg rzeki Lys, w przesiąkniętej mediewalnym klimatem kamiennych domków, ale nie tak wskroś turystycznej jak Brugia, a znajdującej się w połowie drogi między tą ostatnią a Brukselą – Gandawie.
Dulle Griet, to także pub – a jakże, mogący poszczycić się 586 latami historii, zlokalizowany przy centralnym placu Vrijdagmarkt. To nikogo nie dziwi, bo we flamandii nie znajdziecie lokalu, który nie miałby przynajmniej 100 lat tradycji. Szalona Małgośka, to także domowe piwo z rodzaju blond, które tutaj polewają w przyzwoitym półlitrowym rżniętym z grubego szkła kuflu. Idealne antidotum na słotę i ciemność pokrywającą plac.
Wnętrze jest ciepłe, przytulne, wypełnione drewnem i roślinami, wszelkiego rodzaju szkłem, bo trzeba wam wiedzieć, że piwa nie pije się, ot tak, ze zwykłej szklanki lub nowofalowego shakera, ale każdemu gatunkowi, ba, każdemu rodzajowi piwa, przyporządkowane jest odpowiednie do jego ciężaru, aromatów i temperatury naczynie. Nas, prócz piwa domowego, najbardziej interesuje oczywiście, kuliste szkło, z długą szyjką i – w odróżnieniu od komercyjnych szklanek, które powszechnie można dostać w okolicach Brukselskiego Wielkiego Placu, litrowe szkło w które leją tutaj aromatycznego, słodkiego, mocnego i chyba bardziej pijalnego od hitowego Delirium Tremens – Kwaka.
Piwo to bardzo treściwe i mogące z powodzeniem stanowić kolację, a jego pijalności sprzyja to, że – gdyby nie specjalny stojak – właściwie do zakończenia posiłku szkła nie da się odstawić. I na nic sztuczki cyrkowe, Pauwel Kwak na dnie kuli umieścił wystający cycek, który udaremnia nawet tym, którzy są mistrzami w Jenga, odstawienie niedokończonego naczynia na stół. Niejeden pewnie próbował, o czym przypomina wisząca pod sufitem baru druciana klatka na buty i barmanka dopomagająca się zastawu przed wydaniem trunku.
Ah, mimo drobnej niedogodności, można tam się rozgościć i rozsiedzieć na dobre. Nie dbając o nocny powrót – najdalej w Gandawie jest gdziekolwiek 40 minut piechotą.
Sprawę trzeźwości, prócz wiadomego zastawu regulują też dość strome i wąskie schody prowadzące do toalety.
Miejscowi jak i turyści radzą sobie jednak całkiem dobrze, bo nie zaobserwowałem, ani tłuczonego szkła, ani ludzi spacerujących po rynku w skarpetkach.
Wychodząc z Małgośki, warto rzucić okiem na instalację artystyczną z polimerowymi kolarzami pt. „Ucieczka na rzece Lys” – niemal vis-à-vis czerwonego działa – i na wąską uliczkę otoczoną średniowieczną zabudową stanowiącą otwartą galerię street artu (Werregarenstraat). W ogóle całe miasto, mimo że nie tak popularne jak Brugia, ma swój zatrzymany-w-czasie klimat i warte jest zwiedzenia, niezależnie od aury – oczywiście na piechotę. Zawsze można się schronić w jednej z niezliczonych knajp i poprawić sobie humor kolejnym kufelkiem.
Jeśli chcesz odwiedzić Szaloną Małgośkę koniecznie zajrzyj na jej stronę www. Podobna knajpka znajduje się ponoć w Cape Town. Smacznego, do dna, i nie dajcie się depresji!