Przeglądając stare szkice postów, trafiłam na ten tekst. Napisałam go trzy lata temu, bo mnie zirytowała korespondencja z jedną panią, która napisała do nas z propozycją współpracy. Interesowała ją zawoalowana reklama na blogu. Pani reprezentowała polski oddział jednego z największych na świecie serwisów zrzeszających hotelarzy i właścicieli wszelakich przybytków noclegowych. Nie był to sprawdzony i używany przez nas system rezerwacji on-line, lecz inny serwis. Serwis, który nadal mocno się reklamuje w telewizji (widocznie musi). Chociaż maile tego typu nie robią już na mnie wrażenia, niestety cały czas się pojawiają. Jakby ludzie odpowiedzialni za promocję internetową niczego się nie nauczyli. Na przykład tego, że nie kupi się reputacji, na którą czasem pracuje się kilka lat. A tak nawiasem mówiąc, kobieta tak nas zniechęciła do owego serwisu, że pewnie nigdy z niego nie skorzystamy.

Internetowa telenowela z Metawyszukiwarką w tle

Pewnego zimowego dnia pani Magda z Metawyszukiwarki zostawiła przez formularz kontaktowy znajdujący się na naszym blogu wiadomość z propozycją współpracy. Mielibyśmy „nie wprost” zareklamować Metawyszukiwarkę, coś podlinkować, itp., bla, bla, bla. W odpowiedzi wysłałam standardową formułkę, że chętnie, ale pod kilkoma warunkami. W tym pod warunkiem, że w poście zamieścimy informację, że to post sponsorowany lub przygotowany we współpracy z dana firmą.

Pani Magdzie jednak nie w smak było, żeby post tak oznaczać. Poinformowała nas, że, cytuję, „nasza współpraca nie ma [mieć] celów reklamowych, a rekomendacja ma mieć charakter informacyjny”. Okej, myślę sobie, znamy tę śpiewkę, ale zobaczmy, co będzie dalej. A dalej stało, że „współpraca polegałaby na wspomnieniu o Metawyszukiwarce w treści artykułu, tak aby naturalnie się integrowała z tekstem, np. umieszczając w tekście link, który przekierowywałby internautę bezpośrednio na stronę Metawyszukiwarki”, ponieważ – jak pani Magda nam dalej  tłumaczyła – „taka naturalna integracja linku byłaby jak najbardziej zgodna, biorąc pod uwagę zasady w Google Guidelines dotyczące stron internetowych.”

Zgodna z czym?! Ze ściemą chyba!

Dalej były techniczne wymogi dotyczące tego, jak powinniśmy napisać nasz własny i niewymuszony tekst, aby integracja „była jak najbardziej naturalna” (ponieważ nie ma celów reklamowych). Dotyczyły one m.in. ilości słów w tekście, obecności dodatkowych linków zewnętrznych do tematycznie powiązanych stron, czy obecności obrazków oznaczonych alt-tagiem. Precyzyjna procedura, jak odwalić ściemę, że post sponsorowany jest niesponsorowany, bo sam nam się ułożył w głowach, wyszedł spod palców i klawiatury, by w swojej niesponsorowatości samemu wklikać się na bloga.

Za taki artykuł pani Magda z Matawyszukiwarki obiecała nam co nieco eurasów. Ano. Eurasy piechotą nie chodzą, zatem zaproponowaliśmy, że owszem, możemy spełnić pewne wymagania (liczbę słów, linki, alt-tagi), ale, cytuję (siebie tym razem), „nie ma możliwości, że opublikujemy post sponsorowany i będziemy udawali, że jest inaczej”. Szczerze powiedziawszy, spodziewałam się, że zaraz dostaniemy w odpowiedzi grzeczne „sayōnara” i będzie koniec sprawy. Ale pani Magda podjęła kolejną próbę przekabacenia nas – zapytała, czy zamiast umieszczenia informacji, że to artykuł sponsorowany, Metawyszukiwarka mogłaby być uwzględniony jako źródło. Na co ja znowu tę sama śpiewkę (jaki jest wirtualny odpowiednik „rzucania grochem o ścianę”?), że nie zamierzamy publikować postów sponsorowanych i udawać, że nie są sponsorowane, bo szanujemy swoich czytelników (i ich intelekt – chociaż tego już nie dopisałam). Na to pani Magda odpisała ostatecznie, że „w takim razie niestety nie będziemy mogli podjąć współpracy”.

Pani Magdo, no raczej nie.

Konkluzje szczegółowe

Jak najbardziej rozumiem, że reklama na blogu, taka „wprost”, jest chamska i od dawna nie działa na odbiorców; że reklama na blogu i innych stronach internetowych powinna być subtelna, żeby nie powiedzieć „krypto”. Ale, bez przesady. Nie po to piszę teksty od serca, by dawać manipulować sobą (i naszymi czytelnikami) jakimś domorosłym specom od marketingu. Ktoś mógłby zapytać: a co wam szkodzi?! Przecież to nie gorszy serwis, niż np. booking.com, który często polecaliście za frajer, a podobne posty już są na blogu.

Jak dla nas różnica jest duża, by nie rzec ogromna (jak ten kamień z Palolem na zdjęciu poniżej).

Serwis booking.com polecamy szczerze, bo z niego korzystaliśmy przez lata, zaoszczędziliśmy dzięki niemu kupę kasy, czasu i nerwów. Owszem, trzy razy (na kilkadziesiąt ogółem) mieliśmy wpadkę – w Osace, Wrocławiu i Krakowie. Ale nie z winy serwisu, lecz buraków pracujących w owych hotelach. Zresztą we wszystkich przypadkach serwis zwrócił nam szybko pieniądze. Natomiast w omawianej sytuacji postawiono nam zadanie, by sfabrykować tekst, w którym pisalibyśmy o zaletach serwisu, z którego nigdy nie korzystaliśmy, czyli wmawiać czytelnikom, że to dobra opcja. A ja wcale nie wiem, czy dobra. I co by było, jeśli okazała by się zła?! A przecież tekst, mielibyśmy popierać naszym doświadczeniem i reputacją – innymi słowy – mielibyśmy wykorzystać zaufanie czytelników. A jak napisałam wyżej: szanujemy naszych czytelników.

Kamień na wyspie przy Palolem, Goa, Indie (uczciwa reklama na blogu)

Reklama na blogu – zachwalanka szczera, czy nieszczera? Rożnica jest ogromna, jak ten kamień z Palolem… Goa, Indie

Jak powinna wyglądać reklama na blogu

Jak, naszym zdaniem, powinna wyglądać reklama na blogu, aby było – nie bójmy się tego powiedzieć – uczciwie? Byłoby zupełnie inaczej, gdyby pani Magda – która, bądź co bądź zwracała się do ludzi, którzy sporo podróżują – zaproponowała lub zgodziła się, byśmy przy następnej podróży spróbowali skorzystać z Matawyszukiwarki, a następnie opisali doświadczenia i wskazali, ile udało nam się zaoszczędzić dzięki serwisowi. Ale pani Magdzie nie zależało na uczciwej opinii, ale na wepchnięciu kilku linków i słów kluczowych do artykułu, by umocnić stronę serwisu w Google. Podejrzewam, że istnieje szansa, że zgodziłaby się nawet na artykuł, w którym byśmy skrytykowali Metawyszukiwarkę, byle napchać do niego odpowiednią ilość meta-tagów i linków i jak najszybciej opublikować. Smutne, ale prawdziwe.

Konkluzja końcowa

Tak wiem, jesteśmy idealistami. Słyszałam to już n razy. Ale radzimy sobie w tym bezwzględnym i goniącym za pieniędzmi świecie całkiem sprawnie. Uważam, że pomimo tego, że od lat rezygnujemy z podobnych ofert współpracy, to nic wielkiego nas nie omija. Żadne wielkie szanse nie przechodzą koło nosa. Przynajmniej nie te szanse, które uważamy za wartościowe.

A podsumowanie jest takie: Pani Magdo (i wszelcy ludzie odpowiedzialni za promocję klientów poprzez niekomercyjne blogi), nie tędy droga! Niefajnie jest proponować ludziom, by reklamowali na swoich ukochanych blogach rzeczy i usługi, których nie sprawdzili. Taka reklama na blogu po jest pierwsze nieuczciwa wobec czytelników, po drugie tylko nieautentyczny w swoich osądach autor bloga, ryzykowałby reputacją. A nieautentyczny bloger, to żaden influencer. A de facto może nawet zaszkodzić marce.

Tymczasem, oto nasz post, post sponsorowany przez literki T, V, G. Piszemy „wprost”, co sądzimy o takich praktykach i firmach, które „proponują” taką współpracę. Proszę też mieć na uwadze, że przez swoje podejście do sprawy eksperci od marketingu moga zrobić więcej złego, niż dobrego. Pani Magda tak nam zarekomendowała ową Matawyszukiwarkę, że nie mamy ochoty z niej skorzystać. Nawet na próbę. Noclegi dalej bukujemy przez konkurencję i konkurencję będziemy szczerze polecać.

‼️❗‼️