Tyle się ostatnio działo, że nie nadążam z relacjonowaniem naszych około-japońskich sprawek. Kto śledził facebooka, ten wie, że w zeszłym miesiącu byliśmy w Łodzi na imprezie „Benkyoukai”, zorganizowanej przez Łódzki Klub Miłośników Mangi i Anime – Inochi. Skusiły nas na tę imprezę dwie rzeczy: prezentacja o znaczeniu lisów i kotów w japońskiej kulturze oraz wystawa i blok warsztatów prowadzonych przez znajomego artystę – Mariusza Gosławskiego (Japońskie Inspiracje), którego prace kojarzą chyba wszyscy miłośnicy malarstwa sumi-e w Polsce.
To, że koty nas pasjonują, to chyba dla nikogo żadna nowość (patrz logo). Lisy mniej, chociaż bardzo nam się podobało w „lisiej” świątyni Fushimi Inari Taisha (to ta z korytarzem z bram torii, przez który się idzie kilka godzin). Ale przyznam, że po owej prezentacji w wykonaniu Ani Pacholskiej, temat mnie dosyć zaintrygował. Szkoda tylko, że kotom poświęcono podczas wykładu nieporównywalnie mniej miejsca, względem lisów.
Koty natomiast można było zobaczyć na wystawie prac Mariusza Gosławskiego (Japońskie Inspiracje) towarzyszącej imprezie. Była to bardzo przyjemna wystawa – wystawa przekrojowa, prezentująca kilkuletni dorobek Mariusza. Z satysfakcją rozpoznałam kilka dzieł, które Mariusz przez lata pokazywał na swoim blogu Japońskie Inspiracje, a potem także na facebooku.
M. Gosławski – koty, japońskie irysy i orchidee [fot. z arch. artysty]
No właśnie. Mariusza jedni, ci rozmiłowani w japońskiej kulturze i sztuce, kojarzą z „Japońskimi inspiracjami” (kto zagląda na portal Japonia-online.pl, na pewno nie raz widział piękne tapety na komputerowy desktop, które Mariusz tworzy co miesiąc); inni znają go pod pseudonimami Czarekart lub Czarodziej; jeszcze inni podziwiają go za to, że maluje kawą (której nigdy nie pije). Sama, chociaż jego malarstwo tuszem sumi-e śledzę od dawna, o „kawie” dowiedziałam się niedawno, bo rok temu, kiedy poznaliśmy się z Mariuszem na żywo, we Wrocławiu – my (jak co roku, od lat) w drodze do Bolkowa na festiwal Castle Party, on (jak co roku, od lat) podczas swojego letniego plenerowego malowania kawą zabytków Wrocławia.
Ale wracając do łódzkiej imprezy – oprócz wystawy, Mariusz poprowadził także blok warsztatów: origami (fajnie było sobie przypomnieć jak się składa żurawia, żabę, czy kwiaty, bo nie robiliśmy tego chyba od czasów Tik-Taka), malowania po ciele (głównie sakur) – tzw. body painting i malowania sumi-e. To ostatnie nie było łatwe. Zanim cokolwiek nam wyszło (a i to raczej zbyt wiele powiedziane) z planowanych orchidei, to sporo papieru poszło do kosza. Oczywiście nikt nie spodziewał się, że od pierwszej lekcji będzie mistrzem sumi-e trzaskającym na pęczki bambusy, orchidee i japońskie irysy, ale trzeba powiedzieć, że naprawdę jest to niełatwa sztuka.
Jak było na warsztatach możecie zobaczyć na dwóch filmikach, które Kondi zmontował w ekspresowym tempie, jeszcze na świeżo, na miejscu, kiedy ja zmagałam się z pędzlem i tuszem. :)
Origami 折り紙
I nasze niektóre dzieła.
Najpierw łatwe…
Potem trudniejsze…
A tu już wypasy, ale tak naprawdę to zrobione przez Mariusza-senseia:
Sumi-e 墨絵
Gdyby ktoś był zainteresowany podpatrzeniem, jak Mariusz czaruje kawą, to w ciągu najbliższych dni będzie go można spotkać Ostrowie Tumskim (rano) oraz na wrocławskim rynku (popołudniami). Koniecznie pozdrówcie go od nas, jak go spotkacie!