2013.09.14 Ajanta
Wreszcie Ajanta (aka Adźanta, a nawet „Edźenta”, jak wołają lokalsi). Kocham język polski za jego dźwięki dź, ź, ś, które pozwalają prawidłowo wymawiać azjatyckie języki, w tym hindi, czy japoński (błagam: nie mówcie ma surową rybę „suszi” jak głąby-hAmerykany, tylko „susi”!!!).
Ponieważ Ajanta jest oddalona o ponad 100 km od Aurangadabu, a lokalny hindusowóz jechałby tam z pół dnia, szarpnęliśmy się na samochód z kierowcą (polecam rekomendowane przez LP biuro Ashoka, które akurat przypadkiem znajdowało w podwórzu naszego hotelu – podróż w obie strony 1700 Rs., podczas gdy inni krzyczeli 2,5 kafla). Śmignęliśmy to 100 km w 2,5 godziny – zawrotna prędkość jak na Indie. Pan kierowca na nas zaczekał na miejscu (4h) a w drodze powrotnej nieśmiało zaproponował szoping paśminowo-jedwabny (na który przystałam, bo Aurangadab słynie ze swoich jedwabi i tkanin).
Myślałam, że Ajanta nie zaskoczy mnie już jakoś szczególnie, po wizycie w Ellorze, ale jednak przyjemnie mnie zaskoczyła. Oczywiście czytałam, że w Ajancie są starsze świątynie (najstarsze datowane na 200 lat B.C.) i że ściany wielu świątyń (zarówno buddyjskich, jak i hinduistycznych) są zdobione nie tylko rzeźbami, ale też skomplikowanymi, ale bardzo dobrze zachowanymi malowidłami. Mimo wszystko widok na żywo przebija wszystkie zdjęcia, opisy, przerasta oczekiwania. Z 32 świątyń-jaskiń, wykrytych w jednym zboczu (bazalt), dostępna jest obecnie dla turystów ponad połowa. Strażnicy pilnują, by w danej jaskini nie przebywać dłużej niż 15 min. Tak czy inaczej, spędziliśmy tam ponad 3 godziny (trochę zamarudziliśmy też w sklepikach z wydobywanymi w okolicy kamieniami – do mojego plecaka powędrowały ametysty, jakiś kryształ górski i kamień księżycowy).
Oczywiście największe wrażenie sprawiła na nas jaskinia nr 26, którą ogląda się jako ostatnią – na wielki finał. Trochę podobna do największej buddyjskiej świątyni Ellory, jednak przebija ją rozmachem. Niesamowite malowidła (zachowały się fragmenty malowane farbą na bazie lapis lazuli, sprowadzanego z Chin) i wspaniała płaskorzeźba – leżący Budda (w lewej „nawie”) zwyczajnie zapierają dech w piersiach!
Naprawdę bardzo się cieszę, że dotarliśmy wreszcie do Ajanty, bo było warto poświęcić kilka dni, wstępnie przeznaczonych na plażowanie na Goa, żeby tu przyjechać!
P.S. A wieczorem wybraliśmy się na obiad do restauracji serwującej fantastyczne mięsko z pieca tandoor – o odkrywczej nazwie Foodwalas Tandoor. Polecamy serdecznie!
🇮🇳