Podróż Koleją Transsyberyjską – dzień 9: zwiedzamy Nowosybirsk
3 sierpnia 2008 (niedziela)
Opuszczamy Czemal i Republikę Ałtaju. Wracamy do Bijska, by stamtąd pociągiem pojechać do Nowosybirska, skąd będziemy kontynuować naszą podróż Koleją Transsyberyjską w kierunku Irkucka i Bajkału. Tym razem mamy czas, by nieco zwiedzić największe miasto Syberii, trzecie pod względem ludności miasto Rosji – Nowosybirsk.
Czwarta nad ranem – Republika Ałtaju
Z Czemalu wyjechaliśmy po czwartej nad ranem. Siedzieliśmy cicho w marszrutkach, które pomykały szosą przez góry. Wyruszyliśmy tak bardzo wcześnie, by zdążyć na poranny pociąg z Bijska. Niektórzy jeszcze drzemali, inni po prostu gapili się przez szyby… Po astronomicznym fiasku nikt nie był zbyt rozmowny. W pewnym momencie dostrzegliśmy na horyzoncie pożar lasu, co nas trochę rozbudziło, żeby nie powiedzieć wpędziło w popłoch. Da, da! – nasza „przewodniczka” (ponoć musi być taka w marsztutce oprócz kierowcy) nie zdziwiła się wcale na ten widok. Nasz młody tłumacz „Plastuś”, pełen ideałów student ukrainistyki, postanowił wykorzystać okazję i wypytać ją, jak to się żyje na Syberii i czy bardzo ciężko…
Nie wiadomo kiedy rozmowa przybrała bardzo zły obrót – młody zaczął perorować, jakie to w Rosji zakłamanie, jak ich, Rosjan mieszkających na głębokiej dziczy, okłamują, trzymają w niewiedzy, odcinają od świata i karmią łgarstwami. Że oni wszyscy powinni jechać na zachód, to im klapki z oczu pospadają… Wszyscy z naszym autobusiku byli w szoku. Awantura robiła się coraz większa. Siedziałam na jednym z pierwszych siedzeń – niby nie znam rosyjskiego, ale wszystko rozumiałam z kontekstu, gestów i – prawie że – krzyków. Staraliśmy się uspokoić młodego, przemówić mu do rozsądku – pytaliśmy, czy sam tych wszystkich emigrantów, jak już uciekną z Syberii, zanocuje w swoim akademiku, nakazywaliśmy mu być cicho, okazać szacunek starszej osobie, ale on już nakręcony i zaperzony dalej dyskutował i pouczał tą dwa razy starszą od siebie kobietę, która widać, że całe życie ciężko harowała i walczyła o jako-taki byt… Zastanawiałam się, kiedy ona się wścieknie na tyle, by zatrzymać busiki i kazać nam wysiadać i wypchać się naszymi kapitalistycznymi dolarami.
Bijsk, Kraj Ałtajski
Jakoś koło 8:00 dojechaliśmy do Bijska. Na szczęście babka jednak wolała przytulić dolary, bo przecież szła jesień, a potem syberyjska zima, a za coś trzeba żyć… W pochmurnym nastroju wsiedliśmy do pociągu do Nowosybirska. Jechaliśmy na północ.
Nowosybirsk, obwód nowosybirski
Kiedy po 350 kilometrach i prawie dziesięciu godzinach jazdy pociągiem dojechaliśmy do Nowosybirska, czyli miejsca gdzie przerwaliśmy podróż pociągiem Kolei Transsyberyjskiej, humory nieco nam się poprawiły. Czekał nas spacer po tym słynnym mieście, bo mieliśmy aż cztery godziny do odjazdu Transsibu. W sumie to zaledwie od ponad tygodnia nie chodziliśmy po żadnej miejskiej aglomeracji, a wydawało nam się, jakbyśmy na wiele dni przepadli w głuszy. Widok nowosybirskiego dworca-pałacu przywitaliśmy z uśmiechem, jakbyśmy wracali do dobrze znanego miejsca.
Poznajecie ten seledynowy dworzec?
Zostawiliśmy na dworcu plecaki i szybko uderzyliśmy w miasto. Nie było chwili do stracenia! Szerokim traktem, który zgodnie z naszymi przeczuciami nazywał się Aleją Dworcową (a dokładnie Magistralą Dworcową – ros. Vokzalnaja Magistral) pośród socrealistycznych budowli powędrowaliśmy od dworca prosto, jak w m… strzelił. I dotarliśmy na Plac Lenina (Plosiad Lenina) podziwiać gmaszysko Nowosybirskiego Państwowego Teatru Opery i Baletu, a przede wszystkim największy, jaki widziałam do tej pory (wysokość: 6,5 metra), wykonany z brązu (masa: 10 ton) pomnik Włodzimierza Lenina… Na tle reklamy Nokii.
Nasza trasa spacerowa po Nowosybirsku:
Podczas tego – w sumie około 5-kilometrowego – spaceru napotkaliśmy wiele ciekawostek. Na Placu Lenina np. spotkaliśmy grupkę dziewuszek sympatyzujących z subkulturą emo (emo w Nowosybirsku! musiałam mieć z nimi zdjęcie!). Po drodze podziwialiśmy też gustowne miejskie dekoracje z metalu i sztucznych kwiatów. Przekonaliśmy się przy okazji, że Nowosybirsk to bardzo kosmopolityczne miasto – znaki drogowe mają opisane po angielsku. Odwiedziliśmy też lokalny oddział KFC, który wtedy nazywał się jeszcze Ростик’с (Rostik’s), by skorzystać z toalety. Dzieki temu mieliśmy możliwość podpatrzeć, jak w owym zachodnim przybytku tradycja (baby i babuszki) spotyka nowoczesność (hipsterzy z laptopami – tzn. prekursorzy obecnych hipsterów z Macami ze Starbucksa, bo wtedy jeszcze nie było hipsterów, ani Sturbacksów na wschodzie…).
Jedliśmy też marożenoje (i ku mojemu oburzeniu, w zwykłym kiosku mieli więcej smaków Magnum, niż u nas – chociaż u nich lody te nazywają się inaczej – Magnat). Piliśmy piwo zakupione w kącie spożywczaka na litry, nalewane z nalewaka prosto do plastikowej butli (teraz w co drugim multi-tapie tak robią, ale wtedy to był dla nas wypas) i… Piliśmy kwas chlebowy zakupiony prosto z beczki na wozie. Słyszałam o nich wcześniej, widziałam je na zdjęciach i bardzo chciałam spróbować kwasu z takiego beczkowozu (kwaso-wozu?). Nie wiem, czy to była magia chwili, ale był to najsmaczniejszy kwas, jaki w życiu piłam.
Na na sam koniec dnia, tuż przed odjazdem pociągu, los uraczył nas pięknym zachodem słońca… Może miało to być wynagrodzenie przykrości, jaką sprawiła nam gazeta sprzed dwóch dni, w którą zawinięto nam któreś zakupy… Ze zdjęcia w gazecie mrugało do nas czarne, jak smoła oko – słońce zaćmione przez księżyc i na dodatek pierścionek z diamentem…
Cóż…
Oby Bajkał był taki piękny, jak mówią i piszą… Tak pomyślałam wsiadając do Transsibu, który nas miał ponieść do Irkucka.
c.d.n. …
★ ★ ★