Chyba już wszyscy nasi czytelnicy wiedzą, że kiedy odwiedzamy jakiś kraj, to bardzo wiele uwagi poświęcamy jego kuchni. Naszymi kulinarnymi odkryciami staramy się dzielić na blogu (zapraszamy do zapoznania się z postami z kategorii Podróż Kulinarna), sporo smakowitych rzeczy przywozimy też do domu, by potem móc powspominać nasze podróże także w wymiarze smaku. Kuchnia Azji odpowiada nam najbardziej – uwielbiamy zarówno indyjską kuchnię, jak i japońską, tajską, wietnamską, a ostatnio odkrywamy także kuchnię koreańską. Dlatego tym chętniej wybraliśmy się w przedostatni weekend do Muzeum Azji i Pacyfiku na fajny festiwal kulinarny Smaki Azji i Pacyfiku. Zapraszamy na małą relację z tego wydarzenia.
Podczas festiwalu można było spróbować wielu przysmaków azjatyckiej, ale – jak się okazało – także afrykańskiej kuchni (o tym za chwilę). My od razu sięgnęliśmy po samosy z dobrze nam znanej restauracji Namaste India, które okazały się przepyszne. Nieco posileni zaczęliśmy sukcesywnie przeglądać festiwalowe stoiska. Co nam się szczególnie spodobało? Stoiska z herbatami!
Pierwsze stoisko, Sunrisetea, oferowało herbaty chińskie. Można było m.in. zobaczyć, jak herbaciane kulki zakwitają w czajniczku na naszych oczach. Bo przecież, według azjatyckiej tradycji, każdy posiłek powinien dostarczać wrażeń dla wszystkich zmysłów – nie tylko smaku i zapachu, ale także dla wzroku. Miałam ochotę zostać przy tym stoisku dłużej, ale ostatecznie Kondi przekupił mnie puszeczką herbaty oolong i udaliśmy się dalej…
Na stoisko z japońska zieloną herbatą… Herbata Soti pojawia się w zasadzie na wszystkich japońskich imprezach (ostatnio np. na Matsuri) i wielu targach kulinarnych, a my chętnie po nią sięgamy, bo smakuje rzeczywiście jak herbata z japońskiego jidōhanbaiki (czyt. dzidoohambajki), czyli samoobsługowego automatu. Oprócz butelkowanej herbaty Soti, można było spróbować także zielonej ice-tea ze świeżą mięta i pomarańczami. Nie wiem, co by na to powiedzieli konserwatywni Japończycy, ale nam ta odświeżająca herbata bardzo smakowała.
Skoro jesteśmy przy herbacie, to warto wspomnieć o pięknej porcelanie, którą można było kupić na targach. Na stoisku z chińską herbatą można było kupić zestawy typu czajniczek + czarki do herbaty (niemal identyczny komplet przywieźliśmy z Szanghaju), na sąsiednim oferowano japońską szkliwioną porcelanę do serwowania sushi, osake i herbaty. Była naprawdę piękna, ale od dawna dysponujemy własnym czerwono-czarnym zestawem plus kilkoma miseczkami i porcelanowymi podstawkami pod pałeczki, które przywieźliśmy z tokijskiego targu rybnego Tsukiji-shijō. Tak czy inaczej, gdyby ktoś rozglądał się za nietuzinkowym zestawem do sushi, czy herbaty, to polecamy zerknąć na ich stronę – sushitable.eu.
Piękną porcelanę widzieliśmy także na stoisku MarokoArt. Chociaż Maroko leży na kontynencie afrykańskim, a nie w rejonie Azji, czy Pacyfiku, nie przeszkadzało to nikomu. Marokańska porcelana w geometryczne wzory i różnej wielkości tażiny cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Sama miałam ochotę zgarnąć jeden (niebieski!) tażin. Fantastyczne jest to, że właściciele (bardzo sympatyczni zresztą) sprowadzają oryginalne przedmioty z Maroka. Zatem jeśli ktoś wpadnie na wątpliwie genialny pomysł zakupu podrabianego naczynia w jakimś Home&You, czy innej Ikei, to lepiej żeby zajrzał do showroomu MarokoArt przy ulicy Stokłosy 7. My na pewno wybierzemy się do nich na zakupy. :)
Drugim afrykańskim akcentem na targach było stoisko z kuchnią etiopską. Naszym zdaniem, chociaż nie były to smaki ani Azji, ani Pacyfiku, to było to największe odkrycie tych kulinarnych targów. Z przyjemnością skosztowaliśmy tzw. indżery (dopiero potem dowiedzieliśmy się, że owa potrawa tak się właśnie nazywa – wszystko dzięki komentarzom Pauliny na naszym facebooku), przygotowanej przez szefa kuchni restauracji Abyssinia, która powstaje przy Rynku Nowego Miasta 21 (otwarcie już pod koniec przyszłego tygodnia). Na pewno będziemy zaglądać do tej restauracji.
Wszyscy zachwycali się także pierożkami momo w wydaniu tybetańskim. Sami nie mieliśmy już na nie miejsca, tym bardziej, że bezpośrednio po festiwalu wybieraliśmy się na warsztaty przygotowywania (i potem ich spożywania) japońskich ryżowych kanapek onigiri. Ale ponieważ bardzo lubimy momosy (ostatnio jedliśmy je w tybetańskiej restauracji Indiach, w Kochi), zdecydowanie dodaliśmy wizytę w knajpce Tsong Kha Momo Bar do naszej listy „to do very soon”. Jeśli ktoś z Was próbował już tych momosów, to czekamy na Wasze recenzje.
Jako że „Smaki” to festiwal kulinarny, nie mogło zabraknąć też fachowej literatury, czyli książek kucharskich i o jedzeniu. Dostęp do tej literatury zapewniło nam stoisko Moda na Czytanie, gdzie zaopatrzyliśmy się w fantastyczną książkę – mangę autorstwa Jirō Taniguchi, Masayuki Kusumi pt. Samotny Smakosz. Bohater tego komiksu – jak wskazuje tytuł – samotnie odwiedza różne restauracyjki i knajpki z japońskim jedzeniem, którym się namiętnie rozkoszuje. Recenzja tej książki wkrótce pojawi się na blogu. Dodam tylko, że to kolejna świetna książka o azjatyckim jedzeniu wydawnictwa Hanami, która trafiła do naszej biblioteczki. Powoli to wydawnictwo staje się moim ulubionym. :)
Byliście na festiwalu kulinarnym „Smaki Azji i Pacyfiku”? Co Wam najbardziej smakowało? A może braliście udział w dodatkowych prelekcjach? A jeśli nie byliście, to koniecznie pojawcie się na kolejnej edycji za rok!