Ha!
Dwie dobre wiadomości! Dwa duże kroki do przodu!

Po pierwsze – mamy już wizy!
Jeszcze ich nie widziałam, bo Kondi je dzisiaj odebrał, ale już są w naszym posiadaniu!
Po drugie…

Po drugie – zainspirowana pomysłem Marty, która zamierza polecieć sobie z Delhi do Amritsaru i wrócić tego samego dnia, postanowiłam się dowiedzieć, w jakich cenach bywają bilety na trasie Bombaj-Delhi i cena ta normalnie mnie zszokowała. Okazało się, że bilet samolotowy kosztuje około 300 zł! Według Googla, jest to prawie 1500 km, a podróż samochodem, przy sprzyjających warunkach, zajęłaby jakieś 23-24h. Pociągiem nieco mniej, bo ok 18-19 h. Natomiast lot trwa niecałe dwie godziny.
Postanowiliśmy zatem zakupić bilety na tenże lot, w czym pomogła nam Mysza z forum bollywood.pl (jeszcze raz dzięki!) i teraz ściskam w garści trzy biało-niebieskie koperty zawierające nasze przepustki na pokład!!!

Jupi!
Przyszedł Kondi i mogę zobaczyć moją wizę! Ładna – żółto-niebiesko-fioletowa ze wzorkiem, który ma być chyba kołem Dharmy* (ale mnie osobiście przypomina plasterek cytryny) oraz jakimiś pomarańczowymi mazajami.
Czyli wpuszczą nas!

indian-visa-2009

Moja wiza wielokrotnego wjazdu do Indii <3

* * *
Na forum bollywood.pl obiecałam też napisać, o spotkaniu dla podróżniczek „Dziewczyna na Końcu Świata, czyli jak zorganizować wyjazd do Indii…”, w którym uczestniczyłyśmy w Martą.
Oto krótka relacja:

O 18:00 spotkałam się z Martą (Marta wybywa do Indii na pięć tygodni na przełomie grudnia i stycznia – szczęściara, spędzi sylwestra w Indiach!) i pokierowane przez dziewczynki w tradycyjnych indyjskich strojach weszłyśmy do bramy, potem na pierwsze piętro. Drzwi – o dziwo – otworzył chłopak, ale już w środku były same kobiety, Panie były w różnym wieku: młode dziewczyny, starsze – nasze rówieśniczki, ale też panie w wieku naszych mam – wszystkie tak samo podekscytowane! Na ścianach piękne orientalne tapety, na półkach mnóstwo ciekawych książek – nie tylko tych dotyczących podróżowania, ale też fotografiki, czy architektury. Moje inżynierskie oko wypatrzyło również dwie pozycje pt „Mosty”. ;) Do tego miękkie pufy i fotele, stoliki obłożone egzotycznymi gadżetami, jak chusty, haftowane bluzki, biżuteria.

Dziewczyny wypełniały każdy skrawek wolnej przestrzeni. Baby – jak to baby – zaczęły plotkować i całe mieszkanie wypełniał szum rozmów (my, z Martą, też powymieniałyśmy się uwagami i przemyśleniami), ale wkrótce pięć uśmiechniętych dziewczyn zasiadło na „honorowych” kanapach.

Spotkanie miało charakter wywiadu przemieszanego z tok-szołem. Jedna z dziewczyn zadawała pozostałym pytania, a co jakiś czas swoje trzy grosze wtrącały też pozostałe dziewczyny „z widowni”. Atmosfera była raczej luźna.

Spotkanie bardzo mi się podobało, z przykrością jednak muszę stwierdzić, że mimo hasła, które mnie tam skusiło, czyli „jak zorganizować wyjazd do Indii”, na temat samej wyprawy na subkontynent powiedziano bardzo niewiele. Dziewczyny opowiadały o swoich wyprawach do różnych krajów Afryki, Ameryki Południowej, chociaż także Azji. Jednak informacje, które padały niejednokrotnie nie dość, że nie dotyczyły Indii, to mogły nawet wprowadzić w błąd, ponieważ poszczególne kraje bardzo różnią się od siebie. Tak czy inaczej postanowiłam zanotować kilka faktów – tych bardziej ogólnych oraz tych, które bezpośrednio mogły dotyczyć mojego wyjazdu.

Przede wszystkim wszystkie dziewczyny zgodnym chórem twierdziły, że należy się szczepić, że nie można liczyć na szczęście, że nas dane choróbsko nie dopadnie. Zalecały też tabletki na malarię, zwłaszcza, że te nowe (ale niestety droższe), które nie są już tak tak inwazyjne, jak wcześniejsze leki. Oprócz tego kazały się ubezpieczyć.

Oczywiście wspomniały o tym, aby nie pić wody niewiadomego pochodzenia, a najlepiej kupować napoje w puszkach, ponieważ je jest najtrudniej podrobić Hindusom (należy pamiętać o podrabianych korkach na butelkach).

Trochę – moim zdaniem – zbyt „lajtowo” wypowiadały się na temat lokalnego jedzenia: „idźcie tam, gdzie jedzą lokalsi, dużo lokalsów – skoro dla nich dobre, to dla nas też”. Podejście być może słuszne w krajach arabskich, czy w rosyjskiej Azji (sama sprawdziłam – działa!), ale czy także w Indiach? Sami Hindusi o tym wiedzą, że ich jedzenie może nam szkodzić, jeśli jest niedogotowane, czy przyrządzone w zbyt niskich temperaturach, które nie zabiją wstrętnej ameby. Moi znajomi z Delhi ciągle przypominają mi w mesydżach, ze mam jeść same potrawy vege, a mięso tylko w sprawdzonych restauracjach, gdzie jadło już wielu Europejczyków i nic im nie jest. Nitika poleca np. Punjabi By Nature albo Pind Baluchi. :) Zobaczymy!

A wracając do spotkania „girls only” – dziewczyny polecały również łyknąć sobie z piersiówki dla dezynfekcji. Ponadto radziły zabrać ze sobą: moskitierę („jeszcze nie widziałam niedziurawej moskitiery w hotelu” – powiedziała jedna z nich), latarki-czołówki, dobrze zaopatrzoną apteczkę, antybiotyki i leki na wszelkie zapalenia, żele antybakteryjne, kosmetyki w saszetkach/próbkach, babskie artykuły higieniczne. Ciuchów zalecały brać mało, buty – trekingowe sandały i buty za kostkę plus klapki pod prysznic. Zatem jeśli chodzi o bagaż, to wiele nowego się nie dowiedziałam. Natomiast spodobało mi się kilka patentów na zachowanie – oczywiście obrączka na rękę, żeby udawać zamężną – ale też dobrze jest mieć zdjęcie męża (nawet oszukane) i rodziny. Ponadto warto mieć fejkowy portfel – z jakimś dokumentem udającym dowód (np. karta z biblioteki) i kilkoma starymi polskimi banknotami (czerwone setki) i małą sumą w rupiach – który grzecznie oddajemy w przypadku napadu, podczas gdy prawdziwy portfel głęboko schowany, a większe ilości gotówki schowane – uwaga, pomysł Marty – w kieszonkach stanika z puszapem! Genialne – bo o paskach z przegródkami pod ubranie wszyscy hinduscy złodziejaszkowie już dobrze wiedzą!

Dziewczyny przypomniały, że w razie jakiegoś wypadku, jeśli w pobliżu nie ma polskiej ambasady, mamy prawo zgłosić się do każdej innej ambasady kraju UE, a oni mają obowiązek nam pomóc. Na taką ewentualność należy mieć kserokopie dokumentów i biletów lotniczych oraz komplet zdjęć do ewentualnego paszportu zastępczego, ale także – na wypadek kradzieży np. całego bagażu – dobrze mieć te same dokumenty zeskanowane i przechowywane w skrzynce mailowej – wtedy w ambasadzie mamy do nich dostęp i wszelkie procedury można znacznie przyśpieszyć. Patenty znane – ale czasami w ferworze przygotowań do wyjazdu można o tym zapomnieć.

Teraz mi przyszło do głowy, że warto sobie też zrzucić do excela książkę telefoniczną z komórki i taki plik też przechowywać w skrzynce mailowej na wypadek kradzieży telefonu.

To właściwie byłoby wszystko, jeśli chodzi o informacje dotyczące wyprawy. Przez większość czasu dziewczyny opowiadały anegdotki ze swoich wojaży, pokazywały zdjęcia i pamiątki – głównie ciuchy. :)

To by było na tyle,
Pozdrawiam,
Aśka

Przeczytaj wszystkie posty o wyprawie do Indii z 2009 roku.

P.S. Zdjęcie w nagłówku zrobiłam tuż przed lądowaniem na Goa (Dabolim), podczas naszej ostatniej podróży do Indii (w 2013 roku).

—–
*) Koło Dharmy – symbol buddyzmu, który odnosi się zarówno do koła (kręgu) życia (składającego się z sześciu sfer egzystencji, czyli samsary – kręgu narodzin i śmierci, świata cierpienia dukkha), jak i do nauczania – tzw. ośmiorakiej ścieżki – Buddy Siakjamuniego, o którym mówi się, że puścił w ruch Koło Dharmy.

🇮🇳

[jetpack_subscription_form show_subscribers_total=0 title=0 subscribe_text=”Nie chcesz przegapić kolejnego wpisu? Subskrybuj nasz blog Byłem tu. Tony Halik. przez e-mail.” subscribe_button=”Zapisz się!”]