2013.09.16 Goa – Panaji (Panjim)
Jesteśmy w Panaji! W „portugalskich” Indiach! Jest bardzo pozytywnie i smacznie. I chociaż do plaży jest daleko, bo siedzimy nieco w głąb lądu, nad rzeką Mandovi, to klimacik jest tutaj bardzo wakacyjny!
Od pierwszych minut spędzonych w mieście, widzi się portugalskie smaczki. Domki są kolorowe, dachy spadziste, okna mają przepiękne ramiaki i ościeża, często też okiennice, a w ściany wmurowane są ceramiczne azulejos z numerami lub nazwami domów, czy ulic. Między budynkami wystrzeliwują w górę wieże kościołów, wraz z górującym nad jedną z głównych arterii miasta, 18 June Rd) białym kościołem pod wezwaniem Naszej Pani od Niepokalanego Poczęcia (Our Lady of Immaculate Conception). Życie jakoś tak sennie się tu toczy, Hindusi są mniej hinduscy (czytaj: mniej natarczywi), siedzą sobie w parczkach lub przy promenadzie.
Ale na wodzie jest mniej spokojnie. Mówi się, że o ile turyści przyjeżdżają do Panaji dla portugalskiego klimatu i kościołów, o tyle Hindusi przyjeżdżają dla taniego alkoholu (w Goa jest niższa akcyza) i kasyn. Bo po rzece Mandovi pływają w kółko statki-kasyna (a nawet parostatki), promy-kasyna i wszelkie inne pływające obiekty-kasyna. Same statki i bramki-porty migają światełkami (prawie jak Vegas!), a na statkach odbywają się hinduskie-bolly-dyskoteki. Najsłynniejsze i największe (a na pewno najlepiej rozreklamowane) jest Casino Royale. Wjazd 4000 Rs., w tym 2000 w żetonach i jakiś posiłek. Nas jednak nie skusili.
Nasze wypasione dwustuletnie portugalskie łoże w hotelu Bharat Loge, Panji, Indie
Wybraliśmy się natomiast do „LP top choice” restauracji Upper House. Według przewodnika restauracja cenowo ma „dwa dolarki”, czyli niekoniecznie mieści się w budżecie backpackerskich szwendaczy, ale słynie z dań z krabów, więc nie mogliśmy pominąć tej atrakcji! Kraby rzeczywiście były przednie, piwo nie bardzo drogie (w końcu to Goa!), wystrój knajpy świetny, obsługa nienachalna – słowem, polecamy!
A skoro już poruszyłam temat jedzenia (wiem, miałam się na razie nieco wstrzymywać), to koniecznie chcę polecić także fajną knajpkę przy Marg Rd (przy poczcie i na przeciwko Subwaya) – Vihar. Btw, w Subwayu na i nad warzywami harcują muchy, a obsługa zabija je elektrycznymi łapkami, co wyglądają jak mini rakiety do tenisa, niestety martwe muchy spadają z łapek prosto do sałaty i pomidorów! W życiu nic nie zjem w indyjskim Subwayu, nawet trzymana pod pistoletem! Na dodatek nie sprzedają kawy! Nawet rano! Co za chamstwo! :D
Ale Vihar… Vihar słynie ze świeżo wyciskanych soków i koktajli lassi. Próbowaliśmy mango lassi (of course!), papaya lassi, soku z ichnich słodkich cytrusów (nie pamiętam nazwy) – wszystko pyszne! Dodatkowo mają świetne thali i coś, co zawojowało kulinarną część mnie, czyli banana dosa! Dosa z banankami wewnątrz ciasta a do tego najsmaczniejszy, aksamitny sosik bananowo-jogurtowy! Po prostu niebo w gębie! Mogłabym jeść banana dosę z Viharu na śniadanie codziennie do końca życia! Amen!
A co wieczorem się robi w Panaji (jeśli nie kręci nas wieczór w kasynie…)? My popijaliśmy Kungfishera dzbankami w pubie Down the Road, co to jest tam w dole drogi Marg Road… Fajny taras na pięterku, z widokiem na mostki nad Ourem Creek. Knajpka przyjemna, plus 4 minuty od naszego przemiłego hotelu Bharat Loge, w którym spaliśmy na wypasionym dwustuletnim portugalskim łożu!
We like Panaji!
🇮🇳