Zawsze chciałam zobaczyć te słynne klasztory na szczytach dziwacznych skał, ale nie myślałam, że uda mi się ten zamysł tak szybko zrealizować. W Grecji byłam już dwa razy – na części „lądowej” i Peloponezie (w 1999) oraz na Krecie i Santorini (dwa lata temu, z Kondim) i nie planowałam trzeciej podróży do Ellas w tak bliskiej przyszłości – przecież tyle jeszcze krajów na nas czeka… – a tu taki bonus!
Niektórzy (np. Kondi) uważają, że (w dobie tanich przelotów) jazda autokarem przez dwie doby, żeby dotrzeć np. do Macedonii, to szaleństwo i strata czasu. Może i tak, ale za to jak się już ma ten autokar ze sobą, to można się pokusić o dodatkowe wypady – np. do takiej Tesalii. :P No i my się pokusiliśmy. W końcu podróż z Ochrydy do Meteorów trwa zaledwie sześć/siedem godzin, więc jak tu się nie skusić? A opłacało się!
Zdjęcia klasztorów (i skał!) widziałam wcześniej wiele razy (jakieś programy zresztą też), ale i tak byłam w szoku. Zdjęcia absolutnie nie oddają rzeczywistości. Właściwie trudno uwierzyć w to, co się widzi. A jeszcze trudniej to opisać. Grecy całkiem nieźle się spisali nazywając te masywy skalne Meteora – od metéoros, czyli „wzniesiony w górę, będący wysoko w powietrzu”. Bo jak właściwie opisać/nazwać coś, co wystaje z ziemi, a wystaje na kilkaset metrów, jest bardzo wertykalne i pryzmatyczne, do tego bez ostrych krawędzi, a tam hen, hen w górze majaczy jakaś twierdzo-cerkiewka?! Są też inne formacje – ciężkie, masywne i obłe (ale w dalszym ciągu baaardzo wysokie, wręcz gigantyczne). Grafitowy kolor skał, a także owe obłe formy przywodzą na myśl zastygłą lawę, a przecież to wcale nie są skały magmowe, a osadowe – piaskowce.
Trochę poszperałam. Wikipedia właściwie nic nie mówi o tym, jak Meteory powstały (koncentruje się na religijnym znaczeniu Meteorów). Najprawdopodobniej nastąpiło to wskutek nagromadzenia się kamieni, namułów i iłów, naniesionych przez wody ogromnego prehistorycznego jeziora utworzonego w niecce tesalskiej (Herodot, za lokalnymi, nazwał je wręcz „morzem”). Późniejsze procesy geologiczne doprowadziły do odprowadzenia wód jeziora do morza Egejskiego (przez wąwóz Thembi), a to, co pozostało, uległo erozji. Dodatkowo, wypiętrzenia skał wspomogły trzęsienia ziemi. Summa summarum obecnie oglądane Meteory osiągają 400 metrów wysokości względnej (około 540 m n.p.n.). Brzmi imponująco. Ale jeszcze bardziej imponująco wygląda!
Odwiedziliśmy dwa monastyry – Świętego Stefana i Świętej Trójcy. Tylko dwa, ale i aż dwa.
Właśnie tak: AŻ dwa!
Usytuowany na skale tuż nad miasteczkiem Kalambaka Monastyr Świętego Stefana (jeden z dwóch żeńskich klasztorów), to najstarszy monastyr Meteorów – pierwsze wzmianki o klasztorze pochodzą 1192 roku – niestety do dziś zachowały się tylko fragmenty zabudowy z XVIII wieku – w tym cerkiew Św. Charalamba, w której przechowywana jest jego głowa/czaszka (widziałam!). Co więcej, nowe, dobudowywane/odbudowywane fragmenty są ozdabiane malowidłami niekoniecznie odwzorowującymi te dawne. Podczas naszej wizyty moglismy podglądać ludzi malujących na ścianach przedsionka cerkwi scenki rodzajowe bez jakiejkolwiek ściągawki. Coś tam sobie najpierw szkicowali na kawałeczkach kalki, a potem to „odbijali” na ściany… Nie wiem, może mieli wzór w głowie – zapamiętany co do milimetra… Powiem szczerze, że trochę mnie to rozczarowało, bo przyjeżdżając do osławionych monastyrów wolałabym zobaczyć nawet fragmenty, ale tych prawdziwych, starych, oryginalnych malowideł! A jeśli ich dawniej nie było, to chyba i tak lepiej by było pozostawić te ściany puste…
Monastyr Świętej Trójcy, mimo, że dużo mniejszy i zwiedzany w pośpiechu, tuż przed zamknięciem, zrobił na mnie dużo większe wrażenie niż „Stefan”. Samo wspinanie się pod schodkach i oglądanie widoków było wielkim przeżyciem. A kiedy już dotarliśmy na szczyt i okazało się, że właśnie zamykają, udało się jednak przekonać brodatego popa, żeby nas wpuścił na pięć minut. Znacznie mniejsza cerkiew i chociaż niewiele starsza, niż poprzednia, bo z XV wieku, to jednak taka prawdziwsza! Freski może i podniszczone, twarze świętych zatarte przez muzułmanów, ale atmosfera miejsca była magiczna. Aż się nie chciało wychodzić. Widok ze „Świętej Trójcy” na okolicę też był niesamowity – można było podziwiać gigantyczne skały w całej ich okazałości, a po drugiej stronie wąwozu – Wielka Meteora. Coś wspaniałego. Dodatkowo wszystko oglądane w ciepłym popołudniowym słońcu… Gdybym mogła, to by, tam została na dłużej. :)
Właśnie wtedy, schodząc z „Trójcy”, patrząc na te niesamowite skały, miałam wrażenie, że zatrzymał się czas… A może właśnie tak jest, że tam czas stoi w miejscu… Albo płynie bardzo powoli…
Zatem jeśli potrzebujesz się zatrzymać, ale tak na serio, wyhamować do zera – jedź do Tesalii, jedź do Meteorów!
Moje Meteory: