Czy są książki o Japonii, których nie polecam? Oczywiście! Dzisiaj recenzje dwóch pamiętników o życiu w Tokio napisanych przez dwoje Amerykanów. I chociaż uwielbiam czytać o przygodach gajdzinów w Kraju Kwitnącej Wiśni, to szczerze nie polecam tych publikacji. To Amerykańska gejsza – Lea Jacobson oraz Tune In Tokyo: The Gaijin DiariesTim Anderson.

Japonia to chwytliwy temat

Japonia to cały czas bardzo chwytliwy temat. Jest egzotyczna i bardzo specyficzna. Zarówno z uwagi swoje tradycje i bogatą kulturę „dawną”, tak bardzo odmienną od naszej, zachodniej (ale i od kultury pozostałych azjatyckich krajów), jak i z uwagi na kulturę współczesną i popkulturę, która dąży w nikomu nie znanym kierunku. A nas, gajdzinów, co tu kryć – zaskakuje na każdym kroku.

Japonia jest egzotyczna także dlatego, że jest stosunkowo droga i cały czas niewielu ludzi stać, by wybrać się tam turystycznie. Większość znanych mi osób, które miały okazję odwiedzić Japonię, pojechała tam w ramach pracy lub nauki. Sama pierwszy (i trzeci) raz do Japonii pojechałam w delegacji. Inna sprawa, że pierwszą prywatną wyprawę do Japonii planowaliśmy od dawna. Niemniej służbowy wyjazd zdecydowanie ułatwił i przyspieszył ten prywatny.

Japonia jest egzotyczna, nieosiągalna, dlatego wszelkie książki, czy filmy to również chodliwy towar. Zwłaszcza dla tych, którzy marzą o podróży do Kraju Kwitnącej Wiśni i wypatrują każdego strzępka informacji na jej temat. Sama łapczywie sięgałam (dalej sięgam!) i pochłaniam wszystko, co tylko mi wpadnie w ręce, a co traktuje o Japonii. Szukałam publikacji o japońskiej kulturze, o życiu w Japonii, zwłaszcza o życiu gajdzina, który podgląda ten kraj, widzi go z dystansu, analizuje w kontekście zachodniej kultury.

Wszyscy chcą o pisać książki o Japonii

Niestety wiele książek traktujących o Japonii lub z Japonią w tle to mierne czytadła, które jadą jedynie na tytule. Zwłaszcza, jeśli w tytule pojawią się słowa kluczowe takie jak „gejsza”, „samurai”, „kamikaze”, nie mówiąc już o mega key wordsach, czyli „Tokio” i „Japonia”. Książki te są pełne banałów, stereotypów i – niestety – pełne błędnych informacji lub interpretacji, tego co autor widział lub – co gorsza – o czym jedynie słyszał lub przeczytał bez weryfikowania źródła. Autorzy za nic sobie mają to, że książki wtedy są dobre, kiedy się pisze o czymś, co się samemu zna. Inaczej tekst jest sztuczny, drętwy. Czasami wręcz odechciewa się go czytać.  Niestety papier przyjmie wszystko.

Książki o Japonii, których nie polecam

Postanowiłam opublikować mini-recenzje dwóch książeczek. Obie zostały napisane przez Amerykanów, którzy za bardzo nie wiedzieli, co zrobić z własnym życiem, zatem – z braku laku – postanowili rzucić wszystko (czyli niewiele) i zacząć od nowa w Japonii.

Ogólnie podziwiam ludzi, którzy stawiają na jednej szali swoje dotychczasowe, poukładane życie, a na drugiej marzenia, by ostatecznie pójść za marzeniami. Podziwiam ich i trochę im zazdroszczę – odwagi i przygody. Jednak w przypadku wspomnianych autorów, którzy swoje doświadczenia (za diabła nie pasuje mi tu słowo „przygody”) opisują w postaci pamiętników/dzienników, mam wrażenie, że oni po prostu napatoczyli się na tę całą Japonię przez przypadek. O ile Lea Jacobson ponoć studiowała japoński (pytanie co to oznacza „studiować japoński” w amerykańskim systemie nauczania?), przy czym o kulturze Japonii wiedziała chyba mniej niż moja babcia, to Tim Anderson rzucił się na głęboką wodę, bo akurat zatrudniali z łapanki native speakerów w Nipponie. Zresztą oboje pojechali tam uczyć angielskiego jako native speakerzy. Czyli jak setki innych białasów. Czymś, co miało odróżnić obie historie od dziesiątek podobnych miał być kontekst seksualny.

Amerykańska gejsza – Lea Jacobson

Lea, czyli tytułowa amerykańska gejsza, która okazała się być osobą dość leniwą i nie bardzo chciało się jej pracować „normalnie”, wybrała pracę tzw. hostessy, tj. pani do towarzystwa w klubach nocnych Roppongi i Ginzy.

Hostessa w japońskim klubie – o co chodzi?

Praca Lea jako hostessy polegała na ubieraniu i malowaniu się wyzywająco, wdzięczeniu się do bogatych Japończyków, śpiewaniu z nimi karaoke i pozwalaniu by jej stawiano alkohol w cenie kilkunastu-krotnie przekraczającej ceny z normalnych klubów (które i tak nie są niskie!). Jej bajerą było to, że jest Amerykanką i coś tam duka po japońsku. Jej standardowym tekstem było coś w stylu „Lubię sakury. Sakury są piękne.” Totalny banał. Dwa zdania, które po japońsku można spokojnie zamknąć w siedmiu wyrazach (wliczając gramatyczne partykuły i spójki). A jednak działał na japońskich facetów.

Lea usilnie próbuje przekonać czytelnika, że jej praca to coś więcej niż tylko imprezowanie z klientami za pieniądze; że ta praca ma głębszy sens. Nawiązuje do tradycji ukiyo-e, czyli tzw. „obrazów przepływającego świata” (w sumie to jedyna ciekawa rzecz, o której przeczytałam w tej książce); zaznacza, że hostessa to taka „nowoczesna gejsza”, czyli artystka, kobieta sztuki. Powiem szczerze, że gdybym miała na siłę szukać podobieństw hostessy do kogokolwiek, to… Uczestnicząca w pijackich imprezach wyfiokowana panna, której zdarza się na boku świadczyć także bardziej intymne usługi swoim patronom, zdecydowanie przywodzi mi na myśl nawet nie oiran – japońską kurtyzanę, która jakieś tam artystyczne występy czyniła, a po prostu yūjo – prostytutkę.

Nazywanie hostess „nowoczesnymi gejszami” to nadużycie i powielanie niesprawiedliwych dla gejsz stereotypów. Gdyby jednak książka Jacobson nosiła tytuł Amerykańska hostessa, pewnie mało kto by ją kupił. Mamy zatem tytuł Amerykańska gejsza, który moim zdaniem faktycznym geisha wyłącznie szkodzi.

Wyświechtane frazesy o japońskiej kulturze, sztampowe miejsca w Japonii

Lea przemyciła do swojej książki kilka informacji o Japonii – głównie o sztampowych miejscach w Tokio i Kioto, które odwiedziła. Są to jednak same banały. Miałam wrażenie, że wzięła je z jakiegoś bardzo nieskomplikowanego przewodnika dla amerykańskich (niewymagających i – moim zdaniem – pełnych ignorancji) turystów. Jacobson uzupełniła je o kilka pseudo-intelektualnych przemyśleń własnych – np. na temat kamiennego ogrodu w Ryōan-ji. Ale na te jej przemyślenia skradały się same wyświechtane frazesy. Totalna nuda!

Być albo nie być (hostessą)

Lea próbowała zerwać z pracą hostessy, kiedy dopadła ją ponura rzeczywistość. Wróciła nawet do USA. Ale cóż… Nie ułożyło jej się w domu. Okazało się, że nie umie robić nic innego, niż dawać sobie postawić drinka i gruchać do podstarzałych shachō (dyrektorów firm).

Widywałam takie wyfiokowane dziewczyny w Gion (słynnej dzielnicy Kioto), jak odprowadzały zapijaczonych dziadków w garniturach od Armaniego do taksówki. Czasami były same, czasami w otoczeniu także „Mamy” i faceta z obsługi podtrzymującego dziadka, jeśli ten sam nie dawał rady już iść. Widziałam ukłony, głębokie ukłony*, a wręcz czołganie się po asfalcie, uśmiechy i „zapraszamy ponownie”… Ale kiedy klient odjeżdżał, uśmiech z twarzy dziewczyny znikał. Jeśli miała chwilę dla siebie, to szybko wypalała papierosa. A potem wracała do klubu nabijać rachunek kolejnego faceta…

Nikt mnie nie przekona (a już na pewno nie przekonała mnie Lea), że taka praca może dawać satysfakcję.

Tune In Tokyo: The Gaijin Diaries – Tim Anderson

A raczej…

Melodia pod tytułem „Trudno być gejem w Tokio”

Książka Tima Tune In Tokyo: The Gaijin Diaries (chyba nie było polskiego wydania) to z kolei wspomnienia pod hasłem, „jak trudno być gejem w Tokio”. Dowiadujemy się, że gazety z gołymi panami są w Japonii trudno dostępne. A jak się je już kupi, to goli panowie mają pozasłaniane kluczowe części ciała (tyle przegrać!). Dowiadujemy się też, że wszystkie Japonki (bez wyjątku) lecą na gajdzinów. Nawet na pryszczatych geeków, którzy w swoim rodzimym kraju nie mieliby szans u ładnej dziewczyny (ba, u żadnej dziewczyny). Dlatego też biedny Tim miał w Tokio przekichane – ciągle go podrywały! O mało nie dostał też depresji w klubie, w którym na ścianach powieszono zdjęcia dosyć szczególnych kobiecych aktów.

Tokio – same oczywistości

Tim epatuje swoją orientacją seksualną w zasadzie non stop, co bywa bardzo męczące, jednak w jego książce pojawia się nieco spostrzeżeń na temat tytułowego Tokio. Są opisy kilku wycieczek po mieście (Odaiba, Shibuya, etc.), kilka opisów jego ulubionych kafejek, sklepów. Ale – podobnie jak w przypadku książki Jacobson – są to niemal wyłącznie sztampowe miejsca; same oczywiste oczywistości i must see odwiedzane przez wszystkich turystów. (Niemal, bo wspomniany wcześniej klub ze zdjęciami „aktów” nie jest aż taki sztampowy. Jeśli faktycznie istnieje, bo mam podejrzenie, że autor mógł go zmyślić z potrzeby wplecenia tematu wagin do swojej historii!) Jestem przekonana, że jeśli ktoś o Tokio wie cokolwiek (cokolwiek! choćby bzdety od Agnieszki Szulim!), to od Andersona nie dowie się praktycznie niczego nowego. Jego książka mogłaby być interesująca wyłącznie dla kogoś, kto o Japonii nie wie zupełnie nic. Jeśli oczywiście ten ktoś jest w stanie znieść peany autora do wspaniałości gejowości.

Dobrze, że książkę kupiłam”na Kindla” i to jeszcze w promocji, bo inaczej naprawdę żal by mi było wydanych okane**.

Książki o Japonii, których nie polecam - Tim Anderson: Tune In Tokyo: The Gaijin Diaries, Lea Jacobson: Amerykańska gejsza

Tim Anderson: Tune In Tokyo: The Gaijin Diaries [Amazon] i Lea Jacobson: Amerykańska gejsza – dwie książki o Japonii, których zdecydowanie nie polecam

Tak bardzo nie polecam!

Jak napisałam we wstępie – nie polecam żadnej w tych książek. Są moim zdaniem wybitnie słabe. Autorzy poruszone kwestie traktują albo zbyt serio (te osobiste), albo zbyt powierzchownie (te dotyczące Japonii). Jako osoba niezaangażowana w ich prywatne sprawy wolałabym, żeby skupili się nie na sobie, ale na Japonii i życiu w niej. Albo przynajmniej zachowali równowagę między jednym i drugim. Niestety w żadnej z przywołanych książek owej równowagi nie ma. Po ich lekturze pozostaje duży niesmak, którego Wam pragnę oszczędzić.

———
*) przeczytaj o ukłonach w artykule o etykiecie japońskiej
**) jap. pieniądze