Złożyliśmy już wnioski o wizy do Indii.
Teraz czekamy…
Wybraliśmy się w czwartek rano. Godziny przyjęć nietypowe, bo 9:00 – 12:00, zatem niestety nie dało się załatwić tego „przed pracą”. Na szczęście dzień wcześniej zapowiedziałam, że wybieram się do ambasady, więc mogę się trochę spóźnić (niech żyją elastyczne godziny pracy na uczelni!). Było to dobrym posunięciem, bo okazało się, że mimo wybieramy się do Indii w porze monsunowej (która zresztą już trwa), czyli poza okresem turystycznym, a właściwie w najgorszym możliwym momencie, to w poczekalni był niezły tłum i czekaliśmy około godziny na swoją kolej.
Sama poczekalnia „wizowni” jest mikroskopijna. Właściwie to taki malutki korytarzyk przy windzie, gdzie aplikanci są zobowiązani czekać na swoją kolej (btw, jakiś pan bardzo brzydko wepchnął się do kolejki… mm… pozdrowienia dla tego pana, ale na przyszłość proszę mieć na uwadze, że my TEŻ się spieszymy do pracy!). Następnie wchodzi się przez szklane drzwi, a za drzwiami (na kolejnym korytarzu) stoi biureczko; przy biureczku siedzi bardzo sympatyczna młoda kobieta, która przyjmuje wnioski i inkasuje pieniążki.
Przygotowaliśmy się sumiennie, zgodnie z wytycznymi na stronie ambasady (Visa Services Rendered by Embassy of India): odpowiednia liczba egzemplarzy wniosku (2), odpowiednia liczba zdjęć w formacie paszportowym (3), kopia biletu powrotnego, paszport, etc. Tymczasem na miejscu okazało się, że informacje na stronie nie są „do końca aktualne”, bo nie zdążyli ich jeszcze poprawić. Bez paniki! Niczego nam nie brakowało i wszystko poszło sprawnie, wręcz przeciwnie. Okazało się, że obecnie potrzebne są tylko dwie fotografie, a egzemplarzy wniosku – sztuk jeden, chociaż pani i tak zabrała oba egzemplarze (Tyle już pani się napisała, to szkoda, żeby było na marne, to wezmę. Przyda się!). Cena jednak niestety dalej ta sama (184 zł, chociaż jeszcze rok temu wiza była bezpłatna!).
Pierwszy kontakt z tym krajem i już przedsmak ich mentalności: to co napisane, nawet w ważnym miejscu, nie musi być aktualne/obowiązujące – ale nie przejmuj się człowieku, będzie dobrze, wszystko się załatwi! Shanti, shanti! ;)
Dostaliśmy kwitki z numerkami wniosku i mamy się zgłosić za dwa tygodnie po odbiór.
Co ciekawe, wniosku nie trzeba zanosić, ani odbierać osobiście, aczkolwiek nie martwcie się – na dole pan wszystkich spisuje z dowodu, więc jeśli ktoś niepowołany odbierze wasz paszport, to prędzej (czy później) go wytropią. ;)
No to czekamy…
Tymczasem odebraliśmy już tabletki na malarię. Trochę się zaczęłam stresować, bo dużo osób jest przeciwna zażywaniu antymalaryków, ponieważ (podobno!) dosyć obciążają wątrobę. Na szczęście te, które my kupiliśmy są (podobno!) najmniej szkodliwe, a przy okazji oprócz działania prewencyjnego są też stosowane już w bezpośrednim leczeniu. Mam nadzieję, że nam nie zaszkodzą. Moja znajoma magister farmacji zapewnia, że nie są bardziej szkodliwa, niż Ibuprom, a ten jakoś wszyscy łykają bez strachu garściami… Zastanawia mnie tylko jeszcze jedna sprawa – mianowicie jednoczesne spożywanie alkoholu i zażywanie tabletek. W ulotce, w przeciwwskazaniach, nie ma ani słowa o alkoholu, tymczasem w przypadku innych antymalaryków nie wolno spożywać takich napojów. Sprawa ta jest dla mnie istotna, ponieważ dobrze byłoby móc sobie łyknąć z piersiówki czegoś wysokoprocentowego po (a może nawet przed i po) każdym posiłku. Metoda znana z Egiptu, zalecana i w Indiach w celu zminimalizowania ryzyka sensacji żołądkowych… Na wszelki wypadek zapytam o to jeszcze mojego lekarza przy najbliższej wizycie, a odwiedzę go niebawem, ponieważ jeszcze nie mam skierowania na to szczepienie „przypominające” przeciwko wzw B.
Doszło kilka rzeczy do listy „to take” – a mianowicie: adapter do kontaktów elektrycznych, rozgałęźnik (podobno często w pokojach hotelowych jest tylko jedno gniazdko), latarki (zdarza się nagminnie, że wyłączają prąd), żele antybakteryjne do mycia rąk „bez wody”, moskitiery, sole mineralne do rozpuszczania w wodzie (ich woda butelkowana nie zawiera mikroelementów – jest prawie jak destylowana, czyli więcej może szkody narobić niż pożytku, bo wypłukuje minerały z organizmu), leki na zapalenie pęcherza moczowego, własne czyste igły jednorazowe, strzykawki…
Niedługo zrobię ostateczną listę i opublikuję. Nie wiem, jak to wszystko zabierzemy, bo na biletach mamy wyraźnie – bagaż główny: 20 kg, podręczny: 8 kg… Trzeba będzie znowu warzyć spakowane plecaki na poczcie.
A przecież chcę jeszcze TYLE rzeczy przywieść!
Pozdr.
A.
PS. Teraz sobie pomyślałam, że jeśli – jakimś cudem – nam zostanie trochę wolnego miejsca i kilogramów – to dopycham polską wodą mineralną!
Przeczytaj wszystkie posty o wyprawie do Indii z 2009 roku.
P.S. Zdjęcie w nagłówku zrobiliśmy w Fort Kochin, podczas kolejnej podróży do Indii w 2013 :)