Wyprawa Zaćmieniowa „Syberia 2008” – Dzień 3.
28 lipca 2008 (poniedziałek)
Już drugi dzień jesteśmy w pociągu Kolei Transsyberyjskiej w drodze do Nowosybirska. Nocka upłynęła nam spokojnie, w sumie wszyscy się już zaaklimatyzowali i żyjemy w dziwnym tempie wymierzanym stukotami kół pociągu. Przez okno obserwuję zmieniający się krajobraz Rosji. Na razie przypomina ten nasz, polski, ale wiem, że niedługo zaczną się brzozowe zagajniki, wspominane przez wszystkich, którzy podróżowali Transsibem.
Myślałam, że będzie mi się nudziło przez te wszystkie godziny w pociągu. Ryszard Kapuściński się nudził, co zresztą opisał w swoim reportażu o upadku ZSRR Imperium. Dlatego też wzięłam ze sobą w podróż opasłe tomiszcze powieści Lód Jacka Dukaja, której bohaterowie – jak my – podróżują pociągiem Kolei Transsyberyjskiej. Książka fantastyczna (w sensie świetna, owszem, ale i – jak to u Dukaja – naprawdę fantastyczna, bo opowiada o alternatywnej rzeczywistości, w której Rosja przejęła władzę nad znaczną częścią świata), a wrażenie, jak się czyta o miejscowościach, które się właśnie mija, ale dla odmiany zasypanych śniegiem – niesamowite. Niemniej jednak przez całą podróż udało mi się przeczytać zaledwie niecałe 80 stron – w przeciwieństwie do Kapuścińskiego – w pociągu nie nudziłam się wcale.
Fakt, że jechaliśmy większą ekipą na pewno mocno się do tego przyczynił. Poznaliśmy mnóstwo ciekawych ludzi. Wielu z nich od lat łowi zaćmienia słońca. Opowiadali nam o swoich przygodach – w Turcji, Afryce. Dużo rozmawialiśmy też o fotografii – tej astro- i normalnej. Tyle fantastycznego sprzętu fotograficznego zgromadzonego w jednym miejscu (a dokładnie – w jednym wagonie, bo nasza ekipa uzupełniona o ludzi, którzy dojechali z Petersburga, zajmowała prawie cały wagon), jeszcze nie widziałam. No i teleskopy. Rewelacja!
Przystanki na trasie też nam urozmaicają podróż. Na każdym wypadamy na peron, dopadamy babuszki i inne baby z kramami, na których oferują najróżniejsze piwa, wypieki i marożenoje (мороженое), czyli słynne rosyjskie lody. W sumie to już uzależniłam się od tzw. pirożków (drożdżowych bułeczek z kapustą lub mięsem – nie mylić z warenikami, czyli pierogami – chociaż i te się pojawiały na babuszkowych stoiskach) i czebureków z mięsem (bułeczki w kształcie pierogów, ale ciasto przypomina trochę nasze faworki i też jest smażone na głębokim tłuszczu). Wzorem Rosjan, kupujemy też co chwilę przegryzki do piwa – suszone rybki, kalmary i ośmiornice. Z tym piwem to jest dopiero fantastyczna sprawa. Ponieważ część z handlujących babin żyje z tego, że raz na kilka dni na stacji w ich miasteczku zatrzymuje się pociąg, to przynoszą ze sobą po jednej, po dwie butelki wszelkich rodzajów piw. Nie chcą stracić okazji zarobku na pasażerze, który akurat wysiądzie z pociągu z ogromną ochotą na jęczmienne piwo Baltika 4, a one będą miała tylko zwykłe „trójki” lub pszeniczne „ósemki” i klient pójdzie szukać swojego piwa gdzie indziej (u innej, bardziej zapobiegliwej baby). No i dźwigają te babiny wiadra zimną wodą i butelkami piwa. Nawiasem mówiąc piwa Baltika Nr 4 nie polecam – zdecydowanie wolę Nr 3 (trojkę) i Nr 7 (sjemkę).
I jeszcze trochę zdjęć w stylu retro:
W międzyczasie – kiedy nie gadamy, nie jemy, nie chodzimy na początek wagonu po wrzątek z samowaru na herbatę i nie próbujemy robić zdjęcia skręcającego pociągu, bo sporo tych zakrętów dzisiaj na trasie (a jedyne otwarte okna, przez które można wyglądać i robić owe zdjęcia znajdują się przy toalecie i w toalecie – pozostałych nie wolno otwierać!), czytam szczegóły odnośnie samego zaćmienia. Będzie krótkie, nieco ponad 2 minuty, ale dzięki temu, że jedziemy w góry Ałtaj, do maleńkiej wioski Czemal, które leży na samej osi zaćmienia, z pełnej fazy, czyli całkowitego zaćmienia, nie uronimy ani sekundy. My po zaćmieniu jedziemy jeszcze dalej, nad Bajkał, natomiast część ludzi po zaćmieniu wraca od razu do Polski. Jadą ponad 5 tysięcy kilometrów (a potem drugie tyle z powrotem) tylko dla tych dwóch minut. To prawdziwa pasja!
Ural, Azja
Jekaterynburg, obwód swierdłowski
Popołudniu przejeżdżamy góry Ural i granicę między Europą, a Azją, którą wyznacza symboliczny obelisk (granica według tradycyjnej trasy znajduje się na 1777 kilometrze trasy, w przypadku naszej nieco zmienionej trasy nie jest to dokładnie ten sam kilometraż). Już za Uralem, kilka minut po godzinie 17:00 czasu moskiewskiego, czyli po 19:00 czasu lokalnego, wjeżdżamy do Jekaterynburga (ros. Екатеринбург, czyt. Jekatierinburg, obwód swierdłowski) położonego nad rzeką Iset. Jesteśmy już jakieś 1800 km od Moskwy. Jest to pierwsze azjatyckie miasto, które mijamy. Miasto całkiem spore, bo zamieszkuje je 1,3 miliona mieszkańców (ponoć to czwarte pod względem ludności miasto Rosji, po Moskwie Petersburgu i Nowosybirsku), niestety nie widać przez szyby zbyt wiele.
Ciekawostką jest, że od lat 20-tych do lat 90-tych miasto nosiło nazwę Swierdłowsk (ros. Свердловск) na cześć bolszewickiego przywódcy Jakowa Swierdłowa (w sumie obwód dalej nosi jego imię), ale niedawno przywrócono mu wcześniejszą nazwę, nadaną z kolei na cześć dwóch Katarzyn – św. Katarzyny Aleksandryjskiej i cesarzowej Katarzyny I. Miasto to, co prawda, powstało w XVIII wieku, ale najwcześniejsze ślady osadnictwa w tej okolicy pochodzą z mezolitu, czyli 7-8 tysięcy p.n.e.
Żałuję, że nie mamy tu dłuższego przystanku! Ale co zrobić – jedziemy dalej. Zresztą i tak jest ponuro i zanosi się na deszcz!
c.d.n. …
★ ★ ★
[jetpack_subscription_form show_subscribers_total=0 title=0 subscribe_text=”Nie chcesz przegapić kolejnego konkursu? Subskrybuj nasz blog Byłem tu. Tony Halik. przez e-mail.” subscribe_button=”Zapisz się!”]