Po książkę japońskiego autora Takashiego Hiraide Kot, który spadł z nieba sięgnęłam z przyjemnością. Zdecydowanie zachęcił mnie jej opis: historia pary trzydziestolatków, która zaprzyjaźniła się z kotem odwiedzającym ich dom i ogród. Wypisz wymaluj my! Nasz Miętus też najpierw przychodził w odwiedziny i brykał po ogrodzie, potem go przygarnęliśmy „tymczasowo”, aż w końcu został z nami na zawsze. To, że historia dzieje się w Tokio, dodatkowo dodawało smaczku, bo wiadomo nie od dziś, że miasto to zajmuje szczególne miejsce na mojej mapie świata. Chociaż książeczka jest stosunkowo krótka (powstała jako połączenie kilku esejów opublikowanych wcześniej na łamach literackich czasopism), do napisania jej recenzji zbierałam się dosyć długo. Mocno mnie poruszyła.

Kot, który spadł z nieba

Takashi Hiraide

Zacznijmy od początku. Tytuł Kot, który spadł z nieba nie jest wiernym tłumaczeniem oryginalnego tytułu. Japoński tytuł, Neko no kyaku (猫の客), oznacza bowiem „kociego gościa”. Trochę mnie to zdziwiło, bo angielskie tłumaczenie książki ukazało się pod tytułem nie innym, jak właśnie The Cat Guest. Po dłuższym namyśle (i po przeczytaniu całości), mogę jednak szczerze przyznać, że polski tytuł znacznie bardziej mi się podoba. Od początku wprowadza nas w lekko oniryczny klimat, jakby sugerował, że historia, którą za chwilę przeczytamy, dzieje się na skraju rzeczywistości. I taki chyba też był zamysł autora, który kilkukrotnie wkładał do głowy głównego bohatera myśl, że tytułowa kotka Chibi, nie była ot takim sobie, zwykłym kotem.

Polski tytuł może jednak nieco wprowadzać w błąd, ponieważ pozwala sądzić, że Chibi, choć od początku wiadomo, że jest to kotek sąsiadów, ostatecznie zamieszka z parą bohaterów. Tytuł oryginalny nie pozostawia wątpliwości – mówi wprost, że kotek jest tylko gościem w ich domu. Bowiem kotek przynależy do innej rodziny.

No właśnie. Podczas lektury zaczęły mnie nurtować pytania:

1. Czy kot faktycznie przynależy do danej rodziny?
2. Czy kot tworzy z domownikami stado?
3. Czy kot może równie mocno zaprzyjaźnić się z sąsiadami, co z „właścicielami”?

Jeśli chodzi o dwa pierwsze pytania, to powiem, że przez lata nabrałam pewności, że tak właśnie jest. Koty i ludzie stanowią stado. Członek stada o najsilniejszym charakterze jest przywódcą. (Nie wnikajmy w to, kto u nas jest przywódcą stada, bo wyjdzie na to, że Miętus.) Jeśli zaś chodzi o trzecie pytanie, to chciałabym wierzyć, że… nie!

Kot wychodzący, ale domowy – czy na pewno?

Zawsze wydawało mi się, że koty, które z nami mieszkają, które z nami śpią, które przesiadują w naszych łazienkowych umywalkach, które żegnają nas, gdy wychodzimy i witają, gdy wracamy do domu, są zdeklarowanymi członkami naszej rodziny. (Zdeklarowanymi, bo nasze kotki, to w większości znajdy!). Jednocześnie słyszałam opowieści o kotach, które swobodnie brykają po zewnętrznym świecie. I które nierzadko miewają znacznie więcej ludzkich przyjaciół i zaprzyjaźnionych domów (i miseczek). Przypominał mi się też pewien japoński* film w reżyserii Yoshihiro Fukagawa (angielski tytuł: Finding Calico, japoński: 先生と迷い猫 – Nauczyciel i bezpański kot), który opowiada historię kotka regularnie kursującego po okolicy, zaprzyjaźnionego ze wszystkimi i bawiącego w wielu domach.

Chibi, kotka z książki Hiraide, regularnie bywała w domu pary naszych bohaterów. Jadła u nich, polowała w ich ogrodzie, spała w ich szafie… A oni na to pozwalali. Przygotowali jej spanie i miseczkę, codziennie smażyli dla niej rybę, bawili się z nią – traktowali jak domownika. Co więcej, zaczęli uważać, że jest najsprytniejszym i najpiękniejszym kotem na świecie.
Skąd ja to znam!

Byłem przekonany, że nie ma ślicznotki większej od Chibi – nie mógł się z nią równać żaden kot w telewizji czy na zdjęciu w kalendarzu.
 Uważałem, że jest najpiękniejsza, choć przecież nie była naszym kotem.

No właśnie. Chibi kilkukrotnie dała naszym bohaterom do zrozumienia, że nie jest ich kotem (a raczej, że nie przynależy ostatecznie do ich stada). Codziennie żegnała małego chłopca sąsiadów, gdy ten wychodził do szkoły. A kiedy stała się jej krzywda, pobiegła do „tamtego” domu, by obandażowali jej łapkę. Nigdy nie dała się też naszym bohaterom wziąć na ręce.
 Gdybym sama nie miała kotów, czytając tę książkę pewnie kibicowałabym parze bohaterów, by Chibi zamieszkałą z nimi. Jako osoba, która ma koty, cieszę się, że Chibi okazywała lojalność swoim właścicielom (sąsiadom).

Niemniej z ogromną przyjemnością czytałam kolejne rozdziały książki. Takashi Hiraide jest nie tylko pisarzem, ale i uznanym poetą. Widać to po sposobie, w jaki opowiada historię. Książkę Kot, który spadł z nieba właściwie należałoby uznać za poetycką prozę. Autor momentami oddala się od głównego wątku, by opowiedzieć trochę o życiu i pasjach bohaterów lub by wspaniale opisać ich dom (mieli okno do tsukimi, czyli podziwiania księżyca!) i piękny japoński ogród, który do niego przylegał. W zasadzie na tle tegoż ogrodu, wraz z przemijającymi porami roku, toczy się niezwykle subtelna opowieść ukazująca, jak między człowiekiem i wyjątkowo samodzielnym kotem tworzy się nić porozumienia. Człowiek zaczyna doceniać obecność kota, potem tej obecności zaczyna mu brakować, gdy kot wraca „do siebie”. A kiedy nad bohaterami zawisło widmo przymusowej przeprowadzki, przez myśl przechodzi im nawet, by Chibi zabrać ze sobą.

– A może ją uprowadzimy…
Celowo powiedziałem to przyciszonym głosem.
Żona uśmiechnęła się gorzko.
„Jak to możliwe, że ktoś, kto tak głęboko wniknął do naszego domu i serca, nadal jest tylko gościem” – zdawała się mówić.

W pewnym momencie pojawił się taki zwrot akcji, że czytanie musiałam przerwać. Pamiętam dokładnie, która to była strona (84. – a 4 według Japończyków i Chińczyków to pechowa cyfra). Potrzebowałam przemyśleć pewne sprawy, zanim zabrałam się za dalszą lekturę. I muszę przyznać, że – chociaż się obawiałam, że nie będzie mi się podobać – dalsza część książki mnie bardzo usatysfakcjonowała.

Neko no kyaku – Kočičí host – The Guest Cat

Takashi Hiraide: Kot, który spadł z nieba / 猫の客 / Neko no kyakuKsiążka Takashiego Hiraide okazała się być bestsellerem na całym świecie. Chwaliły ją The New York Times, The Guardian, Publishers Weekly. Przetłumaczono ją na 13 języków. Teraz możemy czytać ją także po polsku i muszę przyznać, że tłumaczka, pani Katarzyna Sonnenberg, spisała się znakomicie. Każda strona, każdy opis i dialog tchną Japonią. I jest to taka Japonia, jaką znam i pamiętam. A opisane życie z kotem u boku wydaje mi się tak znajome, jakby to były moje własne wspomnienia.

Podobno we Francji książka odniosła wyjątkowy sukces. Zupełnie mnie to nie dziwi, ponieważ Francuzi prezentują ogromną zdolność doceniania subtelnego piękna i poruszających historii. Mam nadzieję, że w Polsce Chibi, Kot, który spadł z nieba także znajdzie wielu entuzjastów. Jako miłośniczka kotów i Japonii serdecznie polecam tę książkę. I natychmiast przekazuję ją Kondiemu, a potem rodzicom.

Takashi Hiraide,
Kot, który spadł z nieba

(tytuł oryginalny: 猫の客 czyt. Neko no kyaku)
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Kraków, 2016

Książkę przeczytałam, dzięki uprzejmości Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, które wydało ją w ramach Serii z Żurawiem.

—–
*) Książka japońska, film japoński – może zatem wędrówki między domami to wyłącznie zachowania japońskich neko-chan?!