Serial Zatonięcie Japonii: 2020 (Japan sinks: 2020) to nowa animacja Netflix. Jest to luźna adaptacja słynnej książki autorstwa Sakyō Komatsu pod tym samym tytułem. Książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie kilkanaście lat temu, dlatego bardzo wyczekiwałam daty premiery serialu (9 lipca 2020). Poniżej trailer i moje wrażenia po obejrzeniu całości.

Co takiego wyjątkowego jest w książce „Zatonięcie Japonii”?

Książka „Zatonięcie Japonii” Sakyō Komatsu (1989)

Mój egzemplarz książki Zatonięcie Japonii Sakyō Komatsu (1989)

Opublikowana w 1973 roku książka Komatsu to rewelacyjna fantastyka naukowa. Można w niej znaleźć iście inżynierskie podejście do różnych kwestii z zakresu geologii, czy wulkanologii (obie dziedziny są mi obecnie dość bliskie). Zawiera bardzo realistyczny opis szybko postępującej mega-katastrofy geologicznej, wskutek której zapada się Archipelag Japoński. Opis naprawdę przekonywający, bo oparty o naukową teorię wędrówki płyt tektonicznych (Niektórzy – jak mój szef – twierdzą, że jest to scenariusz bardzo prawdopodobny – że Japonia zatonie, tylko horyzont czasowy nie jest jeszcze rozpoznany). Tonąca Japonia to scena wielu tragicznych wydarzeń – śledzimy m.in. losy naukowców (ciekawe postaci geofizyka Onodery, czy Tadokoro) i „cywilnych” bohaterów, którzy z owej Japonii próbują się ewakuować.

Od rodziców i starszych znajomych wiem, że książka była w Polsce w latach 90tych ogromnym hitem. Sama zresztą mam w domu wydanie z 1989 roku. Próbowałam tę książkę ostatnio ponownie czytać (by przypomnieć sobie historię przed premierą serialu). Tłumaczenie trochę trąci myszką i komuś, kto w Japonii był, momentami może wydać się trochę śmieszne. Ale historia cały czas wydaje się być tak bardzo prawdopodobna… W obliczu zmian klimatycznych i podnoszenia się oceanów chyba jeszcze bardziej, niż kiedyś…

Serial Zatonięcie Japonii: 2020 vs. książka Sakyō Komatsu

Zatonięcie Japonii 2020 (Japan Sinks: 2020 aka Nihon chinbotsu: 2020)

Zatonięcie Japonii 2020 aka Nihon chinbotsu: 2020 (media.netflix.com)

Serial Netflix (reżyseria: Masaaki Yuasa) skupia się praktycznie wyłącznie na historii jednej rodziny. Jest to rodzina nietypowa, w której mama jest Filipinką, tata – Japończykiem, a dwoje dzieci to tzw hāfu*, czyli pół-Japończycy. Dzieci wydają się być  w różnym stopniu zjaponizowane. Starsza, nastoletnia Ayumu, trenująca biegi w sztafecie, wydaje się bardziej zasymilowana. Ma swoją drużynę i odnosi sukcesy. Młodszy, Go, co chwilę wykrzykuje teksty po angielsku, interesuje się zagranicznymi jutuberami i ogólnie zachowuje się trochę, jak turysta na zagranicznej wycieczce. Trudno się oprzeć wrażeniu, że twórcy serialu bardzo chcieli ocieplić w oczach japońskich widzów wizerunek gajdzinów (obcokrajowców) i hāfu. Obserwuję ten trend w wielu japońskich produkcjach Netfixa, który – mam wrażenie – pełni jakąś dziwną funkcję wychowawczą względem japońskiego ksenofobicznego społeczeństwa.

W serialu zdecydowanie zabrakło mi naukowego sznytu. Brakowało mi jasnego wyjaśnienia tego, co się dzieje z Archipelagiem Japońskim (bohaterowie mieli tego nie wiedzieć, zatem i nas tej wiedzy pozbawiono). Brakowało mi fachowego słownictwa, opisów aparatury pomiarowej, ale też mechanizmów zniszczenia konstrukcji, itd. Wiem, że jako inżynier mogę mieć większe ciśnienie na takie rzeczy, ale to właśnie owa naukowość i inżynierskość nadawały powieści Komatsu znamiona fantastyki naukowej. Bez naukowości pozostaje tylko fantastyka. A w serialu nawet ta fantastyka pozostawia wiele do życzenia.

*) Termin hāfu pochodzi od angielskiego słowa half oznaczającego „połowę” – stosowany jest jednak praktycznie wyłącznie do określenia osób, których jeden z rodziców jest Japończykiem, a drugie nie.

Strona wizualna

Biorąc po uwagę aspekty wizualne serial moim daniem jest… Dziwny. I nie mogę się zdecydować, czy dziwny w pozytywnym, czy negatywnym sensie. Od pierwszych scen wiadomo, że nie będzie to piękne anime w stylu tych, do których przyzwyczaił nas Miyazaki. Kreska jest gruba (żeby nie powiedzieć toporna), kształty kanciaste, postaci przerysowane, kadry mało szczegółowe, animacja – statyczna. Jest to zabieg ewidentnie celowy, mający nawiązać do animacji w stylu lat 80-tych. Jest to – moim zdaniem – ukłon w stronę czytelników książki. Bo chociaż akcja serialu osadzona jest w 2020 roku, chyba wszyscy, którzy czytali powieść, oczekiwali smaczków z lat 80tych. Zobaczcie zresztą sami – poniżej trailer serialu.

Trup się ściele

W serialu trup się ściele. I to gęsto. Po pierwszych dwóch odcinkach (z łącznie 10) byliśmy – delikatnie mówiąc – w szoku. Praktycznie od pierwszych scen po ostatnie ogląda się trupy. Normalnie trup za trupem.

Ostra kreska, niewymuskane przerysowane postaci, brutalne sceny i historia – to wszystko teoretycznie miało sprawić, że serial będzie mocny i innowacyjny. Tymczasem okazał się być słaby i nudny. A dla osób, które nie czytały książki – nielogiczny i niezrozumiały.

Na pół gwizdka

Wiele razy zaznaczałam, że nie łykamy bezkrytycznie wszystkiego, tylko dlatego, że ma etykietkę „made in Japan”. Ocena serialu Japan Sinks: 2020 nie jest pozytywna. Od dawna żaden serial/film tak bardzo mnie nie rozczarował.

W skali 0-10 daję serialowi 6. Kondi jeszcze mniej, bo 5/10. Zatem średnio oceniamy Zatonięcie Japonii: 2020 na 5,5/10. I jak się okazuje nie jesteśmy w naszych niskich ocenach odosobnieni. Średnia ocena serialu na Filmweb to aktualnie 6,5; na IMDB – 6,7. Czyli rozczarowanych produkcją Netflixa jest wielu.

Obejrzeliśmy cały serial (10 odcinków po ok. 25 minut) w dwa wieczory. Przyznam szczerze, że musieliśmy się zmuszać, by go obejrzeć do końca. Po mocnym początku serial bardzo zwolnił i momentami mieliśmy wrażenie, że dłużyźnie nie będzie końca. Poza tym historia się nie spinała – scenariusz wyglądał jak zlepek trochę randomowych i niepowiązanych scenek. Jakby twórcy nie mogli się zdecydować, co w serialu zamieścić, a co wyciąć. No słabe to było naszym zdaniem i tyle. I chociaż historia kończy się optymistycznie, to my zdecydowanie nie byliśmy w pozytywnym nastroju i z ulgą wyłączyliśmy telewizor.

Zatonięcie Japonii: 2020 – moja ocena

Podsumowując: serialu Zatonięcie Japonii: 2020 nie polecam. Dalej polecam natomiast lekturę książki Sakyō Komatsu, chociaż wiem, że z uwagi na mnogość technicznych szczegółów i specjalistyczne słownictwo, które pojawia się w tekście dla niektórych może być trudne w odbiorze.

 


Jeśli podoba Ci się ten artykuł, polub nasze profile na Facebooku (Byłem tu. Tony Halik. & O Japonii), obserwuj nasz kanał YouTube: O Japonii oraz  Postaw kawę Byłem tu. Tony Halik. / Podcast o Japonii. – będziemy mieć energię, by tworzyć kolejne treści!