Zainspirowani przez pewną ekipę blogerów dzisiaj – trochę z innej beczki – piszemy o kuchni. Nie będzie jednak (znów) o ośmiornicach, homarach, pikantnych azjatyckich grillach, ani aromatycznych curry. Będzie o kuchni Halika, czyli zdradzimy nieco zakulisowych szczegółów i napiszemy co się zmieniło w blogowaniu na przestrzeni lat. Oraz jak zmieniali się sami blogujący. Zapraszamy zatem tylnymi drzwiami, tam gdzie pichci się posty, przyrządza zdjęcia i grilluje serwery, dorzucając im coraz więcej treści do przetwarzania.

5 lat temu

Kiedy Halik powstawał, czyli w 2009 roku wszystko było nieco bardziej skomplikowane… Nikt nie słyszał o smartfonach i prepaidowym internecie 3G/LTE, zatem jedynym kontaktem człowieka w podróży z wirtualnym światem był mały i piekielnie wolny laptop nazywany wtedy „netbookiem” (chyba dlatego, że można było na nim czytać książki, ale nie działało na nim porządnie 2/3 programów dostępnych na normalnym komputerze). Używaliśmy wtedy małego srebrnego Panasonica z 10 calowym ekranem i japońską klawiaturą i – nawet jak na tamte czasy – śmiesznie małym (chyba 40 gigowym) dyskiem twardym. Nasze lustrzanki (Canon 20D) wyposażone były w również niewielkie karty CF (pierwsza karta to było oszałamiające 256 megabajtów (!)), a zatem powszechnym ekwipunkiem były tzw. photo-banki, czyli dyski twarde (laptopowe) zamknięte w plastikowej obudowie z baterią i czytnikiem kart. Patent polegał na tym, aby nacisnąć przycisk, a następnie trzymać kciuki obserwując migające ledy i ufając że unikalna zawartość naszej CF-ki faktycznie została bezpiecznie przeniesiona na dysk. Wideo? Tak, mieliśmy śmieszną małą kamerkę JVC z odchylanym ekranem i zoomem x120, która nawet zapisywała już wtedy materiał na wbudowanym dysku twardym, ale jakość produkowanego materiału, to nawet nie było 1/4 HD (o którym wtedy jeszcze nikt nie słyszał). Internet zaś… najczęściej w podróżach nie istniał lub był piekielnie wolny, tak, że nawet nikt nie marzył o tym żeby na bieżąco backupować i uploadować treści.

Varanasi IMGL6679 Kondi

Asia z naszym srebrnym laptopikiem Panasonic bloguje z indyjskiej kafejki o pełnym zaćmieniu słońca, które widzieliśmy tamtego dnia nad ranem, Indie, Varanasi (22.07.2009)

Nasz ówczesny blox i wordpressowe blogi stojące w polskich „hostingowniach”, czyli na serwerach, gdzie poupychane było kilkadziesiąt blogów razem, a każdy chętny zostawiał tam kilkadziesiąt złotych miesięcznie, kiedy się wyjechało z Polski w magiczny sposób „znikały z radaru”. Działał gmail, działał hotmail, działał „polski” google. Nie działały polskie strony. Pewnie morskie węgorze podgryzały podmorskie światłowody.

Teraz

To niesamowite, jak zmieniła się blogosfera przez te kilka lat.

  • hosting wordpressa bez limitu pasma i miejsca na zdjęcia kosztuje dzisiaj naprawdę niedużo;
  • jest tysiąc pluginów, które robią świetną robotę i automatyzują nam pracę z blogiem oraz uatrakcyjniają jego odbiór;
  • nasze karty pamięci powiększyły się kilkudziesięciokrotnie (w kieszeni mamy kilka kart 32 gigowych), dyski w laptopach mają terabajtowe rozmiary;
  • podróżowanie bez laptopa jest możliwe – większość rzeczy, można (mniej komfortowo, ale jednak) zrobić na smartfonie, który dodatkowo służy nam jako notatnik, dyktafon, aparat-małpka, rejestrator wideo wysokiej rozdzielczości, słownik, wyszukiwarka słów kluczowych w ebookowych przewodnikach, kalkulator walut, a czasami po prostu latarka;
  • w większości krajów dostępne są karty 3G/LTE, a więc dostęp do poczty, komunikatora, bloga, telefonu voip oraz map jest praktycznie nielimitowany;
  • laptop, jaki targamy w plecaku waży niewiele ponad kilogram i wystarcza mu mocy na montowanie filmów HD oraz przetwarzanie zdjęć w RAWach i wysokich rozdzielczościach;
  • praktycznie wszystko ładuje się przez USB mini- lub mikro-, zatem już nie musimy targać kilkunastu ładowarek z różnymi końcówkami;
  • na całym świecie podobnych nam wariatów jest mnóstwo, co daje nieograniczone źródło informacji o miejscach, które chcemy odwiedzić oraz inspiracji do odwiedzenia tych, o których jeszcze nie mamy pojęcia.

Halikowy niezbędnik to obecnie:

  • ultrabook Samsung serii 9 + dysk przenośny we wstrząsoodpornej obudowie,
  • 2 lustrzanki Canona (1Dmk3 oraz 40D) + garść kart,
  • Iphone 4s oraz Nexus 5,
  • tracker GPS,
  • modem typu MIFI (Huawei).

Nic jednak nie jest idealne…

Kolaz01

Szanghajski misz-masz; w Chinach to dopiero była jazda z internetem :P (kwiecień 2013)

Blog w liczbach ;)

Nieopublikowanych postów – 11 (7 – z powodu braku baterii w telefonie / laptopie, 2 – z powodu problemów z dostępem do internetu, 2 – z powodu nie do końca udanych aktualizacji WordPressa).

Nieopublikowanych zdjęć – 356 (240 – z powodu wywalającej się aplikacji na telefonie, reszta – z powodu żenującej jakości łącza internetowego, braku bezpłatnego wifi lub braku internetu w danym miejscu w ogóle).

Nieopublikowanych komentarzy – 44 (100% z nich z powodu tego, że padliśmy po dotarciu do hostelu i nie mieliśmy już nawet siły sięgnąć do kieszeni po facebooka, a rankiem trzeba było się już szybko checkoutować).

Nieopublikowanych filmów – 61 (głównie z powodu tego, że nasz program do montowania zżera bardzo dużo zasobów, renderuje godzinami i potrafi się bez ostrzeżenia wywalić po 40 minutowym montażu bez żadnego ostrzeżenia).

Niewykorzystanych tematów na posty – bez liku (nadal szukamy hojnego sponsora, dzięki któremu będziemy mogli zająć się tylko i wyłącznie podróżowaniem i pisaniem na bloga!)

Za 5 lat

Fajnie byłoby napisać, że za 5 lat będziemy blogowymi wymiataczami, zapraszanymi na śniadania do telewizji, a na szklankę wody do Kuby W… Że właśnie złożymy do druku książkę, w której będziemy radzić, jak przygotować się do podróży dookoła świata i co spakować do plecaka, kiedy się wybiera na Czomolungmę… I że będziemy mieć 1Dx oraz 5Dmk3 i profesjonalny „stół” do montażu liniowego wideo, tak że tvn będzie mógł się schować… Się zobaczy, co będzie! ;)

blogerembyc

Halikowy linuksowy pulpit mobilnego blogowania oraz bardzo robocza wersja tego wpisu :D

Być blogerem

Czym jest dla nas blogowanie o podróżach? Chyba już w pewnym sensie stylem życia. Nie wyobrażamy sobie naszych wypraw bez Halika. Niektórzy uważają, że pisanie bloga to pewnego rodzaju ekshibicjonizm, ale to nie jest do końca tak. My zwyczajnie chcemy się podzielić z innymi (spoza kręgu najbliższej rodziny ;)) wszystkimi wspaniałymi miejscami i przygodami, które nas spotkały i cały czas spotykają. Chcemy inspirować innych do podróży, chcemy przybliżać innym odległe zakątki, chcemy pokazać, że świat jest na wyciągnięcie ręki (i dostępny dla każdego!), chcemy łamać stereotypy dotyczące podróżowania i miejsc, które odwiedzamy… Blogowanie nam to umożliwia!

Blog nauczył nas też (paradoksalnie, bo przecież blogowanie w czasie podróżowania to mniej czasu na samo podróżowanie) dostrzegać więcej rzeczy i zdobywać więcej informacji. Z jednej strony zawsze nadstawiamy uszu i wertujemy materiały, bo a nuż jakaś ciekawa historia będzie warta opisania. Z drugiej strony, chociaż zawsze podchodziliśmy do podróży z niewygórowanymi oczekiwaniami (hołdując zasadzie, że nie zawiedzie się ten, który nie ma oczekiwań), to coraz częściej potrafimy wybrnąć z „beznadziejnych” sytuacji, kiedy wcześniej po prostu zwiesilibyśmy nosy i popsułoby nam to humor do końca dnia: w unikalnym parku, gdzie możemy być tylko dzisiaj leje deszcz – trudno, materiał wideo również będzie unikalny, w końcu 300 dni w roku świeci tu słońce; uciekł nam pociąg i nie zobaczymy czegoś z listy „must see” – żaden problem, mamy tyle miejsc, których „nie udało się wcisnąć w grafik”, że bez problemu znajdziemy jakiś plan B; unikalny krajobraz, jaki widzieliśmy w przewodniku psują wykopy i rusztowania – i co z tego? skupimy się w fotografii na ujęciach makro i portretach. Takich sytuacji jest w podróży dużo i dopóki nie będziemy na nie patrzeć jak na stracone szanse, ale jak na zrządzenie losu, który postanowił skierować nas w inną stronę, dopóty będziemy czerpać z nich energię, a nie narzekać i zgrzytać zębami.

Coraz lepiej radzimy sobie z koncentracją – na pewno to znacie: pierwszego dnia w odległym i egzotycznym miejscu wszystko nas zachwyca, ale wystarczy spędzić tam tydzień lub dwa i nagle wszystko wydaje się „takie zwyczajne”: palmy, unikalna architektura, czy spotykani ludzie. Oni nadal są tak samo interesujący, jak pierwszego dnia, ale nasz mózg stara się „filtrować” te powtarzające się schematy jako „coś normalnego i niegodnego uwagi”. Nie przez przypadek najmniej zazwyczaj wiemy o okolicy w której najdłużej mieszkamy. Sztuka polega na tym, żeby nie dać się podejść naszemu „systemowi operacyjnemu” i pozostać uważnym, nie tracąc okazji do obserwowania czy doświadczania czegoś ciekawego.

Wiemy też coraz lepiej, co wy lubicie czytać oraz oglądać i sprawia nam autentyczną satysfakcję, jeśli okazuje się, że mamy już ten „warsztat”, który pozwala nam pięknie opracować jakiś temat. I naciskając „publikuj” możemy powiedzieć sobie „tak, zrobiliśmy to jak pro”!

I chociaż bywa ciężko i czasami padamy na przysłowiowe „buzie”, to później czujemy ogromną radość, kiedy któryś z naszych czytelników zostawia komentarz „Właśnie kupiłem bilety do…” Ponieważ trzeba wspomnieć o jeszcze jednym istotnym aspekcie blogowania – poznaje się masę ciekawych ludzi, którzy często podzielają nasze pasje! A to jest po prostu – bezcenne!

Pozdrawiamy,
Asia i Kondi

Jeste blogere 2