Jak wspominałam w pierwszym wpisie Podróż przez świat, podróż przez Indie! Start! – o Indiach marzę od zawsze! Od zawsze czytam o nich, oglądam filmy (dokumentalne i fabularne), itd. Natomiast od jakiegoś czasu marzę też, by sprawdzić, jak smakuje prawdziwa indyjska kuchnia.

Pierwsze literackie spotkanie z Indiami,
czyli jak zachorowałam na „indyjską chorobę”

Może Was to zaskoczy, ale pierwszą książką dotyczącą Indii, którą przeczytałam, były Mity starożytnych Indii autorstwa Władimira Ermana Eduarda Tiomkina. Powiem szczerze, że wtedy ta książka trochę mnie przerosła. Miałam 11 lat, a Mity… zabrałam ze sobą, jako lekturę do podróży (jechałam z rodzicami do Wrocławia), skuszona ich piękną okładką, przedstawiającą Krisznę i Rukmini (lub Radharani?). Książka nie była (jest) łatwa: całe mnóstwo postaci, ich imiona trudne do zapamiętania, a historie zawiłe. Jednak ogólne wrażenie odniosłam wtedy bardzo pozytywne. A z indyjskich opowieści przebijała atmosfera magii i tajemniczości. Trudno mi było sobie wyobrazić kraj o kulturze tak odmiennej od naszej. Indie wtedy jawiły mi się jako jakaś baśniowa, kolorowa kraina…

Właściwie nie ma w tym nic dziwnego, że Indie kojarzyły mi się z baśnią, nie rzeczywistością. Był początek lat dziewięćdziesiątych. Polska dopiero otwierała się na świat. Kraje inne niż Polska, znałam w zasadzie tylko z książek i programu Pieprz i wanilia Toniego Halika i Elżbiety Dzikowskiej. Uwielbiałam ten program (czego nie trudno się domyśleć, patrząc na tytuł tego bloga – przeczytaj historię bloga i jego nazwy).

Dzisiaj czytam na temat Indii wszystko, co tylko wpadnie mi w ręce. Czytam zarówno współczesne powieści obyczajowe (jak np. Bóg rzeczy małych Arundhati Roy), wspomnienia o Indiach w postaci pamiętników (Bogini z tygrysem Sudhy Koul czy Wędrówki z moim guru Wojciecha Żukrowskiego), jak i powieści historyczne (polecam książki Indu Sundaresan). Z małych kawałków układam sobie obraz Indii. Ciekawe, na ile jest on wydumany i wyidealizowany… Także oglądam, co tylko mogę. Lubię nawet obejrzeć sobie filmy bollywood, mimo że czasami (a właściwie często, jeśli nie zawsze!) ocierają się o straszny kicz. No i muzykę z tych filmów lubię…

Przyznam się, że moja fascynacja Indiami doprowadziła nawet do tego, że zostałam szczęśliwą posiadaczką pięknego, biało-zielonego sari (o które walczyłam jak lwica na Allegro!). Oczywiście planuję przywieść z Indii jeszcze co najmniej ze trzy, ale tutaj już zahaczamy o kwestię wagowych ograniczeń bagażu…

Ale wracając do moich fascynacji indyjską kulturą, nie powiedziałam jeszcze o jednym bardzo istotnym aspekcie tej kultury: o indyjskiej kuchni, za którą przepadamy! Sama nie często przyrządzam indyjskie potrawy – brakuje mi przypraw! Zresztą po niedawnej katastrofie z kulfi – deserem lodowym z pistacjami, postanowiłam (chwilowo!) zawiesić eksperymenty w tym kierunku. Natomiast mamy z Kondim swoje dwie ulubione indyjskie restauracje. Jak dla mnie, każdy pretekst jest dobry, żeby wybrać się, do którejś z nich! Obie restauracje serdecznie polecamy.

Indyjska kuchnia w Warszawie – nasze ulubione restauracje

Restauracja Tandoor

Pierwsza z nich to osławiony na całą Polskę Tandoor Palace*. Mówi się, że to najlepsza indyjska restauracja w Polsce. Nie jesteśmy znawcami (chociaż liczę, że w Indiach się podszkolimy), ale ich kuchnia bardzo nam odpowiada. Restauracja znajduje się rzut beretem od Placu Zbawiciela, w narożnej kamienicy – zajmuje znaczną część jej parteru. Z zewnątrz wygląda nieciekawie. Niektórych może zniechęcać trochę tandetny neon i pozasłaniane zakratowane okna**. Przyznam szczerze, że długo zwlekaliśmy z odwiedzeniem tej restauracji właśnie przez jej zniechęcający wygląd zewnętrzny. Jednak kiedy już się wejdzie do środka, człowieka opuszczają wątpliwości. Wnętrze jest duże, stoliki znajdują się w rozsądnej odległości od siebie, siedzenia są wygodne – zwłaszcza te pod ścianą, gdzie siedzi się na ławach obłożonych poduchami. Ściany i sufit są wyłożone wzorzystą tkaniną; dodatkowo na ścianach wiszą ciekawe naczynia oraz malowidła. Obsługa jest miła, a jedzenie pyszne. Jeśli zamawia się kociołek, przynoszą go razem z podgrzewaczem.

🗺️ Restauracja Tandoor
ul. Marszałkowska 21/25, Warszawa

Restauracja Arti

Drugie miejsce jest znacznie mniejsze, wręcz kameralne – zaledwie na siedem, czy osiem stolików. Mowa o Arti*** przy Placu Starynkiewicza. Wystrój Arti (w porównaniu do Tandoor) jest zdecydowanie bardziej kiczowaty. Chociaż przyznam, że mnie akurat reprodukcje obrazów przedstawiających hinduskich chłopów orzących pola pługiem zaprzątniętym w parę wołów nie przeszkadzają. Natomiast jeśli chodzi o jedzenie, to oboje z Kondim się zgadzamy, że jest lepsze niż w Tandoor Palace. Szczególnie polecam ich flagową, a jednocześnie moją ulubioną potrawę – Arti chicken, czyli kurczaka bez kości (ang. boneless chicken) w sosie z orzeszków nerkowca. Najbardziej smakuje mi on z plackami razowymi oprószonymi miętą lub „kolorowym” ryżem. Rewelacja! Do picia zaś polecam herbatę z mlekiem i kardamonem lub mango lassi (jogurtowy napój z mango). Oba są mega słodkie, ale przecież to indyjska kuchnia – musi być albo słodko, albo piekielnie ostro!

🗺️ Restauracja Arti
Al. Jerozolimskie 121/123, Warszawa
ul. Francuska 5a, Warszawa

Edit 2017.
*) Obecnie nazwa tej restauracji to „Tandoor” (bez „Palace”).
**) Zdecydowanie się poprawiło, jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny restauracji, natomiast nie wiem, jak jest w środku, bo dawno tam nie byłam. Chadzamy teraz raczej w inne miejsca (patrz mapa niżej).
***) Restauracja Arti z Placu Starynkiewicza przeniosła się na ulicę Francuską. W jej dawnym miejscu powstała nowa indyjska restauracja, Indira (też nie najgorsza). Natomiast tuż obok, na parterze biurowca Millenium Plaza, znajdziecie małą indyjsko-nepalską restaurację Siddhartha, którą bardzo polecamy – zwłaszcza zestawy lunchowe, które są świetne i niedrogie.

Wspomniane w poście restauracje, a także kilka innych, w których obecnie jadamy potrawy kuchni indyjskiej (a niejednokrotnie także kuchni nepalskiej) znajdziecie na poniższej mapie.

Indyjska kuchnia w Warszawie – mapa


Przeczytaj wszystkie posty o wyprawie do Indii z 2009 roku.

P.S. Na zdjęciu my w Indiach, podczas rejsu po Backwaters w stanie Kerala (wrzesień 2013)