Dzisiaj jeszcze na chwilę wrócimy na Majorkę. Tym razem nie będzie o dziwach natury, pięknie krajobrazu, czy architektury. Będzie o majorkańskiej kuchni. Zapraszam wszystkich łasuchów na tę kulinarną podróż!
Bardzo lubimy hiszpańskie jedzenie. Uwielbiamy ich wędliny – chorizo, różnego typu jamón (oczywiście najbardziej jamón ibérico, z czarnych iberyjskich świnek pasionych specjalnymi żołędziami i ziołami), owoce morza – marynowane i grillowane kalmary, krewety, ośmiornice i ośmiorniczki, mule i ostrygi, hiszpańskie zupy (np. pomidorowe gaspacho), paellę (tę najsłynniejszą paella marinera z szafranem i owocami morza, ale tez czarną – paella negra, barwioną dodatkowo atramentem kałamarnic, czy tę z zielonym groszkiem i kurczakiem, a czasem nawet z mięsem królika, czyli paella valenciana); uwielbiamy małe przekąski i kanapeczki serwowane w ramach tapas… Dlatego jadąc na Majorkę bardzo cieszyliśmy się na te wszystkie frykasy. I nie odmawialiśmy ich sobie zbytnio podczas tego krótkiego pobytu!
Gdzie na śniadanie? ¡Para el supermercado, claro!
Kiedy byliśmy w Hiszpanii „lądowej” to wypracowaliśmy system śniadań z supermarketów. Było taniej, niż gdybyśmy codziennie jadali w knajpkach (co przy trzech tygodniach w samodzielnej podróży jednak miało znaczenie), ale też dużo fajniej! Absolutnie nie było to biedowanie „na Polaka”, bo urządzaliśmy sobie prawdziwe uczty.
Zawsze wybieraliśmy frykasy, na które mieliśmy ochotę, wiele razy braliśmy coś z lokalnych przysmaków „na próbę”. Nasze śniadanko obejmowało zawsze kiełbasę chorizo, bagietkę, kalmary/ośmiornice w sosie pomidorowym (lub innym, ale w pomidorowym są najlepsze!), marynowane oliwki, coś z nabiału, np. biały ser/maślankę/jogurt (nie polecam „naturalnych”, bo są słodzone), pomidorki, coś słodkiego „na deser” (lody, ciasteczka) plus oczywiście kawa z puszki na zimno i sok lub piwo! Często wybieraliśmy produkty z „dziennych” promocji i tak np. kupowaliśmy całą chorizo w cenie 1,5 € (która normalnie kosztowała 3-6 €). W sumie takie śniadanie, z uwzględnieniem promocji wychodziło nas mniej niż 10 € za dwie osoby.
A gdzie pałaszowaliśmy nasze śniadanka? Zazwyczaj robiliśmy sobie piknik w jakimś uroczym parku, raz pałaszowaliśmy je na wprost toro, czyli areny torreadorów, innym razem niemal u stóp Alhambry (po stronie osiedla mieszkalnego, nie przy frontowej bramie)…
Anyway, postanowiliśmy i na Majorce sobie urządzić takie supermarketowe śniadanie i jak najbardziej się udało. Nawet pączki z różowym lukrem były! Serdecznie polecam taką ucztę!
Kawa na lunch
Nie jadamy specjalnie lunchu, ale koło południa, mój organizm zaczyna się gwałtownie domagać mocnej kawy, zatem musi się odbyć przerwa kawowa! Zazwyczaj szukamy jakiegoś uroczego miejsca (w ostateczności SB, DD lub podobnej sieciówki). Jeśli chodzi o Majorkę, to trafiliśmy do fajnej kawiarenki/restauracyjki w Colònia Sant Jordi – to tam rozgrzewaliśmy się po deszczowych zdjęciach solnych jeziorek. Kawiarenka jest prowadzona przez miłą rodzinę (małżeństwo z dwójką małych chłopców), wystrój jest „kiczowato-marynistyczny”, a menu dostaniecie zapewne po niemiecku (zwłaszcza jeśli jedeście blondasami)! Mają tam smaczną kawę, a w menu mnóstwo smakowitości, ale nie byliśmy wtedy jeszcze głodni. A zatem: Dos café con leche por favor!
Kolacja – dwa dni, dwie fajne kolacje
Pierwsza we wspomnianej w poprzednim wpisie restauracji El Pilón (El Pilón, Carrer Can Cifre, 4, 07012). Jak pisałam, restauracja skusiła nas ciekawym wyglądem z zewnątrz, ale w środku też jest super: żółwie na ścianach, na kontuarze oldskulowy, prawie steam-punkowy nalewak do piwa.
Mieliśmy ochotę na paellę, ale w tej restauracji paellę trzeba zamawiać dzień wcześniej, żeby zdążyli ją przygotować na czas. Nie płakaliśmy długo i wybraliśmy kalmary smażone w głębokim tłuszczu (mogą być z lub bez panierki) tzw. Calamari alla Romana na przystawkę i talerz owoców morza dla dwojga. Takie podwójne porcje są świetną opcją, ponieważ można popróbować wielu rzeczy, a i finansowo to atrakcyjna opcja. Do tego zamówiliśmy butelkę lokalnego wina. Talerz morskich rozmaitości zawierał: krewetki, małże, kalmary w papryce czerwonej, więcej kalmarowych krążków w panierce, rybki. Co ciekawe dostaliśmy też manierowane zielone papryczki chilli. Wszystko było smaczne. Zwłaszcza krewetki.
Przyszedł czas na deser. Ponieważ Majorka oprócz pomarańczy hoduje też migdały, zamówiłam jeden z ich słynnych lokalnych wypieków – ciasto migdałowe serwowane z lodami migdałowymi. Ciasto było pyszne. Podobne do ciasta z mąki migdałowej, które piecze moja mama na specjalne okazje. Kondi, czekoladowy maniak i znawca, zamówił tort czekoladowy, ale przez pomyłkę, tudzież kiepski angielski pana kelnera, zaserwowano mu lody czekoladowe. :)
Drugiego wieczora stwierdziliśmy, że musimy zjeść prawdziwą paellę. I nie taką oszukaną, przedrożoną, podsuwaną pod nos podchmielonym Anglikom. Szukaliśmy paelli, serwowanej niekoniecznie na kościanej porcelanie ze srebrnymi sztućcami w komplecie, a dobrej, smacznej, takiej, jaką lokalsi jadają. Nie było łatwo znaleźć takie miejsce, aż w końcu (oboje już łapaliśmy agresora z głodu i prawie byliśmy skłonni już pójść do McD) się udało.
Restauracja u Popeya (Restaurante Pope, Apuntadors, 10, 07011) zaserwowała nam przepyszne jedzenie, a na dodatek mają bardzo fajny wystrój z malowidłami przedstawiającymi Popeya i Olivię (Aiuuuto!). Na przystawkę zamówiliśmy omułki (mule) nadziewane specjalnym ciastem bogatym w krewetki i zapieczone w piecu (Kondi się nad nimi rozpływał!), a na główne danie najprawdziwszą paella marinera z szafranem i dużą ilością owoców morza!
Nasza paella była naprawdę bogata! Restaurante Pope zarobiła u mnie jeszcze jednego plusa za to, że serwują tam paellę także na małych patelniach – dla jednej osoby. W większości restauracji trzeba zamówić dużą porcję dla dwóch osób, inaczej nie chce im się ruszyć chochlami. Na deser już nie mieliśmy siły, a to dlatego, że wcześniej zjedliśmy mnóstwo przekąsek i słodyczy!
Przekąski i słodycze <3
Już przed wyjazdem zapowiadaliśmy, że mamy ochotę spróbować tego, tego i tego! Zawijańce w czekoladzie, bułeczki, pierożki… Bo wypieki i słodycze typowe dla Majorki są naprawdę wspaniałe. Ostatnio pokazywałam zdjęcie z cukierni w Soler. Przywołam je raz jeszcze, ale wrzucę jeszcze kilka – ze zbliżeniami smakołyków. :)
Czekolada i churrosy
Pobyt w Hiszpanii nie byłby kompletny bez filiżanki gęstej czekolady i churros (czyt. czurros), które się w owej czekoladzie macza. Pierwsze churrosy w życiu jedliśmy w słynnej czekoladowni w Madrycie (przeczytaliśmy o niej w przewodniku LP) i od pierwszego kęsa zakochaliśmy się w tej (niezdrowej, acz pysznej) przekąsce. Co to są te magiczne churrosy? To „paluszki” o przekroju gwiazdki, z ciasta (podobnego do ciasta na pączki) wyciskanego przez foremkę bezpośrednio do gorącego oleju i w owym oleju smażone na złoto. Churrosy serwuje się w tzw. churrería lub w chocolatería – zwłaszcza, jeśli serwowane z czekoladą. Na Majorkce na churrosy trafiliśmy przypadkiem – okazało się, że serwują je w knajpce, znajdującej się w budynku między dworcem kolejki do Soller i dworcem autobusowym, o niezaskakującej nazwie „Terminus„. Budynek z zewnątrz niepozorny, w środku uroczy – w starym stylu, ze ścianami pokrytymi kafelkami, z barem na środku i nawet z pianinem pod ścianą. Churrosy były chrupkie, a czekolada pyszna – gęsta i nie za słodka! Polecam to miejsce gorąco! Btw, kawiarnia znajduje się na parterze oldskulowego hostelu, zatem koniecznie zajrzyjcie do hallu, gdzie zobaczycie wnętrze w stylu art deco – meble, aksamitne kanapy, niesamowite kręcone schody i stare mapy na ścianach!
To by było chyba na tyle naszych wrażeń odnośnie majorkańskiej kuchni. Mam nadzieję, że trochę Wam przybliżyłam ten aspekt kultury największej wyspy Balearów i nieco obaliłam stereotyp, że na Majorce to serwują tylko sangrię i kolorowe drinki z palemkami.
A jakie są Wasze wrażenia odnośnie hiszpańskiej kuchni? Znacie, lubicie?
Pozdrawiam, Asia
🍹🍹🍹