2013.09.11 Mumbai
Ostatni dzień w Mumbaiu, stolicy Maharasztry, postanowiliśmy spędzić w miejscach takich bardziej związanych z życiem codziennym Mumbaiczyków. Odwiedziliśmy pralnie przy Mahalaxmi Dhobi Ghat, w drodze do planetarium w Neru Center ponownie rzuciliśmy okiem na Haji Ali’s Mosque; wieczór spędziliśmy na Colabie.
Pranie. Mahalaxmi Dhobi Ghat
Zaczęliśmy od czegoś bardzo przyziemnego – od prania!
Bardzo spodobał mi się tekst w LP o Mahalaxmi Dhobi Ghat: „Jeśli zleciłeś pranie w Mumbaiu, to Twoje ciuchy już tam prawdopodobnie były!” Bo Dhobi Ghat, to miejsce (bynajmniej nie bezpośrednio nad morzem, czy rzeką), gdzie codziennie od 140 lat setki ludzi wyklepują (wybijają) drewnianymi pałkami bród z ciuchów i pościeli Mumbaiczyków (i turystów – np. z hotelowych poszewek). A potem to wszystko suszą. Widok jest przedni! Za radą przewodnika LP podjechaliśmy zrobić foty na mostek nad torami przy przy pobliskiej stacji kolejowej. I to był strzał w 10-tkę, bo za bardzo nie chcieli nas wpóścić (bez łapówki) na ghat na dole.
Haji Ali’s Mosque
Potem przespacerowaliśmy się po Mahalaxmi, by ponownie dotrzeć w okolice meczetu Aliego (Haji Ali’s Mosque). Tym razem jednak nie zaszliśmy do świątyni, lecz przeszliśmy się promenadą, ponieważ naszym kolejnym celem było Neru Center.
Planetarium w Neru Center
Powstałe w latach siedemdziesiątych i potem rozbudowywane Neru Center to duży kompleks, obejmujący centrum nauki (Nehru Science Centre), planetarium (Nehru Planetarium), bibliotekę (obejmującą 30 tysięcy publikacji), galerię architektury i sztuki (The Nehru Centre Art Gallery) inne przestrzenie wystawiennicze zaznajamiające z historią i kulturą Indii. Obejrzeliśmy tam wystawę o historii architektury i sztuki Indii, która okazała się bardzo nudna, ale na szczęście to nie ona była głównym celem naszej wizyty w Neru* Center.
*) Neru Center – Centrum im. Jawaharlal Nehru, pierwszego premiera niepodległych Indii, ojca Indiry Ghandi.
Najbardziej zależało nam na wizycie w planetarium!
Nie wszyscy wiedzą, ale troszeczkę interesujemy się astronomią. I naszą pierwszą wizytę w Indiach w 2009 roku odbyliśmy i zaplanowaliśmy nie tylko pod kątem zainteresowania indyjską kulturą. Jednym z najważniejszych jej punktów była obserwacja pełnego zaćmienia słońca w Waranasi. Było to najdłuższe całkowite zaćmienie słońca w tym stuleciu – trwało prawie siedem minut; widoczne tylko w Azji, a szczyt osiągnęło własnie w Indiach. (Przeczytaj relację z wyprawy Indie 2009, tutaj znajdziesz notatkę z dnia zaćmienia)
W planetarium organizowane było specjalne zwiedzanie z przewodnikiem. Ale ponieważ nie chciało nam się czekać kilku godzin na jedyny pokaz po angielsku, wybraliśmy się na ten w języku marati. 3 godziny słuchania marati i już wiem, że słońce to w tym języku surya (czyt. surja) a księżyc to chandra (czyt. ćandra). Dodatkowo mogliśmy sobie pooglądać zdjęcia z pełnych zaćmień słońca, widocznych w Indiach, w tym z „naszego” zaćmienia, z Waranasi, z 22 lipca 2008 roku!
Kufli i randki na plaży Girguam Chowpatty
Z Mahalaxmi przedostaliśmy się (nauczeni doświadczeniem poprzedniego wieczora, nie na piechotkę, a taksi) na plażę Girguam Chowpatty, gdzie spałaszowaliśmy kulfi, indyjski deser na kształt lodów, w osławionym New Kulfi Center (dostaliśmy nawet miejscówę dla vipów na tyle sklepu, zaraz obok panów policjantów, co się zajadali swoimi kulfi, aż im się uszy trzęsły). Kulfi mieli w tysiącu smaków – ja wybrałam mango i pistacje („pista”), Kondi butterscotch i jeszcze cóś). A z plaży, długaśnym deptakiem-promenadą, przy którym młodzi Mumbaiczycy randkują, doczłapaliśmy aż do dworca Churchgate.
Drinking/Eating – Kala Ghoda/Colaba
Wieczorkiem poszwendaliśmy się w okolicy uniwersytetu, gdzie zjedliśmy obiad w wegetariańskiej knajpce – nareszcie zjadłam moją wymarzoną masala dosę (polecam pure veg restaurację Kamath’s Vaibhav! – adres pacz foto) i po dzielnicy Kala Ghoda (Czarny Koń), gdzie Mumbaiczycy z zasobniejszymi portfelami drinkują. Zadrinkowaliśmy i my (w pubie, co miał w nazwie słowo „serveza” – i tymże słowem przekonał nas), by wrócić na Colabę, zaczepić się jeszcze na piwko w Cafe Mondegar i z plecakami uderzyć na kolejowy Terminal Victorii, by wsiąść w autobus zamiast pociągu…