2009.08.05, Orchha
Orchha (Orcha, Urchha lub, po naszemu, Orća) to małe miasteczko w stanie Madhya Pradesh, dosyć ubogie jeśli chodzi o infrastrukturę hotelo-restauracyjną, aczkolwiek może się poszczycić cudownymi zabytkami – w tym tzw. siedmioma monumentami. Z owych architektonicznych cudów, w ciągu jednego dnia, dwa – Jahangir Mahal i Chaturbhuj Mandir daliśmy radę obejrzeć od wewnątrz i zewnątrz, a pozostałe z zewnątrz.
Do Orchhy dotarliśmy wczoraj, późną nocą, bo po 22:00 (w Indiach, o tej porze roku, robi się ciemno już około 19:00). Najpierw autobusem z Khadźuraho (który docelowo zmierzał do Dźhansi) dotarliśmy na „rogatkę”, a mianowicie do miejsca, gdzie od głównej drogi w bok, a dokładnie w prawo, odbijała mała szosa (a muszę przyznać, że tym razem autobusem podróżowało się całkiem nieźle – znowu dostaliśmy te najlepsze miejscówki, w pierwszym rzędzie, poza tym kierowca nieźle pruł, a dodatkowo popsuł mu się klakson (coś tam próbował reperować na postoju, bo gmerał w drucikach i prawie naprawił, ale na szczęście nie zreperował do końca, bo od tego momentu klakson wygrywał tylko pojedyncze pipnięcia, zamiast całej melodyjki). Z autobusu przesiedliśmy się do rikszy i pomknęliśmy ciemną drogą do Orchhi. Podaliśmy adres polecanego przez LP guest-hausu, ale, jak się później okazało, pan rikszarz zamiast do gest-hausu zawiózł nas do hotelu (co prawda o tej samej nazwie, ale wyraźnie zaznaczałaliśmy, że to ma być GUEST-HOUSE przy MARKET). W hotelu, jak to w hotelu – pokazali nam wielgachny pokój z AC (ale za to z brzydkim widokiem na jakiś dach kryty papą z posypką mineralną) i zaproponowali jeszcze bardziej imponującą cenę tysiąca dwustu rupii za noc. My w odpowiedzi powiedzieliśmy, że nie chcemy AC, bo od niej się przeziębiamy, a w ogóle to w Khadźuraho płaciliśmy tylko 350 Rs za dwójkę z ładną łazienką, balkonem i tv, zatem ich cena nas w ogóle nie zadowala. Pan pokręcił głową i spuścił do 800 Rs za noc… Chyba myślał, że chcemy się potargować o ten „apartament”, ale my w zaparte, że nie chcemy klimy, bo i tak jej nie będziemy używać i że chcemy tani pokój z wiatrakiem. Podsunęłam mu przewodnik LP pod nos i powiedziałam, że tam w ogóle jest napisane, że dwójka u nich kosztuje około 200 Rs. Na to pan oświecił nas, że i owszem, ale w guest-housie, nie w hotelu. No to my z kolei zrobiliśmy wielkie oczy, bo myśleliśmy, że jesteśmy w owym guest-housie. Pan zapakował nas do rikszy (tej samej, którą przyjechaliśmy z „rogatki”) i polecił zawieźć do prawdziwego gest-housu. A w owym guest-housie bród, smród i kaszana – i to dosłownie, bo pokoje bez okien zatęchłe i zapleśniałe, a kibel stanowiła dziura w podłodze… Podziękowaliśmy panu – znaczy ja uciekłam stamtąd zatykając mój wrażliwy nos – i udaliśmy się na poszukiwanie innego noclegu. Poszukiwania poszły nam bardzo sprawnie, bo jakieś 200 m dalej trafiliśmy na całkiem miły, świeżo odremontowany hotelik. Chociaż miał tylko pięć pokoi, na drzwiach naszego widniał numer 52. :) Do hoteliku przylegała restauracyjka typu roof-top (ten sam właściciel), z której roztaczał się z wspaniały widok na trzy najbliższe pałace. Chociaż pałace nie były oświetlone, widok był naprawdę imponujący. Później się okazało, że to jedna z najlepszych restauracyjek w całej Orchhi i wróciliśmy do niej następnego dnia. Polecamy zarówno hotel Shri Vinayak, jak i restauracyjkę o dumnie brzmiącej nazwie Khajuraho Food Plaza – zwłaszcza w restauracyjce spotkaliśmy się z przemiłą obsługą, która poinformowała nas, że „Plaza” działa dopiero od 60 dni, zostaliśmy też poproszeni o zrobienie wpisu w księdze pamiątkowo-rekomendacyjnej.
Tak jak wcześniej wspominałam, w Orchhi znajduje się siedem wspaniałych budowli (tzw. „monumentów”) – my zwiedziliśmy dwa największe. Pierwszy z nich, mogolski płac Jahangir Mahal, zaskoczył nas kunsztem zdobień i rzeźb oraz architekturą wewnętrznego dziedzińca i tarasów (z zewnątrz był dużo mniej imponujący). Na mnie dodatkowo ogromne wrażenie zrobiła plątanina korytarzyków biegnących wokół całego pałacu, z zakratowanymi, koronkowymi (kraty rzeźbione w kamieniu) okienkami, przez które pałacowe kobiety wyglądały sobie na świat, bo jak jakaś kobieta, a właściwie dziewczyna, trafiła już na dwór – jako kolejna żona lub gorzej, nałożnica władcy – to już nie było odwrotu i na zawsze zamykano ją w pałacu. No chyba, że cały dwór przenosił się w jakieś inne miejsce, do innego pałacu albo gdzieś tam podróżował w odległe strony…
Drugi monument, Chaturbhuj Mandir, robił z kolei ogromne wrażenie z zewnątrz… Kilka kondygnacji, wysokie okna i wieże… W środku obecnie znajduje się świątynia Wisznu – w malutkim pomieszczeniu, w jednej z naw, bo pałac zbudowano na planie symetrycznego krzyża. Ukrytymi spiralnymi schodkami – bardzo ciemnymi (na szczęście mieliśmy przy sobie latarkę – przezorny, zawsze ubezpieczony, poza tym Kondi harcował w dzieciństwie i ma dobre nawyki!) i stromymi dało się wdrapać na kolejne kondygnacje, a były to korytarzyki i krużganki biegnące wokół wewnętrznego zadaszonego dziedzińca. Kondygnacje były wysokie, a cały pałac z zewnątrz – na moje oko – miał około ośmiu współczesnych kondygnacji. Zupełnym przypadkiem znaleźliśmy wejście na dach. Dach był płaski, a z niego wynurzały się wieżyczki i kopuła nad główną nawą. A w zakamarkach buszowały stada jaskółek i zielonych papużek, które wydzierały się wniebogłosy. Konrad wspiął się jeszcze wyżej, na jedną z tych wieżyczek, ale ja stchórzyłam – już na poprzedniej krużgankowej kondygnacji miałam problem z podejściem do krawędzi i trzęsły mi się łydki ze strachu, bo nie było żadnej balustrady. :) Ale po płaskim dachu łaziłam i pstrykałam zdjęcia – panoramki i pozostałe pałace i świątynie w świetle zachodzącego słońca… Swoją drogą to nieźli są ci Hindusi – kasują za bilet, a potem już nich nie interesuje, co turyści wyprawiają na obiekcie – a że np. bez nadzoru wleźli na niezabezpieczony dach i mogli by spaść, to już nie ich biznes. ;)
Żałujemy, że nie możemy zostać w Orchi dłużej, aby móc obejrzeć od środka wszystkie wspaniałe budowle, ale niestety jutro, tuż po świcie, mamy pociąg z Dźhansi do Bombaju. Ale i tak się cieszymy, że udało nam się tu spędzić chociaż jeden dzień!
Pozdrawiamy,
Asia i Kondi
P.S. Przeczytaj wszystkie posty o wyprawie do Indii z 2009 roku.