Dużo słyszę pytań o to moje gotowanie… Miło mi niezmiernie, że tak doceniacie moje kulinarne poczynania (głownie na podstawie zdjęć, ale zawsze!). Postanowiłam wrzucić zatem kilka zdjęć naszych wcześniejszych kulinarnych dokonań, które niektórzy z Was widzieli już na facebooku. Postaram się oczywiście nawiązać do naszych podróży, które często były dla nas inspiracjami w kuchni.
Dzisiaj wspominamy kogoś bardzo gruboskórnego, wręcz grubo-pancernego. Homar.
Ponoć to najszlachetniejszy gatunek skorupiaka morskiego. Przypomina raka rzecznego, ale jest od niego o wiele większy, chociaż jego ciemny pancerz po ugotowaniu zmienia kolor na czerwony – zatem można i o nim powiedzieć, że spiekł raka. ;)
Do jakiego kraju to może być wycieczka kulinarna? Trudno powiedzieć – my kupiliśmy (a tak naprawdę Kondi kupił) naszego homara w ramach dni luksusu dla biedoty, w Biedronce. To nie jedyna taka akcja, w której uczestniczyliśmy, bo innego razu kupiliśmy tam filety z rekina… (ale no comment na ten temat). Wracając jednak do naszego lobstera… Za diabła nie pamiętam, co było na etykietce, ale lobstery występują między innymi w północnej części Atlantyku, a ten nasz (już podgotowany, bo czerwony) przypomina tzw. homara amerykańskiego – więc chyba USA.
Ciało homara składa się ze szczypiec, odnóży krocznych, głowotułowia i odwłoku. Ja zajadałam się głównie najdelikatniejszym mięskiem ze szczypiec, które Kondi mi dzielnie wyciągał… Białe, przypomina mięso raków (które z kolei jedliśmy na Syberii, kupione od babuszek na którejś ze stacji Transsibu). Kondiemu zdecydowanie bardziej przypadł do gustu, chociaż i ja bardzo lubię owoce morza. Trochę mnie jednak przeraża to patroszenie… W sumie to nawet łby moim krewetkom ukręca mój dzielny mężczyzna!
Jak go przygotowaliśmy? Najprościej, jak się da… Wylądował w osolonej wodzie – na 1,5 h, a następnie w osolonym wrzątku na około 5-6 minut. A do niego przygotowaliśmy roztopione i osolone masełko z czosnkiem do polewania (nieuczuleni mogą też skrapiać mięsko cytryną) oraz pieczywo czosnkowe na zagrychę.
Jeśli będziecie mieli okazję – spróbujcie koniecznie! A my, przy okazji kolejnej bytności w hAmeryce, na pewno się wybierzemy na takiego kilku kilowego… Enjoy photos!
Smacznego!