17.07.2009 (piątek), Delhi

[Tekst napisany w Varanasi]

Nasz drugi dzień w Indiach, w Delhi.
Drugiego dnia postanowiliśmy zwiedzić serce miasta – tzw. stare Delhi. Najpierw jednak udaliśmy się na maraton po agencjach turystycznych – wynajęliśmy samochód (oczywiście rodzimej firmy TATA) z kierowcą, ponieważ doszliśmy do wniosku, że z uwagi na susze (w Radżastanie) i powodzie (w Mumbaiu) musimy zmienić wstępnie planowaną trasę i lepiej będzie przed zaćmieniem zaliczyć nie tylko Agrę ze słynnym Tadż Mahalem, ale też Dżajpur i Puszkar…

Wynajęcie samochodu z kierowcą na 3 dni dosyć obciążyło nasz budżet (resztę podróży planujemy odbyć w znacznie skromniejszych warunkach). Prawda jest jednak taka, że obawialiśmy się, że nie damy rady przed zaćmieniem (22 lipca) odwiedzić (i zwiedzić) tych trzech miast w ciągu niecałych 5 dni, licząc na indyjskie pociągi i ich punktualność. A bardzo zależało nam by, do Varanasi, gdzie mieliśmy oglądać zaćmienie, dotrzeć przynajmniej na dzień przed, żeby znaleźć dobrą miejscówkę do obserwacji. Nie darowalibyśmy sobie, gdybyśmy drugi raz z rzędu nie zobaczyli pełnej fazy zaćmienia (przeczytaj o zeszłorocznym zaćmieniowym fiasku na Syberii). I tym sposobem wylądowywaliśmy z prywatnym samochodem z kierowcą…
Tymczasem czekało na nas stare Delhi.

Stare Delhi (Old Delhi)

Mówiąc „stare Delhi” (Old Delhi), chociaż leży ono na terenie obecnego Nowego Delhi (New Delhi), mam na myśli stare miasto ze wspaniałym targiem Chandni Chowk, słynnym Czerwonym Fortem (niesamowity!), pobliskimi świątyniami (sami odwiedziliśmy sikhijską i dźinijską – ta druga z ptasim szpitalem) i oczywiście imponującym Dźamma Masid (Jamma Masjid) – największym meczetem stolicy Indii.

Hindusi wierzą, że Delhi powstało z siedmiu mitycznych miast. Obecnie Delhi faktycznie składa się z siedmiu części, które ponoć odpowiadają owym antycznym miastom. Fort, Chandni Chowk i okolice wchodzą w obręb części zwanej Shahjahanabad, zbudowanej przez szacha Dżahana (Szahdżahana) w latach 1638-1649.

Czerwony Fort (Lal Qil’ah / Lal Qila)

Kiedy dotarliśmy rikszą pod wejście do Czerwonego Fortu, zatkało nas z wrażenia. Nie widziałam wcześniej takiej architektury, takiego rozmachu. Kondi, owszem był wcześniej w hiszpańskiej Granadzie, gdzie zwiedzał Alhambrę, ale dla mnie to była pierwsza styczność z muzułmańską architekturą na żywo. Byłam – delikatnie mówiąc – w szoku.

Zresztą nic dziwnego. Czerwony Fort (jego nazwa pochodzi od koloru zewnętrznych murów z czerwonego piaskowca) miał robić wrażenie. Jako reprezentacyjny pałac szacha Dżahana, pałac w nowej stolicy, którą ten przeniósł z Agry, miał świadczyć o jego potędze i władzy. Dlatego Szach nie ograniczał się przy tym projekcie – mury mają wysokość od kilkunastu do ponad 30 metrów i są długie na około 2,5 km, bramy i wieże są masywne, choć zwieńczone ażurowymi koronkami i uroczymi kopułkami. Fort – wraz z resztą Shahjahanabadu – budowano przez 10 lat (1638-1648), rozbudowując istniejące zabudowania z XVI wieku. To, co teraz można oglądać to i tak nie wszystko, co wtedy powstało, bo w XVIII wieku część pałacu została zburzona przez sikhów. Starczyło jednak, by dwa lata przed naszym przyjazdem (w 2007 roku) wpisać Czerwony Fort na listę światowego dziedzictwa UNESCO. A tak nawiasem mówiąc, zaskoczyła nas informacja, że kompleks można turystycznie zwiedzać zaledwie od 2003 roku. Dobrze, że nie śpieszyliśmy się z wizytą w Delhi, bo mogłoby się okazać, że Czerwony Fort oglądalibyśmy wyłącznie z zewnątrz. Tymczasem wewnątrz czekała na nas wspaniała niespodzianka…

Red Fort Delhi India

Pozdrowienia spod Czerwonego Fortu w Delhi

Red Fort Delhi India

Wchodzimy do Czerwonego Fortu

Red Fort Delhi India

W środku – zakupy! Może mały Tadż Mahal na telewizor?

Delhi Red Fort

Na straży dziedzictwa narodowego!

Delhi Red Fort

 

Delhi Red Fort

Naprawdę nie spodziewaliśmy się tego, co zastaliśmy w środku. Otóż Czerwony Fort w środku wcale nie jest czerwony, lecz olśniewa bielą i niemal przezroczystością cudownych marmurów i alabastrów rzeźbionych w najdelikatniejsze arabeski i misterne geometryczne i roślinne wzory, niektóre uzupełniane drogimi kamieniami. Uroku marmurowym posadzkom dodawał deszcz – wspaniała architektura odbijała się w mokrych powierzchniach, jak w zwierciadle. Byłam zachwycona kolumnowymi galeriami, wnękami z marmurowymi siatkami w oknach i wszystkimi cudownymi zakamarkami. Te marmurowe wspaniałości to poniekąd była zapowiedź tego, co czekało nas w Agrze, w mauzoleum Tadż Mahal…

Delhi Red Fort

A w środku Czerwony Fort nie jest czerwony, tylko biały!

Delhi Red Fort

Delhi Red Fort

Delhi Red Fort

Delhi Red Fort

Jeszcze mały komentarz do tego miejsca.
Na pierwszym zdjęciu (moim z Kondim) pewnie zauważyliście w tle brzydkie żółte barierki policyjne (a na jednym z kolejnych zdjęć także pana w mundurze). Otóż zanim weszliśmy do fortu, zanim zbliżyliśmy się do pierwszej bramy, dosyć długo staliśmy w kolejce, by przejść przez stanowisko ochrony i bramkę z wykrywaczem metalu (nie działającą, co – jak się potem okazało – jest standardem w Indiach). Te środki ostrożności i ochrony (w naszym przekonaniu niestety nieskutecznej) zachowywano po części dlatego, że Czerwony Fort to jedna z najważniejszych turystycznych atrakcji Delhi i przepływają przez niego miliony turystów – Hindusów i obcokrajowców, ale zapewne nie bez echa przeszedł też niedawny (2000) zamach terrorystyczny w tym miejscu. To była nasza pierwsza bezpośrednia styczność z konsekwencjami konfliktu o Kaszmir.
(Jeśli kogoś interesuje historia, ale też kultura Kaszmiru, polecam książkę Sudhy Koul pt. Bogini z tygrysem).

Chandni Chowk – targowisko w sercu starego Delhi

Onieśmieleni pięknem Czerwonego Fortu, udaliśmy się w mniej ekskluzywne miejsca – plątaniną uliczek zmierzaliśmy ku targowi Chandni Chowk i meczetowi Dźama Masid. Po drodze odwiedziliśmy kilka świątyń, w tym sikhijską, w której trzeba było chodzić na boso (po wczorajszym chodzeniu bez butów, nie mieliśmy oporów, zwłaszcza, że wchodząc do świątyni sikhów przechodziło się przez marmurową „myjnię”)  i dźinijską, w której z kolei mieścił się ptasi szpital.

Delhi

U sikhów – i znowu bez butów…

Jednak sam targ zrobił na nas większe wrażenie niż kolejne świątynie – i nie chodzi tylko o niebezpieczną plątaninę kabli, tj. widok, który już na zawsze będzie nam się kojarzył z Azją, lecz o feerię kolorów, zapachów i smaków, bogactwa gatunków owoców i warzyw, biżuterii, tkanin, kadzideł i wszystkiego, co nam się kojarzy z Indiami. Warto wspomnieć, że Chandni Chowk to nie jest takie typowe targowisko, jakie znałam choćby z Grecji, lecz plątanina uliczek (odchodzących od głównej uliczki, która prowadziła do meczetu), przy których skupione były sklepiki, a przy nich przycupnięte wozy i małe (zazwyczaj ruchome) stoiska. Było gwarnie, momentami męcząco, ale i temu się nie dziwiliśmy, bo Chandni Chowk to ponoć jeden z najstarszych i najbardziej zatłoczonych targów i bazarów w Indiach (a na pewno w Delhi).

IMGL4947DelhiJamaMasidMarketII

Chandni Chowk w centrum starego Delhi

Delhi

Sok z limonki z suszoną miętą idealnie gasi pragnienie w czasie indyjskiego lata…

Sadhu

Delhi

Delhi

Delhi

Dźamma Masid (Jamma Masjid)

Przecisnąwszy się przez tłum na Chandni Chowk, dotarliśmy w końcu do bramy imponującego meczetu Dźamma Masid (Jamma Masjid). Już wystające zza murów wieże z minaretami robiły wrażenie, ale wewnętrzny dziedziniec i główne zabudowania świątyni, a także setki ludzi (całe rodziny!) koczujący w zakamarkach meczetu to był naprawdę niesamowity widok.

Delhi Jama Masid

Brama Dźamma Masid (Jamma Masjid) – najważniejszego meczetu w Delhi

Delhi

Widok na Chandni Chowk spod bramy Dźamma Masid – przez ten tłum przedzieraliśmy się chwilę wcześniej

Delhi Jama Masid

Ne wewnętrznym dziedzińcu Dźamma Masid (Jamma Masjid) – musieliśmy się odpowiednio przyodziać

I sam meczet Dźamma Masid (Jamma Masjid)…

Delhi Jama Masid
Dźama Masid, czyli Wielki Meczet

Przyznam szczerze, że Delhi trochę nas zmęczyło – korkami, klaksonami, tłumem, kurzem, spalinami… Z przyjemnością rozpoczęliśmy następnego dnia nowy etap wyprawy, czyli skierowaliśmy się ku Puszkarowi, świętemu miasteczku z ze świętym jeziorem, gdzie nie można spożywać alkoholu, zbliżać się do ghatów w butach, jeść mięsa, ani się całować (reszty regulaminu nie pamiętam). Mimo że dystans z Delhi do Puszkaru tylko 407 km, nasz kierowca-ciapa, był taki zastrachany (przecież na drogę  może wyskoczyć krowa! Albo człowiek!), że dystans ten pokonał w osiem godzin…

Cows

A to już krówki, u nas, w Kalkaji :)

—– Koniec notatki z Delhi —–

Puszkar (Pushkar)

To tylko tak na szybko dodam, że Puszkar był cudowny!
Co prawda z powodu małych opadów (monsun coś nie dopisuje :P) jezioro trochę wyschło, ale i tak ghaty i plątanina wąziuteńkich uliczek bardzo nas zauroczyły. To tam pierwszy raz spróbowałam soku z mango, kupiłam olejek o zapachu kwiatu lotosu i kadzidła (przydały się potem w Varanasi)… W Puszkarze trafiliśmy też do świetnej włoskiej restauracji, którą w spół prowadził uroczy chłopaczek, który kilka lat spędził w Rzymie, a teraz próbuje przeforsować kuchnię fusion – połączenie włoskiej i hinduskiej. To właśnie tam wypiliśmy pierwszą „prawdziwą” kawę w Indiach (Kondi podwójne espresso a ja cafe latte). Tam też poznaliśmy niesamowitego bębniarza, który następnego dnia uczył nas grać na bębnach – nasze nieporadne próby na bębnach (nagrane na video!) słyszał cały Puszkar… ;)
W Puszkarze przeżyliśmy też inwazję owiec – pół miasta sparaliżowanego :) Warto też wspomnieć, że to właśnie tam dopadł nas pierwszy monsunowy deszcz – bardzo intensywny, aczkolwiek krótki (20 min.) Później pokropywało od czasu do czasu, ale nigdy aż tak.

Jeden dzień w Puszkarze to zdecydowanie za mało! Odwiedzającym to miasto polecamy marmurową świątynię Viśnu, niesamowitą świątynię o architekturze południowo-indyjskiej (mieliśmy ją tuż za płotem hotelu – hotel Amar, 250 Rs za dwójkę z dostawką, polecamy!) a także restaurację Enimgma – nie ma jej w LP, ale serwują naprawdę smaczne i niedrogie jedzonko – no i oczywiście „naszą” włoską knajpę „Under the blue” czy jakoś tak. :) Nie pamiętam nazwy, ale to był jeden z najwyższych budynków w Puszkarze (Kondi robił zdjęcia z tarasu: Puszkar by night), otynkowany na niebiesko, w każdym razie mamy namiary na „włoskiego” kucharza, jakby ktoś potrzebował ditejlsów.

Następnego dnia wyruszyliśmy z naszym kierowcą-ciapą do Agry…

c.d.n.

Przeczytaj wszystkie posty o wyprawie do Indii z 2009 roku.

🇮🇳

[jetpack_subscription_form show_subscribers_total=0 title=0 subscribe_text=”Nie chcesz przegapić kolejnego wpisu? Subskrybuj nasz blog Byłem tu. Tony Halik. przez e-mail.” subscribe_button=”Zapisz się!”]