Welcome to Dublin city!
Dzisiaj chciałam ponownie zaprosić Was do Irlandii, gdzie spędziłam w czerwcu kilka dni. Rzecz będzie o Dublinie. Po dawce historii (na dodatek zamierzchłej wielce, bo średniowiecznej), zachwytów nad architekturą Trinity College i biegłością mnichów w malowaniu obrazków, którymi raczyłam Was przy okazji postu o Trinity College i Księdze z Kells, przyszedł czas na drugie oblicze Dublina. To bardziej miejskie. Zatem będzie o piwie i jedzeniu!
A zaczniemy oczywiście od piwa! A wiedzieć Wam trzeba, że stouty oboje z Kondim bardzo lubimy!
Dublin
– najciekawsze atrakcje miejskie
1. Browar św. Jakuba i muzeum Guinness Storehouse
Byłam w muzeum Żywca w Żywcu i całkiem mi się tam podobało, ale muszę przyznać, że nie może się ono równać z tym, co Irlandczycy stworzyli w muzeum Guinnessa! Koniecznie warto je odwiedzić, choćby dla przyjemności wypicia świeżego piwa w pubie na najwyższym (7!) piętrze muzeum, z możliwością podziwiania panoramicznego widoku Dublina (piwo w cenie biletu).
Ale zacznijmy od początku. Czyli od wejścia! Browar św. Jakuba, czyli St James Brewery (irl. Grúdlann Gheata Naomh Séamuis), to kompleks obejmujący spory kawałek Dublina, otoczony wysokimi murami, w których osadzono gigantyczne, ciemne jak Guinness, wrota. Te wrota to prawdziwa wizytówka browaru i muzeum.
Wchodzimy, a za kasami są jeszcze jedne wrota – takie już tylko do pozowania na ich tle, ale też niezłe. Muzeum zwiedza się od dołu do góry. Jest to siedmiopiętrowy budynek z fantastyczną przeszkloną klatką schodową w centralnej części. Jest utrzymany w klimacie, jakby to określić – hydrauliczno-steampunkowym! Po prostu rewelacja! Na każdym piętrze znajdują się przeróżne ekspozycje, przy czym twórcy muzeum pomysły mieli niesamowite: np. na samym początku „trasy”, gdzie omawiane są poszczególne składniki piwa, opisowi słodu towarzyszy plaża z jęczmiennego ziarna, chmielowi – ściana cała zarośnięta owym chmielem, wodzie – olbrzymi wodospad. Wszędzie, gdzie tylko się dało, wmontowano fragmenty piwowarskich instalacji lub interaktywne przewodniki po technologii, założyciele browaru gadają do nas z obrazów w złoconych ramach (znowu się poczułam jak w Hogwarcie), w telewizorach z różnych epok można pooglądać stare reklamy piwa (odpowiednio stare do starości telewizora)! Wszędzie motywy z tukanem i harfą, czyli symbolami browaru Guinness.
Zmyślnie to wszystko urządzili, a ludzie chętnie w tych różnych „zabawach” uczestniczą. Podobał mi się np. patent z miejscem do pozowania na tle czegoś a la stary plakat reklamowy, przy czym w miejscu tym zaznaczono, że dostępne jest wifi. I tak oto kilkaset osób dziennie wrzuca na swojego facebooka, twittera, czy insta fotkę z reklamą Guinnessa, którą natychmiast odpowiednio otagowują, przy okazji się czekinując na fecebooku, itd. I wszyscy są zadowoleni – Guinness, bo ma samonapędzającą się darmową internetową kampanię reklamową, a ludzie, bo mają fajne zdjęcia w profilu. Proste, a do tego very smart.
Jeśli ktoś w międzyczasie zgłodnieje, a nie zadowoli go jedna pinta Guinnessa w podniebnym barku – choćby nalana z należytą precyzją i według specjalnej procedury (patrz poniżej), to wystarczy zejść schodami nieco w dół, bo na którymś z pięter (5 lub 6) jest fajna restauracyjka/bufet, która serwuje pyszne i wcale niedrogie jedzenie. I więcej Guinnessa!
Procedura nalewanie piwa Guinness – video.
No i oczywiście jest sklep z pamiątkami – w końcu muzeum nazywa się Storehouse! Nie byłam w sklepiku, a raczej salonie, z pamiątkami, chociaż kilka Guinessowych pamiątek sobie z Dublina przywiozłam. Kupiłam je jednak w jednym z „zielonych” (od zielonych towarów) sklepików okolicach…
2. Grafton Street
Nie zazna się klimatu Dublina, póki nie przespaceruje się ulicą Grafton. Ciągnie się ona od Trinity College, który już znamy, aż po uroczy park. Tuż obok Trinity powinna stać rzeźba Molly Malone, ze słynnej, jeśli nie najsłynniejszej, irlandzkiej piosenki (posłuchaj Molly Malone w wykonaniu zespołu „Racoons”), ale w czerwcu akurat pojechała do kosmetyczki, na renowację z uwagi na remont ulicy. Grafton St to niezwykle kolorowy deptak ze sklepikami i kafejkami. To tutaj zobaczymy wiele niebieskich fasad, o których wspominałam wcześniej. Spacerując po Grafton, warto co jakiś czas skręcić w boczną uliczkę, dzięki czemu trafimy na śliczny kościółek, świetną kafejkę lub pub.
3. O’Connell Street, Szpica i Słynna Poczta GPO
Dokładnie po drugiej stronie rzeki Liffey, jeśli przejdziemy przedłużeniem Grafton, czyli Westmoreland St i mostem O’Connell Bridge, wejdziemy prosto w ulicę O’Connell Street. I natychmiast zauważymy Spire of Dublin (zwaną przez tutejszych Polaków „Szpicą”), czyli niebywałe smukłą, 120 metrową stalową wieżę/maszt. Spire stoi w miejscu gdzie wcześniej znajdowała się kolumna Nelsona, ale chociaż jest to bardzo nowoczesna konstrukcja (zdecydowanie odbiega stylem, od tego, co prezentował pomnik Horatio Nelsona, a była to klasyczna granitowa, wysoka na niespełna 40 metrów kolumna – trochę podobna do kolumny Zygmunta w Warszawie), to zdecydowanie nie gryzie się z tradycyjnymi i historycznymi budynkami. Wręcz przeciwnie – nadaje miastu charakteru. Do wnętrza Szpicy niestety nie da się wejść, dlatego by obejrzeć panoramę miasta naprawdę polecam odwiedzić muzeum Guinnessa.
Tuż obok Spire of Dublin znajduje się budynek zabytkowej poczty, General Post Office (GPO), który jest punktem szczególnym na historycznej mapie Dublina. To tutaj rozpoczęło się Powstanie Wielkanocne w 1916 roku! Warto wejść do środka i obejrzeć rzeźbę upamiętniającą te wydarzenia. I przy okazji wysłać pocztówki!
4. Howth
Howth to cudowna wioska rybacka, oddalona od Dublina o około 15 km. (Z centrum Dublina dojedzie się tam w 40 minut podmiejskim kolejką DART.) W porcie Howth podobno czasami można zobaczyć foki. Natomiast niezależnie od fok znajduje się tam kilkanaście restauracji serwujących wyśmienite ryby i owoce Morza Irlandzkiego. Serdecznie polecam pojechać do Howth na wieczór, najlepiej tuż przed zachodem słońca, który można oglądać z mariny lub z tarasiku którejś z knajpek, by zjeść wspaniałą kolację i odpocząć po całym dniu zwiedzania Dublina. Przeczytaj pełny artykuł o Howth.
Oto moje cztery dublińskie typy, które serdecznie polecam! Oczywiście jest jeszcze cała masa atrakcji – katedra, zamek i ogrody, mnóstwo kościółków, bo chociaż Dublin nie jest szczególnie wielkim miastem, zwiedzania wystarczy na co najmniej tydzień. Jednak te cztery „miejsca” (namawiam, aby przy okazji spaceru po Grafton, zajrzeć do Trinity College i obejrzeć Księgę z Kells), kombinują w sobie historię, tradycję, irlandzkie piwo i kulturę pubową oraz wspaniałe irlandzkie jedzenie oparte o ryby i owoce morza (w końcu Irlandia to wyspa i nie można nie spróbować wspaniałych potraw z owoców morza). Taki Dublin w pigułce! Mi udało się to wszystko odwiedzić na luzie w ciągu niecałych trzech dni, przeplatając zwiedzanie z „firmowymi” sprawami.
Aha, i nie zapomnijcie się przejechać zielonym doubledeckerem, czyli dwupiętrowym autobusem!
Pozdrawiam, Asia
P.S. W Kolejnej części irlandzkich przygód zapraszam was do przepięknego Galway i Connemara!
☘☘☘