Dzisiejszy wpis będzie mniej podróżniczy, aczkolwiek dotyczy miejsc dla ważnych, tych już odwiedzonych i tych, które kiedyś odwiedzimy – głównie krajów Azji. Chciałam napisać o maści tygrysiej i ludzkiej znieczulicy.

Wydaje mi się, że mogę o sobie powiedzieć, że jestem osobą, która przejmuje się losem naszej planety, natury i zagrożonych gatunków zwierząt. Szczerze przyznaję, że staram się coś robić, aby je chronić. Takie oświadczenia i postawy wbrew pozorom nie są Polsce poważane – wręcz przeciwnie – są wyśmiewane, wykpiwane, nawet przez wykształconych ludzi, którzy sami siebie uważają za cywilizowanych.

Chciałam zaznaczyć, że nie jestem bynajmniej żadnym eko-oszołomem, nie jestem alterglobalistką, nie mam klapek na oczach. Po prostu zależy mi, żeby już bardziej nie niszczyć naszej planety, bo raczej nie będziemy mieć takiej szansy, jak bohaterowie serialu Terra Nova.

Już kiedyś pisałam na tym blogu, że od wielu lat wspieram finansowo WWF – w sumie przeznaczyłam na rzecz tej organizacji całkiem sporą sumę pieniędzy, a nie zarabiam dużo, jako że pracuję na uczelni. Aktywnie wspieram ich inicjatywy – podpisuję petycje, od czasu do czasu kupuję kubek z pandą, w pracy na drzwiach obok terminów konsultacji dla studentów przykleiłam wlepkę nawołującą do przekazywania 1% podatku na opiekę nad rysiami (w bocznej szpalcie tego bloga też), kupiłam rysiowe piksele, lajkuję posty WWF na fb, itd. Edit. Więcej tego nie zrobię, ponieważ niedawno (wrzesień 2016) dowiedziałam się, że w zarządzie WWF Polska zasiada członek i szkoleniowiec PZŁ (Polskiego Związku Łowieckiego), promujący łucznictwo oraz skórowanie i zjadanie samodzielnie upolowanych zwierząt, a organizacja WWF Polska nie widzi w tym nic niewłaściwego i zamierza go usunąć z zarządu. Oboje z Kondim staramy się żyć w miarę ekologicznie – na zakupy chodzimy z torbami wielorazowego użytku, zbieramy polipropylenowe zakrętki od napojów i baterie, aby potem je zutylizować w odpowiednich punktach, Kondi zamontował w przedpokoju zgniatarkę do puszek i butelek (kartony po mleku i sokach zgniatamy w rączkach), do pracy jeździmy transportem miejskim (Kondi latem jeździ też na rowerze), w pracy drukujemy obustronnie, kupujemy pościel z bawełny z ekologicznych upraw (patrz tu), itd. Co więcej – mój doktorat dotyczył opracowania nowoczesnego rozwiązania materiałowego – kompozytu zawierającego uboczne produkty fluidalnego spalania węgla (spalanie o zredukowanej emisji tlenków węgla, siarki i azotu) – który zalicza się do tzw. zielonych materiałów budowlanych i wpisuje się w gospodarkę zrównoważonego rozwoju.

Ludzie dziwią się nam. Niektórym nie przyszło do głowy, że można tak żyć – może nie wynieśli takich nawyków z domu, a potem nie miał ich kto nauczyć, że pewne zachowania są bardzo szkodliwe (jak np. palenie polietylenowych butelek w ognisku, czy w piecu – coś, co moja babcia robiła, żeby się ich pozbyć). Dużo smutniejsze jest jednak, gdy otwarcie to wyśmiewają, deprecjonują.

Co mnie skłoniło do napisania tego tekstu? Jedno z wielu, wielu takich właśnie zdarzeń, które miało miejsce kilka dni temu – zdarzeń, kiedy to cywilizowani niby ludzie wyśmiewają coś, co im się wydaje idiotyczne lub bez znaczenia – a niestety nie jest bez znaczenia.

Jest taka strona, chyba prywatna, która ma także kanał na fb (bo przecież teraz nie da się bez fb), gdzie twórcy wrzucają zdjęcia/filmiki odnośnie reliktów PRL. Przypominanych zostało wiele absurdów życia w poprzednim ustroju, jak kartki na mięso, bony do Pewexu, na stronie pojawiają się też zdjęcia rzeczy obecnie niemal kultowych – gumy Donald, gierki z zającem i wilkiem produkcji radzieckiej, zapałek z kotkiem, itd. Wile razy sama z rozrzewnieniem lajkowałam te zdjęcia, bo mi przypominały dzieciństwo (podejrzewam, że twórcy strony są mniej więcej moimi rówieśnikami ;) Dlatego byłam zaskoczona, cytując moją babcię Redzię, „brakiem pomyślunku” twórców strony, który moim zdaniem zaprezentowali, publikując jeden z ostatnich postów.

Na owej stronie pojawiło się zdjęcie maści tygrysiej z komentarzem „Pamiętacie ten zapach? Fajnie piekło w skórę ;-)”. Niby nic, ale pod zdjęciem zaczęły się pojawiać bardzo pozytywne komentarze, żarciki, informacje, gdzie można ten specyfik, a także inne maści tego typu zakupić (najlepiej na bazarze, u Wietnamczyków) i deklaracje zakupów… Nie ukrywam, że i my we wczesnych latach 80tych, w latach ekologicznej ciemnoty, mieliśmy w domu tzw. „maść z kotkiem” (mama trzymała malutkie czerwone blaszane pudełeczko w słoiku na guziki), ale…

HOLA! Czy Państwo, nigdy nie słyszeli, dlaczego te maści nazywały się „maściami tygrysimi”, „maściami wężowymi”, „maściami z orła”?! I czemu na wieczkach pudełeczek były te wszystkie ładne obrazki ze zwierzątkami?! Czy Państwo nigdy nie słyszeli o aferach odnośnie produkcji produktów tzw. tradycyjnej chińskiej medycyny TCM (ang. – Traditional China Medicine) zawierającej sproszkowane kości i organy (wątroba, serce, itd.) zwierząt zagrożonych gatunków? Że stosowanie tego typu surowców do produkcji produktów TCM, to łamanie Konwencji Waszyngtońskiej (CITES) [1]? Nie słyszeli? Słyszeli, ale zapomnieli? Słyszeli, nie zapomnieli, ale zignorowali?!

Ponad tysiąc osób polubiło zdjęcia maści tygrysiej, a pod zdjęciem pojawiło się prawie 150 komentarzy. Zaledwie trzy osoby (wliczając mnie) zwróciły uwagę na fakt, że te maści mogą zawierać substancje pochodzenia zwierzęcego i nawoływało do niekupowania tego typu produktów.

Jest mi bardzo przykro, że post spotkał się z tak radosnym odzewem społeczeństwa polskiego. Jest mi bardzo smutno, ze twórcy strony Born in PRL, publikując swój post nie zdali sobie sprawy, że w ten sposób przyczynili się do propagacji maści tygrysiej i podobnych produktów, że przyczynili się do ożywienia zainteresowania stosowaniem i zakupem tych produktów, co w prostej linii prowadzi do zwiększenia popytu na nie, a w konsekwencji zwiększenia ich nielegalnej produkcji.

Oczywiście posty (moje i tych dwóch dziewczyn) krytykujące poprawność stosowania/kupowania,  spotkały się a) z wyśmianiem, b) z wrogością. Usłyszałam, że te maści nie mają nic wspólnego z tygrysem, poza obrazkiem i że to czysta kamfora. Pani Magda zacytowała nawet informacje z Wikipedii na temat pewnej słynnej firmy, która owszem kiedyś stosowała składniki pochodzenia zwierzęcego, ale teraz używa tylko ziółek i kamforki (chociaż ktoś wygrzebał, że stosowany jest też olej palmowy – jeszcze lepiej [2], [3], [4]!). Niestety nie jedna firma produkuje te balsamy. Zwłaszcza domowe wytwórnie nie rozliczają się ze składników, ani z tego, czy łamią Konwencję Waszyngtońską, czy nie. Pozwolę sobie przywołać krótki artykuł [5] o kobiecie, która w restauracji w Hanoi (Wietnam) gotowała 150-kilogramowego tygrysa pochodzącego z nielegalnego handlu w celu wytworzenia maści tygrysiej.

Oczywiście, że nie uważam, że każda puszeczka tiger balm, maści orlej, maści z kotkiem, maści smoczej, itp. zawiera składniki prosto z dżungli, ale wielu internautów deklarowało, że sobie przywieźli takie maści z Azji – np. pan Karol Malec przywiózł z Chin, pan Bartek Trojanowski – z Tajlandii. Poza tym wiele tego typu produktów dostępnych na bazarkach u Wietnamczyków (np. przy wejściu do hali dworca autobusowego Warszawa Stadion) także jest przywożonych prosto z Azji. Nikt nie zaprzeczy, że istnieje prawdopodobieństwo, że niektóre produkty z Azji mogą zawierać niedozwolone składniki.

Pan Nguyễn Tuấn Trung tłumaczył na fb , że możemy być pewni, że nasza maść tygrysia zawiera tylko zioła i kamforę, ponieważ „tygrysa upolować i sporządzić jest o wiele wiele trudniej i drożej niż zdobywać zioła”. Powiedział ponadto, że „gdyby jakiś specyfik rzeczywiście zawierał takie cenne składniki przypadkowi turyści na ulicy mogą go zobaczyć jak świnie niebo”. Z drugiej strony pan Karol Malec (ten, który kupił maść tygrysią w Chinach) jednoznacznie powiedział: „tam gdzie byłem można było bez problemu na oczach policji i miliarda innych ludzi kupić, od przydrożnego sprzedawcy skórę z tygrysa, pandy i wielu innych zwierząt”.

Nam w Azji na szczęście nie  oferowano skór pand, ani tygrysów (nie wiem, co bym zrobiła w takiej sytuacji – chyba bym zgłosiła to do ambasady bo na chińską, czy indyjską milicję nie ma co liczyć w takich przypadkach), ale maść tygrysią – bardzo często (na zmianę z haszyszem) – zwłaszcza w północnych Indiach i w Nepalu (w Katmandu Kondi skusił się nawet na koszulkę z napisem „No tiger balm” ).

W pewnym sensie przemawia do mnie argument odnośnie potencjalnej ceny składników od-tygrysich, itd. Według przywołanego wyżej artykułu 100 gramów maści z kości tygrysa kosztuje ok 1000 dolarów. Z drugiej strony – moja znajoma, która jest biotechnologiem po specjalności „Biotechnologia Chemiczna – Leki i Kosmetyki”, zawsze tłumaczy, że kosmetyki zawierają niemal śladowe ilości substancji czynnych. Z trzeciej strony – oglądałam dokument o człowieku, który wypasał stado kóz kaszmirskich – dostawał jakieś nędzne centy za wełnę, którą potem sprzedawano w NYC za tysiące dolarów . Zatem nie trudno sobie wyobrazić, że lokalsi wcale nie muszą swoich mazideł sprzedawać po wysokiej cenie. Z czwartej strony – w takim Hanoi nie mają oporów przed gotowaniem zwierzątek – piesków i kotków. A jeśli babina nie ma dostępu do tygrysa, to ma świetny dostęp do innego świętego zwierzęcia przynoszącego szczęście – bardzo powszechnego, a nieobjętego ochroną – szczura!

Tak czy inaczej to bardzo smutne, że w naszym społeczeństwie tak lajtowo podchodzi się do kwestii zagrożonych gatunków. Każdy niby popiera ochronę zwierzątek, rezerwaty, odnowę populacji. Tatusiowie ze smutną miną tłumaczą dzieciom w zoo, przy klatce z tygryskiem, że już mało tygrysków sobie biega na wolności. A mimo wszystko wspomniany post o maści tygrysiej spotkał się z tak radosnym odzewem społeczeństwa polskiego, z żarcikami i ogólnym rozbawieniem. No i oczywiście nikomu nie w smak przyznać, że mógł kupić i używać „leku” z tygryska. Lepiej zakrzyczeć, zagadać, wyśmiać, niż się zastanowić. Jeden z panów (pan Karol Malec od skór pandy) posunął się do tego, że polecił mi ratować mamuty i dinozaury (jak dowcipnie!). A pan Nguyễn Tuấn Trung nazwał WWF oszołomami (jakże oryginalnie!). To takie polskie – wyśmiać, zakrzyczeć, zignorować! Tymczasem w innych krajach organizowane są konferencje na ten temat i podejmowane są liczne próby zwiększania świadomości odnośnie TCM, monitorowane są sklepy farmaceutyczne [6]. Może jednak i u nas, w Polsce, ta świadomość w końcu też się zwiększy…

A jeśli nawet nie do końca wierzycie, że wasza maść zawiera kości lub wątrobę tygrysa, zastanówcie się, czy na pewno macie ochotę smarować się lub nawet ryzykować smarowanie się balsamem ze SZCZURA!

Edit 2016:

Oto lista niebezpiecznych pamiątek, których nie należy przywozić z Azji opublikowana na ginacegatunki.pl:

Bądź uważna/y w Azji, gdyż niejednokrotnie na bazarach tubylcy będą oferowali Ci produkty wykonane z gatunków chronionych. W szczególności zwróć uwagę aby nie kupować pamiątek zawierających bądź stanowiących:
ozdoby, biżuteria z koralowców, fragmenty rafy

  • okazy dzikich żywych zwierząt (jaszczurki, żółwie, ptaki)
  • kawior z jesiotra (Rosja)
    UWAGA: Do 125 g kawioru ryb jesiotrokształtnych z Aneksu B na osobę można przewozić przez granice bez żadnych dokumentów, przy czym pojemniki w których przewożony jest kawior powinny być indywidualnie oznakowane za pomocą jednorazowych etykiet.
  • skóry wilków, rysi, niedźwiedzi, irbisów
  • produkty wykonane z kości słoniowej oraz szlifowane kły
  • muszle przydaczni i skrzydelników olbrzymich
  • skóry krokodyli, waranów i węży oraz produkty wykonane z ich skór typu paski, torby, buty
  • motyle (obrazki ze skrzydełek, całe okazy)
  • żywe i spreparowane ptaki śpiewające (np. gwarki) i drapieżne, sowy
  • jaja sokołów
  • spreparowane węże w butelkach
  • storczyki, rośliny owadożerne
  • produkty Tradycyjnej Medycyny Chińskiej – uważaj na specyfiki tego typu, nierzadko zawierają elementy zwierząt chronionych w tym np. niedźwiedzi, tygrysów, koników morskich ; przeważnie występują w postaci maści, plastrów, tabletek
  • kości hipopotamów
  • koniki morskie w formie ozdób, preparatów TCM
  • szale z wełny antylop tybetanskich Chiru (shahtoosh)

Bibliografia:

[1] Konwencja Waszyngtońska (CITES) (witryna Ministerstwa Środowiska RP);[2] Palm Oil in the Spotlight: Plantations Threaten Rare Cats, Peatland Emissions Increasing (stan na 2012-04-20);[3] More Evidence Palm Oil Plantations Are Bad for Biodiversity (stan na 2012-04-20);[4] Why is palm oil bad for orangutans (stan na 2012-04-20);[5] Więzienie za maść tygrysią (stan na 2012-04-20);[6] Maść z tygrysa (stan na 2012-04-20).