Rio de Janeiro! Rozkoszujemy cudowną aurą i oswajamy z tym niesamowitym miastem! W Rio mamy w zasadzie cztery „must see” do zrealizowania. Dwa z nich udało się dzisiaj zrealizować. I to te dwa ważniejsze, czyli ceramiczne schody Escadaria Selarón i gigantyczna statua Jezuska! Ale były oczywiście i inne atrakcje. Zapraszamy na krótką relację z pierwszego dnia w Rio de Janeiro!
Korzystając z tego, że mieszkamy w Santa Teresie, czyli jednej z najbardziej atrakcyjnych turystycznie dzielnic, postanowiliśmy, że zwiedzanie Rio rozpoczniemy od najbliższej okolicy. Zwłaszcza, że bardzo blisko naszego hostelu znajduje się miejsce, które chciałam zobaczyć od lat, a mianowicie słynne schody obłożone ceramiką. Ale zanim się na nie wspięliśmy, poszliśmy zobaczyć pewne dzieło architektury współczesnej – katedrę!
Catedral Metropolitana
Katedra pod wezwaniem Św. Sebastiana z zewnątrz dla niektórych może wyglądać dosyć… osobliwie. Jest to bowiem ścięty betonowy stożek. Dzwonnica też nie jest taka, jakie zwykło się widywać przed kościołami. Jak nie trudno się domyślić, katedra powstała w latach 70tych (1976), a budowano ją przez 12 lat. Ja lubię tego typu architekturę, lubię beton, lubię żelbetowe konstrukcje. Może to zboczenie zawodowe, ale chyba nie do końca. Odkąd pamiętam ceniłam architekturę Miesa Van der Rohe, Niemeyera, itd. Dlatego katedra w Rio całkiem mi się podoba.Natomiast Ci, którzy nie cenią tego typu architektury, zanim zaczną utyskiwać, co to za koszmarek sobie Rio sprawiło, niech najpierw wejdą do środka. Tam szczęki im opadną i stwierdzą, że jednak ta świątynia ma coś w sobie… Bo ma – cudowne ażurowe ściany wpuszczają tyle światła, aby docenić i sama konstrukcję i piękne witraże, które rozciągają się na 60 m, a na szczycie zwieńczone są świetlikiem w kształcie greckiego krzyża. Ołtarz znajduje się po środku, ławki otaczają go także po okręgach, a pod ścianami znajdują się piękne rzeźby z bronzu, w tym Jezusa i Św. Franciszka – naprawdę piękne. Za ołtarzem można obejrzeć też wystawę murali o tematyce religijnej.
Na tyłach katedry (o ile można powiedzieć, że stożek ma przód i tył, w każdym razie po drugiej stronie niż główne wejście) znajduje się akwedukt Acros da Lapa, który, chociaż przypomina trochę rzymskie akwedukty, to datowany jest na połowę XVIII wieku. Stanowił część akweduktu, który sprowadzał wodę z rzeki Carioca. Po akwedukcie jeździł kiedyś tramwaj do Santa Teresa – jeździ aż do 2011, kiedy to zdarzył się jakiś wypadek (spadł?), a od tamtego czasu niestety już nie.
Escadaria Selarón
Pomiędzy nowoczesnym centrum a naszą Santa Teresą znajduje się dzielnica Lapa. To tam znajdują się słynne schody obłożone ceramiką – Escadaria Selarón. Jedni nazywają je dziełem sztuki, inni „miejską, cały czas rozwijającą się instalacją”. Trochę przypominają dzieła Gaudiego, ale autorem jest Chillijczyk Jorge Selaron – a właciwien był, bo zmarł w zeszły roku. To on przez lata okładał zwykłe schody kolorowymi kafelkami pochodzącymi z różnych stron świata. Wspięliśmy się po 215 schodach, po których obu stronach mieszkają ludzie, a na których od rana do wieczora przesiadują artyści, „bałagany” i turyści, podziwiając owe kafelki, co raz to wybuchając śmiechem lub otwierając szeroko oczy ze zdumienia – np. na widok ceramicznego przekroju brzucha kobitki w ciąży, wmurowanego zaraz obok kafelków z „wielką miłością” – ot, proza życia!
Zoom na kilka kafelków:
Prque des Ruinas
Ceramicznymi schodami dotarliśmy do Parque des Ruinas, starej kilkupiętrowej willi, przebudowanej w industrialowym stylu na jeden z fajniejszych punktów widokowych – to stąd po raz pierwszy zobaczyliśmy Głowę Cukru i Jezuska w oddali… Obok znajduje się też muzeum, a na terenie Parku znajduje się kawiarenka, w której grywają muzę na żywo. Na parterze willi jest mała galeria, w której niezależni artyści wystawiają swoje dzieła.
Corcovado i Christos Redendor (Chrystus Odkupiciel)
No i na koniec dnia – perełka: góra Corcovado i figura Jezuska. Wieżdża się na górę kolejką (dosyć drogie bilety – R$ 50 od osoby) lub busikiem (ponoć połowa tej ceny). Na górze tłum, pomimo że wiatr niemal urywa głowy. Ale widok bezcenny! Całe Rio jak na dłoni – widać i Centro, i Głowę cukru, i słynne plaże – w tym Copacabanę i Ipanemę, i jezioro… I cudowne góry w oddali. Krajobrazy miejskie i las Tijuca. Coś pięknego. Pojechaliśmy pod wieczór, aby móc z góry obejrzeć zachód słońca (po drugiej stronie, niż plaże). W międzyczasie skryliśmy się przed wiatrem w kawiarence popijając kolejne brazylijskie piwo, aby uczcić ten fajny dzień.
Wrzucamy tylko kilka fot z komórek, bo trochę mało mamy czasu na obrobienie zdjęć z aparatu. Plus coś tam z gopro.
Wieczorem wybraliśmy się na spacer po Santa Teresie i Lapie, a następnie na kolację do oldskulowego boteco – Bar do Mineiro, w którym serwują pyszną feijoadę (fejsżoadę) i caipirinhę (kajpirinię). Fejsżoada to gulasz wieprzowy z kiełbaską, suszoną wołowiną i czarną fasolą, do której serwują ryż o pękatych ziarenkach, jakąś dziwną, ale bardzo smaczną zieleninę (jeszcze nie wiemy, co to! może ktoś wie?), mączkę tapiokową ze smażonymi świńskimi skórkami (moja babcia robiła podobną, zresztą jedliśmy takie świńskie chrupki też jako tapas w Madrycie) i pomarańcze. Ta potrawa okrzyknięta jest daniem narodowym Brazylii. Podobnie jest z kajpirinią – to drink na bazie cachaçy (kaszasy), czyli bimbru z trzciny cukrowej, gniecionych limonek (w wersji oryginalnej, ale można dostać też wersję z innymi sezonowymi owocami) i cukru trzcinowego. Nasze driny były dość mocne (co zresztą zapewniał przewodnik LP w swojej recenzji tej knajpki). Oba brazylijskie przysmaki nam podpasowały! Klimat w knajpie też. Zwłaszcza, że leciał mecz i było bardzo… emocjonalnie! Meczowe emocje długo jeszcze było słychać, bo wracając do hostelu, co chwilę słyszeliśmy przez okna i z botecos wrzaski towarzyszące kolejnym golom! :)
W hostelu wypiliśmy jeszcze po piwku, ale ja dosłownie zasypiałam na krześle, bo przedreptaliśmy tego dnia kilkanaście ładnych kilometrów, z czego większość w słońcu. W sumie już czuć to słońce na ramionach!
Pozdrawiamy gorąco,
Asia i Kond
🇧🇷🇧🇷🇧🇷