Jesteśmy w Rio de Janeiro!
Loty były całkiem komfortowe, choć dłuuugie (po drodze zaliczyliśmy równik!). Podróż z lotniska do hostelu zajęła nam kolejne 1,5 h (miasto jest naprawdę ogromne!), ale dotarliśmy bezpiecznie do hostelu. Załączamy kilka myśli z drogi.

On the way to Rio de Janeiro…

Nieczęsto wylatujemy przed świtem, przynajmniej nie z Warszawy. Tym razem samolot startował o 6:05, więc na lotnisku chcieliśmy być najpóźniej o 04:30. Biorąc pod uwagę, że zazwyczaj kładziemy my się koło drugiej, stwierdziliśmy, że nie ma sensu się iść spać. Tym bardziej, że jeszcze kończyliśmy pakowanie (kotki dzielnie nam w tym pomagały). No i nie chcieliśmy zaspać na samolot. Zwłaszcza ja mam traumę z tego powodu, bo już raz zaspałam na samolot, który odlatywał jakoś 9:00! Nie żartuję!

Pakowanie w podróż do Brazylii - kotki pomagają

Pakowanie w podróż do Brazylii – kotki pomagają zabrać wszystko, co potrzebne

Lotnisko Schiphol Amsterdam, Holandia

Pierwszy odcinek lotu – z Warszawy do Amsterdamu – minął ekspresowo (niecałe 2 godziny). Zresztą niemal cały lot przespałam. 3 godziny na lotnisku też szybko nam zleciały. Sam spacer przez lotnisko do naszego nowego gejtu zajął nam 20 minut, poza tym mieli darmowe wifi (bez ograniczeń odnośnie transferu, choć muliło, kiedy się lud zebrał) i gniazdka do ładowania sprzętu.
Lotnisko Schiphol w Amsterdamie, to moim zdaniem jedno z fajniejszych lotnisk Europy. Zwłaszcza jego centralna część z uroczą Cafe Grande znajdującą się w „budyneczku” o stalowej konstrukcji, przypominającym starodawny terminal kolejowy. Odkryliśmy go ze znajomymi z pracy kilka lat temu, kiedy mieliśmy międzylądowanie w Amsterdamie po drodze na Maderę (→ Madera – podzwrotnikowy raj).

Schiphol: Lotniskowy pub w Amsterdamie

Schiphol: Lotniskowy pub w Amsterdamie

Haruki Murakami: Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa

Tutaj też na topie jest Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa, czyli najnowsza powieść Haruki Murakamiego

Lotnisko Schiphol Amsterdam, Holandia

Nie zapominajmy, że jesteśmy w Holandii

Lot nad Atlantykiem i Brazylią

Lot do Rio de Janeiro to już była poważniejsza sprawa. 11 godzin non stop w samolocie! Przeprawa przez Atlantyk okazała się dużo poważniejsza niż ostatnio, kiedy lecieliśmy do NYC, bo nie po najkrótszej drodze, a po mega skosie, który się zaczął gdzieś u wybrzeży Portugalii, przed Azorami. Trasa lotu naprawdę robiła wrażenie.

Samolot KLMu, stary 777-200 dużo gorzej wypadł w porównaniu do samolotów Finnaira, którymi latałam na podobnie długich trasach do Japonii. Nie wspominając już o samolotach Qataru, którymi lecielismy do Chin, a które były niemal luksusowe. Trochę tego nie rozumiem, bo w przypadku obu tych linii lotniczych, bilety są zazwyczaj w dużo bardziej konkurencyjnych cenach, niż te od KLM. Dobrze, że my z tej promocji! ;)

Za to jedzonko było fajne i – jak zawsze w holenderskich liniach – bardzo ładnie podane. Opakowanka we wzroki holenderskiej porcelany. Do wyboru kurczak i pasta vege z ricottą, sałatka, holenderski ser, krakersiki i profiterolki Heineken na deser (w końcu to lot z AMS). No i jedliśmy sobie ten obiadek, tymczasem w Rio ludzie dopiero jedli śniadanie. Potem my podwieczorek, ludzie w Rio – lunch. My kolację – ludzie w Rio obiad (potem zjedliśmy w Rio drugą kolację – meat pie, czyli jeden posiłek ekstra)!

 

Kiedy przekraczaliśmy równik, odwiedził nas kapitan samolotu. Z trójzębem w dłoni…

IMG_0816.JPG

Tak wygląda równik!

Brazylia: Rio de Janeiro

Z lotniska wsiedliśmy w autobus nr 2018 (13,5 reala za kurs do centrum – cena chyba nie zależy od przystanku, na którym się wysiada). Jechaliśmy do Cinalandii. Linię i jej trasę obczailiśmy wcześniej na mapach Google. Oczywiście, pomimo tego przegapiliśmy nasz przystanek, bo jak mieliśmy wysiadać to jakieś przekupny zagadywały kierowcę, który nie ogłosił przystanku ustnie. A wyświetlaczy ani listy przystanków w autobusie nie było… Tym sposobem dotarliśmy na najsłynniejszą plażę świata – Copacabana! Nauczka: nie wstydzić się i 15 razy (przy każdym przystanku) pytać, czy to aby już nie ten nasz!

Ostatecznie wzięliśmy taksówkę. Ani kierowca autobusu, ani kierowca taksówki nie mówili po angielsku, ale coś skumałam z ich gadania dzięki mizernej znajomości włoskiego. Wysiadając zapytałam kierowcę autobusu, ile powinna kosztować taksówka do Santa Teresy, powiedział, że ok 30 reali. Zanim weszliśmy do taksówki wypytywałam kierowcę o potencjalną cenę kursu. Ten najpierw wskazał na licznik, że ile wyjdzie, tyle wyjdzie (ha ha!), ale przyciśnięty zeznał, że ok. 30 reali. Licznik ostatecznie pokazał R$27,5. Udało się!

Pierwsza lekcja: ludzie tu nie gadają po angielsku, nawet kierowca autobusu z lotniska międzynarodowego, nawet taksówkarze. Nawet w Rio de Janeiro! Na razie jest pod tym względem gorzej, niż Japonii!

Dotarliśmy do naszego hostelu (SantaTere Hostel). Jest położony na zboczu górki Morro da Nova Cintra, tuż przy area protecto, w cudownej okolicy (w dzielnicy Santa Teresa). Z tarasu mamy widok na ocean i nowoczesne Centro w oddali. Z zewnątrz hostel wygląda jak prywatny domek – weryfikacja gości po nazwisku przez następuje przez domofon. Cena za skromną dwójkę z klimą i śniadaniem to 110-120 reali, wypasiony pokój, tzw. „sweet” kosztuje 180.

Tak to mniej więcej wygląda:

Santa Tere Hostel: Taras, na którym jada się śniadania

Santa Tere Hostel: Taras, na którym jada się śniadania

Santa Tere Hostel: basen

Santa Tere Hostel: basen

Brazylijskie bugenwille

Brazylijskie bugenwille

Santa Tere Hostel

Santa Tere Hostel: widok na naszą uliczkę

Właśnie zjedliśmy śniadanie, zagryzając tosty soczystym melonem, arbuzem i popijając sokiem z guawy, i za chwilę wybywamy odkrywać miasto! Jesteśmy w Brazylii! Jesteśmy w Rio de Janeiro! Hurra!