04.09.2014
Dzisiaj nasz ostatni dzień w Rio de Janeiro. Od rana mamy przepiękną pogodę (~30°C), zatem postanowiliśmy ten dzień spędzić w bardziej egzotycznym otoczeniu – w lesie tropikalnym Tijuca (czyt. „Tiżuka”) oraz w ogrodzie botanicznym Jardim Botânico do Rio de Janeiro. W Tijuka udało nam się zobaczyć w naturalnym środowisku tukany, małpy i białą czaplę. W ogrodzie botanicznym, oprócz ogromnych, bardzo starych egzotycznych drzew i krzewów, mogliśmy podziwiać dziesiątki gatunków orchidei. Coś fantastycznego!
Tijuca to podobno największy na świecie las leżący w obrębie miejskiej aglomeracji – przebiega przez niego m.in. pieszy szlak na Corcovado. Do lasu można wejść w kilku miejscach. My wybraliśmy wejście przez Parque Lage (czyt. „Park Laże”), przy jeziorze Lagoa Rodrigo de Freitas, ponieważ czytaliśmy, że właśnie w tej okolicy można czasem zobaczyć tukany, bo to naturalny atlantycki las deszczowy. Aby się tam dostać podjechaliśmy metrem do stacji Botafogo i specjalnym autobusem na kombinowanym bilecie (o ile pamiętam kosztował R$ 4 za oba odcinki). Weszliśmy przez główne wejście do parku, po drodze zahaczając o budynek centrum artystycznego (czy czegoś w tym rodzaju) otoczony angielskim ogrodem. Warto tam zajrzeć na chwilę, bo w środku jest urocze patio z basenikiem i kawiarnią, do której Brazylijczycy przychodzą w weekendy na brunch/lunch całymi rodzinami (chociaż i w piątek było ich sporo); odbywają się tam też wystawy obrazów i jest sklep dla artystów (z farbami, blejtramami, itd.) Za owym budynkiem znajduje się wejście do parku „z alejkami.” A po prawej stronie jest placyk z niskim „budynkiem” mieszczącym otwarte akwarium, w którym można podglądać ryby występujące w tej części Ameryki Południowej. W jednym ze zbiorniczków były też japońsko-chińskie karpie coi… Nie mam pojęcia, co one tam robiły!
Dalej wchodzi się już w bardziej dżunglowy las. Jedna ze ścieżek prowadzi do Kaczego Stawu (Duck Pond), do którego… Wpadłam aż po tyłek, chcąc sfotografować pewien czerwony kwiatek… Ano pośliznęłam się na kamulcu. Tyłek umoczyłam, ale aparatu już nie (taki odruch – łapska w górę!). No i zdjęcie zrobiłam! Na szczęście było bardzo ciepło i moje szybkoschnące portki rzeczywiście po 20 minutach spaceru były już zupełnie suche. :) Inna ścieżka prowadzi na Corcovadao – zatem jeśli ktoś lubi treking, ma czas, pogodę i chce zaoszczędzić troszkę pieniędzy (a dokładnie 50 reali od osoby), to może tędy sobie pójść do Jezuska. Podejrzewam, że trasa nie jest trudna, niestety my nie mieliśmy aż tyle czasu. Poza tym, u Jezuska już byliśmy dwa dni temu. :)
Bliżej wejścia do parku znajduje się też Torre (wieża) – taka trochę świątynia dumania w angielskim stylu (przewodniki bardzo zachwalają tutejsze angielskie ogrody), a będąc koło niej trafiliśmy na figlujące małpiszony – makaki. Figlujące i żrące, bo buszowały w koronie drzewa, na którym rosły żółte kolczaste owoce – były tzw. jackfruity (czyli chlebowiec różnolistny), którego owocami, w tym suszonymi sama zajadałam się w Szanghaju. Małpkom też jackfruit najwidoczniej bardzo smakuje. Będąc pod małpim drzewem trzeba uważać, bo zwierzaki zrzucają z góry puste łupiny po owocach, a czasem też sikają…
Największe wrażenie zrobiły na nas jednak ptaki. Np. pierwszy raz w życiu widzieliśmy białą czaplę – człapała sobie w małej sadzawce przy naturalnych jaskiniach. No i oczywiście tukany! Na wolności! Były to tukany z ciemnymi dziobkami, inne niż te najbardziej znane z żółtymi wielkimi dziobami. Cudności! Tukany siedziały wysoko, wysoko w koronach drzew. Gdyby nie spostrzegawczość Kondiego i teleobiektywy, to naprawdę trudno byłoby je zobaczyć. Teraz na liście „do upolowania” zostały nam tylko papugi (po cichu jednak liczę na to, że zobaczymy też Ara Azul – czyli te niebieskie).
W deszczowym lesie Tijuca spędziliśmy naprawdę dużo czasu. Dodatkowo jakieś pół godziny przegadaliśmy z jednym gościem, co siedział sobie w krzakach i malował dżunglowe obrazki (wyskoczył z tych krzaków, jak Filip z konopi – strasznie mnie przestraszył!), a który okazał się być kompozytorem, mieszkającym w Niemczech, gdzie tworzy muzykę będącą połączeniem brazylijskiej samby i europejskiej muzyki klasycznej. Wypytywał mnie, co sądzę twórczości Pendereckiego i Lutosławskiego. Na szczęście udało nam się nie wyjść na totalnych ignorantów! Naprawdę miło, gdy ktoś wie coś o Polsce i nie odstawia szopki pt. „Poland – Holland”!
Ogród botaniczny Jardim Botânico do Rio de Janeiro jest oddalony o około jeden kilometr od głównego wejścia do Parque Lage. O ile wstęp do parku jest bezpłatny, to do ogrodu botanicznego trzeba już kupić bilet wstępu. Kosztuje niewiele, bo R$ 7 (niecałe 10 zł), ale to chyba najlepiej wydane reale w całym Rio. Ogród jest po prostu fantastyczny!
Pierwsze kroki skierowaliśmy do ogrodu japońskiego, ze stawikiem, pawilonikiem, japońskim mostkiem, japońską „fontanną-przelewaczką”, japońskimi kameliami, irysami, bambusami, a nawet lotosami (ale niestety nie był to czas ich kwitnienia). Naprawdę bardzo ładnie i całkiem „po japońsku” go urządzono.
Następnie, aleją z chlebowcami (lub czymś w tym stylu), mangowcami, poprzez tzw. „ogród biblijny”, staw z nenufarami, obok stanowiska archeologicznego z ruinami dawnej fabryki tytoniu, obok kwitnących bananowców i liczi wreszcie dotarliśmy do Orchideario. , czyli pawilonu z orchideami. Sfotografowałam chyba z setkę różnych kwiatów – w tym sporo pomarańczowych, niebieskich i fioletowych! Konrad się śmiał, że dostałam tam „kwiatkowego bzika”. :)
W Orchideario siedziałam do ostatniej możliwej minuty (pan już potupywał na mnie nogą i podzwaniał kluczami), ale po prostu nie miałam ochoty stamtąd wychodzić. A obok pawilonu z tymi najwspanialszymi, nagradzanymi na wystawach storczykami, ustawione targowisko, gdzie można było kupić sadzonki i podhodowane orchidee! Miałam ochotę na orchideowy szoping, miałam! Niestety przewożenie sadzonek między kontynentami jest zabronione. Poza tym i tak by nie przetrwały wżenia przez miesiąc w plecaku. :/
Wrzucam kilka zdjęć orchidei, ale coś czuję, że po powrocie pojawi się oddzielny wpis ze specjalną galerią…
Ogród botaniczny teoretycznie zamykają o 17:00 (niby wcześnie, ale ściemnia się tutaj już koło 18:00), natomiast z ogólnego terenu nikt nikogo jakoś szczególnie nie przegania. Żadnego ciecia z miotłą, żadnych fukających pań… Ludzie zadowoleni z cudownie spędzonego czasu spacerkiem wracają z odległych zakątków ogrodu do bram wyjściowych. Sami ogród opuściliśmy dopiero o 17:40, bo po drodze jeszcze oglądaliśmy żółwie w stawie. Było naprawdę miło!
Bardzo polecamy to miejsce! Chociaż wolimy dzikie miejsca, a w lesie Tijuca jest zdecydowanie bardziej dziko i – wiadomo – bardziej naturalnie, to ogród botaniczny i tak podobał nam się szalenie! Nie jest sztuczny, bo jest bardzo dobrze rozplanowany. A przede wszystkim jest ogromny i stary, tak że różne drzewa miały miejsce i czas, aby się pięknie rozrosnąć… Jeśli ktoś się będzie zastanawiał, które z tych dwóch miejsc odwiedzić, to moim zdaniem odpowiedź jest jedna – oba! No oba i już! :)
Pozdrawiamy serdecznie,
Asia i Kondi
P.S. Gdyby ktoś jednak nie miał okazji odwiedzić ogrodu botanicznego, to warto się rozejrzeć dookoła – na drzewach w mieście wielokrotnie widywaliśmy orchidee, które tam sobie rosną, jak u nas jemioła!
P.P.S. Wrzucam jeszcze dwie fotki z ogrodu botanicznego, bo naprawdę nie mogłam się powstrzymać przed zrobieniem sobie „selfie” w dżunglowym kibelku. A przy wyjściu z ogrodu jest dziwna rzeźba, która wygląda niczym reklama serialu The Leftovers. :P
★