Korzystanie z publicznych sieci wifi

Wszyscy wiemy mniej więcej jak działa wifi – publiczne i nieszyfrowane, do którego może się podłączyć każdy (i np. podsłuchiwać innych użytkowników za pomocą programu FireSheep i podobnych) i to „z kłódeczką” czyli chronione hasłem i zaszyfrowane.

Cóż, nie jest tak łatwo. To prawda, że pierwsza kategoria sieci, to coś czego powinniśmy unikać. Jednak nawet jeśli znamy dane sieci (login i hasło) nie możemy być tak na prawdę w stu procentach pewni, że to bezpieczne wifi. Sieci bezprzewodowe działają tak, że zawsze podłączają się do najsilniejszego nadajnika. Zatem jeśli w okolicy znajdzie się kilka nadajników o tej samej nazwie i haśle (no bo przecież złoczyńca też znajduje się w tym samym hostelu co my), to bez naszej wiedzy nasz komputer lub smartfon może podłączyć się do tego nieautoryzowanego. A wtedy tak naprawdę atakujący będzie widział wszystko to, co robimy podobnie jak to ma miejsce w niezabezpieczonej sieci.

Tak naprawdę to nam ułatwia sprawę, bo możemy po prostu uznać, że każda sieć bezprzewodowa do której podłączymy się w trakcie podróży jest niebezpieczna. Czy to paranoja? Nie, po prostu ta technologia jest tak powszechna, że istnieją gotowe programy pozwalające na podstawienie „fałszywej” sieci, zaś fale radiowe nie dają się w żaden sposób kontrolować.

Rozwiązanie nie jest jednak tak skomplikowane, wymaga jedynie świadomości w czasie pracy: wszystkie strony i aplikacje z którymi się łączymy muszą być szyfrowane.

Jako ciekawostkę obrazującą skalę problemu dodam, że na konferencje dotyczące bezpieczeństwa (tzw. hakerskie) ludzie zabierają „czyste” laptopy, na których nie ma żadnych istotnych danych i które po powrocie można przeinstalować, zaś ci, którzy nie używają połączeń VPN zazwyczaj tracą dostęp do swojego konta na Facebooku i są ofiarami niewybrednych żartów współuczestników do końca eventu.

[/fusion_builder_column]
pzi9

Kiedy jeszcze nie było google maps…