Ostatnio rozmawiałam ze znajomą z UK, która była pod wielkim wrażeniem opowieści innych swoich znajomych, którzy w Japonii jedli wielodaniowy japoński tradycyjny posiłek w stylu kaiseki. Pytała mnie czy i ja jadłam taki. Otóż doświadczyłam tej przyjemności dwukrotnie. Pierwszy raz byłam zaproszona przez profesora K. na kolację w prywatnej sali hotelu Asakusa View Hotel (i o tym posiłku dzisiaj opowiem), drugi raz – podczas gala dinner wydanej przez burmistrza Kioto (czy tak się po polsku nazywa japoński szef miasta?) z okazji zakończenia międzynarodowej konferencji, która odbywała się w hotelu Granvia Exterior.
Wielodaniowy, bo aż 10-daniowy japoński tradycyjny posiłek w stylu kaiseki (czyli kuchni typowej dla regionu Kansai) miałam przyjemność jeść w Tokio, w Asakusa View Hotel. Było to niesamowite doświadczenie. Jak nie trudno się domyśleć z panoramicznych okien restauracji roztaczał się pięknym widok na Asakusę, świątynię Sensō-ji i Tokyo Skytree, tym bardziej, że restauracja położona była na jednym z wyższych pięter budynku (przeczytaj naszą relację z Asakusy). Wprowadzono nas do małej prywatnej salki, w której obsługiwały nas panie ubrane w cudne kimona. Wiem, że miałam ogromne szczęście, że zostałam zaproszona na tę ekskluzywną kolację, bo nie każdy przeciętny Japończyk tam jada, a już żeby jakiś gajdziński turysta się tam znalazł?! Nie ma opcji. Tym bardziej wyjątkowy wydaje się być ten posiłek, że kolacja została wydana z okazji przejścia na emeryturę słynnego profesora, a sami goście także nie wypadli sroce spod ogona – byli to profesorowie japońscy i zagraniczni. Po reakcji – zwłaszcza Japończyków – na każde kolejne danie wnioskuję, że to, co jedliśmy, było naprawdę wykwintne.
Podczas takich posiłków, każdy otrzymuje menu z listą dań, które się pojawią. Tamtego wieczoru menu było wydrukowane bardzo stylizowaną (na chińską kaligrafię?) czcionką na papierze w złote ciapki. Nie mogę odżałować, że w ferworze pakowania, zgubiłam to menu. Aczkolwiek w czasie posiłku, dwaj profesorowie tłumaczyli mi, z czego się składały poszczególne potrawy – wielokrotnie sami sprawdzali kanji w swoich elektronicznych słownikach (każdy Japończyk ma takie cudo), żeby rozszyfrować potrawę. Nie powiem, kilkukrotnie udało mi się ich wyprzedzić przy użyciu mojej telefonicznej aplikacji do kanji! :P Jedzenie było niesamowicie smaczne i był to bardzo, bardzo miły wieczór! Będę go długo wspominać.
A oto, co jedliśmy (z opisami, jeśli udało mi się je wtedy zanotować)…
10-daniowy japoński tradycyjny posiłek w stylu kaiseki
w restauracji Asakusa View Hotel
1. Uchowiec (ang. abalone) ze szparagiem
Uchowiec, czyli „ślimak morski”, to stworzenie, które mieszka w tych pięknych muszlach z perłowym środkiem, które wszyscy znamy (np. miseczkę z takiej muszli podarowała mi mama). P.S. Tak, wiem, szparag wygląda, jak fiutek.
2. Tacka z przysmakami, a na niej m.in.:
pasta z ryby hamo (po naszemu konger – ryba podobna do węgorza) na ryżu (że niby takie nigiri), gwiazdka to purée z batatów, w pomarańczowym płatku miechunki ułożone są prażone/
3. Bulion z marynowaną ume boshi i rybą
Śliwki boshi (pamiętacie z postu o hanami, że śliwka to ume?) marynuje się na słodko-słono-kwaśno. Na początku to połączenie smaków wydaje się dziwaczne, ale ja ostatecznie ten smak bardzo polubiłam. Do tego stopnia, że przywiozłam cukierki o tym smaku, a ostatnio także suszone marynowane ume boshi. Natomiast jaka to była ryba, nie mam zielonego pojęcia! W każdym razie była bardzo delikatna i ponacinana w niezwykły sposób tak, że „zakwitła” w miseczce.
4. Nihonshu na ciepło
Przez gajdzinów nazywane sake, na co Japończycy dziwnie reagują, bo słowo sake oznacza po prostu „alkohol” – każdy! Tymczasem owo słynne wino ryżowe to nihonshu – co w dosłownym tłumaczeniu znaczy „japoński alkohol”, ale już ten termin jest jednoznacznie rozumiany.
5. Sashimi z tuńczyka i Japanese amberjack (yelowtail fish)
Liście i kwiatostan pachnotki zwyczajnej, shiso, a dokladnie aojiso (przeczytaj artykuł o shiso) nie znalazły się przypadkowo w tym zestawie sashimi. Listki w smaku są nieco podobne do mięty (często podaje się je do kalmarów), a gałązka z kwiatkami jest wyjątkowo esencjonalna. Te kwiatuszki drobi się w palcach, wsypuje do sosu sojowego i dopiero w tak doprawionym sosie macza się płatki ryby. A ryby były wyjątkowe – chude części tuńczyka (tzw. akami) oraz Japanese amberjack (yelowtail fish).
6. Ryba na ciepło, śliwka na słodko i młody pęd imbiru
Tym razem ryba na ciepło (musiałam wtedy rozmawiać na jakieś wyjątkowo mądre tematy, bo nie zdążyłam zapytać, co to za ryba…), a śliwka na słodko! Fantastyczne połączenie smaków. A takie młodziutkie pędy imbiru widzieliśmy „na surowo” na targu Tsukiji (zobacz relację z wizyty na targu Tsukji). Są kruche i dodają fajnego smaczku do „zestawu”.
7. Japońska pyza w bulionie
Coś bardzo podobnego do naszej pyzy (też miało mięsko w środku), ale nie mam pojęcia z czego jest ciasto. „Pyza” była zalana leciutkim bulionem (raczej nie rybnym), a to zielone, to podobno łodyga lotosu. Powiem szczerze, że danie to było chyba najmniej smacznym elementem całego posiłku.
8. Pieczony bakłażan z warzywami
Pieczony bakłażan z wątróbką, papryką i szczypiorkiem. Nic dodać, nic ująć. Bardzo smaczna kombinacja. Polecam, bo podobną potrawę można z powodzeniem przyrządzić i u nas.
9. Miso-shiru i gohan
Czyli zupa miso z pasty ze sfermentowanej soi, z grzybkami, które przypominały małe kurki (ale były ciemniejsze) i gotowany ryż. Zestaw pojawia się dopiero teraz – na koniec, a nie na przystawkę, jak to bywa w Polsce.
10. Deser: wietnamskie gruszki w syropie
(chyba!)
A oto moi współbiesiadnicy – grupa japońsko-polsko-koreańsko-amerykańsko-kanadyjsko-niemiecka (jakby co, to ja po lewej, w niebieskim). ;)
Ale wracając do tematu jedzenia… Raz byłam też na kolacji w takiej mniej wykwintnej i mniej japońskiej (i tańszej – zestaw to¥5,400) restauracji Fuyo mojego hotelu KKR Tokyo Hotel. Był to posiłek mniej japoński, chociaż na pewno doceniany przez Japończyków, ponieważ była to kuchnia fussion japońsko-francuska (a przecież wszystko, co europejskie jest dla Japończyków co najmniej wspaniałe!).
I ten posiłek był… interesujący! Zawierał między innymi zestaw maleńkich przekąsek – każda inna, w tym m.in. sushi, galaretka z wodorostów, „prasowana” wołowina ze szpinakiem, krewetki z ikrą ryby latającej tobiko, łodyga lotosu. Dodatkowo zaserwowano nam barakudę z młodymi pędami imbiru (tym razem marynowanymi na kwaśno) na grilowanych warzywach oraz najlepszą wołowinę (czyli po japońsku gyūniku), jaką w życiu jadłam (chociaż nie była to wołowina Kobe). Najdziwniejszą potrawą była chyba galaretka z pianką robiona z zupy ziemniaczanej (to to coś w pucharku) – miała fantastyczny smak i konsystencję, ale chyba akurat to było danie bardziej francuskie, niż japońskie. Tak czy inaczej, jakbyście mieli zbędne pół kafla jenów (ja akurat byłam zaproszona), to polecam to miejsce, tym bardziej, że z restauracji roztacza się najcudowniejszy widok na cesarskie ogrody, a nocą także na pięknie oświetloną Ginzę, Shimbashi, Azabu, Roppongi…
Eh. Tęskni mi się do Tokio!
Jak Wam się podoba opcja wielodaniowych posiłków skonstruowanych z malutkich dań? Powiem szczerze, że porcyjki wydają się malutkie, ale po skończonym posiłku człowiek jest najedzony (choć nie do przesady), a harmonia smaków wprowadza w niesamowity nastrój. Zresztą cały posiłek to przyjemność dla zmysłów zwłaszcza – smaku i wzroku.
Jeśli ktoś „przeżył” japoński tradycyjny posiłek w stylu kaiseki, z przyjemnością zobaczę zdjęcia i usłyszę (lub przeczytam) o Waszych wrażeniach. A może ktoś poleci fajne miejsce, w którym można zjeść tradycyjny japoński posiłek (niekoniecznie za many jenów)? Czekam z niecierpliwością, bo jestem jedzeniowym freakiem!